Bardzo cenię sobie płyty zawierające kompilację nagrań mało, lub w ogóle nieznanych grup jakie od czasu do czasu wydaje nieoceniona wytwórnia Cherry Records. To właśnie na jednej z nich, opatrzonej dość długim, ale wszystko mówiącym tytułem „I’m A Freak Baby: A Journey Through The British Heavy Psych & Hard Rock Underground Scene 1968-72″ wydanej w 2016 roku po raz pierwszy zetknąłem się z zespołem Barnabus i jego nagraniem „Apocalypse”. Co prawda sześciominutowa kompozycja brzmieniowo nawiązywał do Black Sabbath, ale miała zalążki progresywnego grania. Zaintrygowało mnie to nagranie. Szukając informacji o zespole dowiedziałem się jedynie, że pochodzili ze środkowej Anglii z regionu West Midlands i ponoć mieli materiał na płytę, która nigdy nie została wydana.
Od tamtej pory minęły cztery lata. I oto, kilka tygodni temu będąc w Reading (tak, TYM Reading!) w muzycznym sklepie HMV na półce zobaczyłem zapakowaną w tekturowe pudełko płytę „Begining To Unwind” grupy… Barnabus. Szczęka opadła mi na podłogę i zanim ją pozbierałem lotem trzmiela skosiłem ją błyskawicznie do koszyka.
Oto po latach szeroko zakrojonych poszukiwań, Rise Above Relics wykopała tego podziemnego ciężkiego potwora z lat 70-tych, pieczołowicie zremasterowała wszystkie dostępne nagrania z oryginalnych taśm analogowych i wydała na płycie CD. Dołączono do niej 44-stronicową książeczkę opisującą historię zespołu opatrzoną wieloma unikalnymi zdjęciami i ulotkami z ich osobistych archiwów, a także oryginalną, „domową” grafikę jednego z acetatów należących do członka zespołu. Słowem, prawdziwa gratka dla fanów mało znanego, ciężkiego, progresywnego rocka lat 70-tych! Tym sposobem dowiedziałem się, że trio Barnabus działające w latach 1970-1973 pochodziło z malowniczego, uzdrowiskowego miasteczka Royal Lemington Spa (potocznie zwane Lemington) w hrabstwie Warwickshire. Zespół od początku tworzyli: Keith Hancock (bas/wokal), John Storer (gitara/wokal) i Tony Cox (perkusja). Był też czwarty, nieoficjalny członek, poeta Les Bates, który pisał grupie znakomite teksty.
Wszystko zaczęło się jednak trochę wcześniej. W1967 roku Hancock i Storer będąc uczniami szkoły średniej założyli zespół Jay Bee Kay Peys, którego repertuar początkowo oparli na skifflowych kawałkach i coverach The Shadows, z biegiem czasu rozszerzając na numery The Rolling Stones i Fleetwood Mac. Zaczęli też tworzyć własne numery; dwa z nich “Autumn In Switzerland” i “Look At The Colours” zostały wydane na singlu. Przy odrobinie szczęścia są dziś dostępne na giełdach płytowych i eBayu. Kwartet przetrwał do końca szkolnej edukacji, ale Keith i John, którym w spadku pozostał cały sprzęt postanowili kontynuować muzyczną przygodę.
Poszukiwania perkusisty trwały dłuższy czas. Szczęśliwym trafem, na początku 1970 roku, natknęli się na Tony Coxa, który przyszedł na przesłuchanie tuż po rozpadzie zespołu The Rockin’ Chair Blues Band. Na próbę zagrali kilka kawałków Cream i chemia między nimi zadziałała. Uzgodnili, że będą grać ciężką muzykę w stylu Black Sabbath i Deep Purple. Nazwę Barnabus wymyślił Hanckock, który w publicznej bibliotece natknął się na artykuł, o człowieku zwanym Barnabas Legg żyjącym w XIX wieku w Coventry. Obsesyjnie zazdrosny o swoją żonę zamordował ją myśląc, że go zdradza. Gdy zbrodnia wyszła na jaw został skazany i publicznie powieszony.
Na scenie zadebiutowali w czerwcu 1970 roku w Chipping Norton Town Hall w hrabstwie Oxfordshire i w krótkim czasie stali się atrakcją nie tylko w regionie West Midlands, ale daleko poza jego granicami. Dostrzegli to ludzie z branży dzięki czemu występowali na scenach w Coventry, Birmingham, Nottingham i Londynie razem z tak znanymi zespołami jak The Edgar Broughton Band, Trapeze, Black Sabbath, Man, Amon Düül II, Van der Graaf Generator, Indian Summer, The Move… Keith Hancock: „Jednym z naszych najlepszych koncertów tamtych czasów był support dla Hawkwind w kwietniu 1972 roku w Coventry. Tego wieczoru mieliśmy cztery bisy. Fani nie chcieli wypuścić nas ze sceny domagając się naszych własnych, oryginalnych kawałków”. Jednym z etapów ich kariery był udział w tzw. Bitwie Młodych Zespołów zorganizowanym przez popularne pismo muzyczne Melody Maker w czerwcu tego samego roku. Jurorami w konkursie byli… Ozzy Osbourne i Tony Iommi, oraz korespondent pisma, Denis Dehridge. Zespół wykonał autorski utwór „Winter Lady” i został laureatem przeglądu bezapelacyjnie pokonując wszystkich konkurentów.
Gdy pod koniec 1971 roku nagrali album z ciężkim materiałem na czterościeżkowym magnetofonie w studio Bird Sound w Snitterfield niedaleko Stratford byli pełni dobrych myśli i wielkich nadziei. Niestety, poza kilkoma egzemplarzami acetatów, które zostały próbnie wytłoczone i rozprowadzone wśród rodziny i przyjaciół, „Beginning To Unwind” przez blisko pół wieku nie ujrzał światła dziennego! I mimo niezłej popularności jaką cieszyli się wśród fanów frustracja związana z przemysłem muzycznym prawdopodobnie doprowadziła do tego, że w 1973 roku grupa się rozwiązała.
Wydanie Rose Above Relics opatrzone jest oryginalną okładką albumu przedstawiającą prosty pejzaż ze słońcem i księżycem dominującymi na horyzoncie. Jej autorem był Simon Bullpit, artysta-amator, wówczas jeden z trzech technicznych jeżdżących z nimi po trasach. Idealnie pasowała ona do zainteresowań członków zespołu, a w szczególności do Lesa Batesa, wielkiego pasjonata dzikiej przyrody i naturalnego środowiska człowieka. W pewien sposób nawiązuje ona nie tylko do pięknych, mitycznych opowieści o ludach zamieszkujących przed wiekami tereny wokół Leamington, ale też odnosi się do tematu ochrony środowiska. W latach 60-tych fabryka Forda emitowała tu ogromne ilości siarki do atmosfery i teksty w „Clasped Hands” i „Gas Rise” pokazują, że Barnabus był w tym temacie na bieżąco.
Album składa się z dziesięciu podstawowych utworów i jest ładnie zbalansowany pomiędzy ciężkim rockiem i dystyngowanymi utworami folk rockowymi. Z załączonych notatek na okładce wywnioskowałem, że cięższe riffy pochodzą od Hancocka, podobnie jak mroczne motywy liryczne, podczas gdy piosenki napisane wspólnie przez Storera i Batesa były bardziej melodyjne i oparte na skomplikowanych partiach gitarowych. Również partie wokalne podzielone są między obu gitarzystów, przy czym Hancock ze swoim rockowym, drapieżnym głosem zmierzył się z cięższymi gatunkowo utworami. Z kolei łagodny śpiew Storera przypominający nieco styl Captaina Beefhearta idealnie pasował do łagodniejszych melodii. Utwory są dość długie, ale nigdy nie czujesz, że słuchanie ich jest przykrym obowiązkiem. Clapton po odejściu z Cream powiedział, że „Trio to taki skład, który musi zagrać to samo, a nawet dużo więcej niż ci, którzy grają w czwórkę lub piątkę.” W przypadku grupy Barnabus potwierdza się to co do joty; w ich muzyce nie ma „dziur”, ani przestojów – słucha się ich z szeroko otwartymi ustami. Przykładem jeden z dwóch coverów jaki się tutaj pojawił i jednocześnie otworzył płytę. Mowa o utworze „America” Leonarda Bernsteina z musicalu „West Side Story”, wcześniej coverowany przez duet Simon And Garfunkel i grupę The Nice z Keithem Emersonem. Melodia piosenki była tylko punktem wyjścia do długiego (10:40) improwizowanego jamu pełnego gitarowych riffów i solówek z soczyście brzmiącą sekcją rytmiczną opartą na pulsującym basie i potwornie ciężkiej perkusji. Kapitalnie przerobiony utwór, który powinien stać się klasykiem ciężkiego progresywnego grania! Drugi z coverów to cudownej urody postapokaliptyczna, folk rockowa piosenka „Morning Dew” kanadyjskiej piosenkarki i autorki tekstów Bonnie Dobson mówiąca o okropności wojny nuklearnej, którą w swoim repertuarze mieli i Grateful Dead i Nazareth. Ten, co by nie mówić ponury i liryczny temat, zespół kontynuował w zamykającym płytę, rozkołysanym, „ołowianym” do utraty tchu utworze „Apocalypse”. Jeśli chodzi o inne, typowo ciężkie, rockowe kompozycje nie sposób pominąć „The War Drags On” – fantastyczny kawałek proto-doomu w stylu Black Sabbath tematycznie nawiązujący do „War Pigs”. Godny polecenia jest też „Resolute” – toczący się jak walec drogowy i zgniatający wszystko, co nawinie mu się po drodze. Duże wrażenie zrobił na mnie, i to już po pierwszym przesłuchaniu, leniwie ciągnący się utwór tytułowy przypominający nie tak przecież odległe czasy kochanej przeze mnie psychodelii… Folkowo liryczny początek „Drifters Lament” może zmylić, bo już po chwili zespół daje potężnego kopa w cztery litery, z charakterystycznie dudniącym basem napierającym na głośniki jak nie przymierzając F-16 podczas startu z lotniskowca. Na wokalu gościnnie pojawiła się narzeczona Tony’ego Coxa, Cathy (dziś żona perkusisty). „Przyszła ze mną do studia i usiadła cicho w kącie. Keith, wiedząc, że jest piosenkarką folkową poprosił, by włączyła się do chórków. Nie znała słów, więc śpiewała jedynie la,la,la…” Do zestawu dołączono również dwa nagranie demo: rockową balladę „Mortal Flight” podpartą (znowu) mocną sekcją rytmiczną, ładnymi harmoniami wokalnymi i okazjonalną gitarą akustyczną, oraz „Winter Lady” – szczęśliwy dla zespołu utwór, który tak bardzo spodobał się Ozzy’emu i Tony’emu Iommi.
Po rozpadzie tria, Hancock i Storer przez dłuższy czas trzymali się razem. Założyli nawet zespół Profussion i pomimo, że napisali sporo piosenek nie nagrali płyty. Wydanie „Beginning To Unwind” w 2020 roku sprawiło, że cała trójka spotkała się ponownie. Na razie nie myślą o wskrzeszeniu Barnabus’a, choć co jakiś czas zdarza im się wspólnie zagrać na plenerowych festynach i małych klubach… „Muzyka nas odmładza” – mówią z uśmiechem, dodając „Teraz czujemy się już spełnieni.”
Jestem po wielkim wrażeniem i gratuluję bloga. Chętnie nawiążę kontakt osobisty. mam podobną pasję. O szczegółach wolałbym pisać w bardziej prywatnym trybie. Pozdrawiam.
Dziękuję za miłe słowa.
Pozdrawiam.
Poszperałem posłuchałem i powiem krótko
MIAZGA!!
Resolute – mój faworyt