STARK NAKED „Stark Naked” (1971).

Genialna i niezwykła formacja STARK NAKED została założona w Levittown na Long Island (Nowy Jork) przez nastoletnich uczniów miejscowego liceum w 1969 roku. Ten imponujący zespół tworzyła wokalistka Lyne Bunn, gitarzysta solowy Richard Belsky, wokalista i gitarzysta Jim Monahan, utalentowany klawiszowiec Paul Venier, świetny basista Tom Rubino i rockowa potęga, czyli grający na bębnach John Fragos. O tak muzykalnych dzieciakach mówi się, że dostali talent od Boga. Początkowo nazywali się Count Zeppelin & His Fabled Airship lecz szybko skrócili ją na Count Zeppelin. Gdy na muzycznym niebie pojawił się Ołowiany Sterowiec zmienili nazwę na Stark Naked.

Tył okładki płyty „Stark Naked”  ze zdjęciami członków zespołu.

Pierwsze koncerty to licealne imprezy, na których wykonywali (przy wybuchu rozentuzjazmowanej szkolnej braci i rozpaczy pedagogów) dwa covery: „White Rabbit” Jeffersona Airplane i „Piece Of My Heart” Janis Joplin. Po skończonej edukacji stworzyli dużo własnego materiału i zagrali mnóstwo koncertów. Fani z Long Island do dziś pamiętają, że charakteryzował je ogromny rozmach przypominający bardziej teatralny spektakl niż występ rockowej kapeli. Dość powiedzieć, że w finale muzycy palili dwumetrowe krzyże czyniąc to przy dźwiękach perkusyjnych werbli i hałaśliwej muzyce celując jednocześnie w stronę publiczności z karabinów maszynowych. Ten element szoku i zaskoczenia zastosowali na długo przed Alice Cooperem i grupą Kiss.

Na jednym z nich, w ostatnim dniu grudnia 1970 rok zobaczył ich Joey Day, producent z MCA Music. Uwiódł go nie szalony teatralny aspekt, ale wściekłe psychodeliczne brzmienie łączące wczesny progres z hard rockiem i jazzem, wokalne harmonie i… świetne ballady. Po występie zeszli do piwnicy, gdzie zagrali mu kilka bardziej mrocznych improwizowanych utworów. Miesiąc później Joey Day z ramienia wytwórni RCA Records podpisał z muzykami kontrakt. Jego efektem była płyta „Stark Naked” wydana w październiku 1971 roku, a nagrana w historycznym RCA Studio A na 44th Street w Nowym Jorku  Niezwykłą okładkę zaprojektował Nick Aristovulos do tej pory wykonujący projekty wykonawcom muzyki klasycznej nagrywającym dla RCA.  W wyrzeźbionej twarzy artysta umieścił sześć postaci symbolizujące członków zespołu. Powiem szczerze – po tylu latach wciąż robi na mnie wrażenie.

Front okładki zaprojektowana przez Nicka Aristovulosa (RCA 1971)

Długie, progresywne kompozycje z doskonałymi wstawkami na fortepianie, wściekła wirtuozowska gitara i rozpalająca perkusja – oto w skrócie brzmienie zespołu. Sama muzyka, jak na amerykańskie ówczesne standardy, trudna była do zdefiniowania. Zespołowi bliżej było do mniej znanych brytyjskich grup łączących psychodelię z progresywnym rockiem (Rare Bird, Captain Marryat, Grannie), niż do kapel z Zachodniego Wybrzeża. Patrząc z drugiej strony, byli pełni własnych pomysłów i tak naprawdę nie musieli niczego zapożyczać zza Oceanu; osobiście umieściłbym ich pośród innych wizjonerów amerykańskiego rocka: Touch, POE, Ford Theatre…

Cały album to sześć kompozycji, z czego trzy: „All Of Them Witches”, „Sins” i „Iceberg” to prawdziwe kilery! Pierwszy z nich otwiera płytę i został napisany przez Paula Veniera po obejrzeniu filmu Romana Polańskiego „Rosemarie’s Baby”. W sumie można powiedzieć, że to JEST „Dziecko Rosemary” tyle, że muzyczne, mające w sobie klimat mrocznego koszmaru. Główny wokal należy do Jima Monahana, ale to głos Lyne Bunn w tle ma więcej uczuć i siły. Z tej gęstej atmosfery uwalnia nas prześlicznej urody ballada „Done” mówiąca o utraconej miłości. Zaczyna się pięknymi harmoniami wokalnymi śpiewanymi w powolnym, niespiesznym tempie. Jednak utwór stopniowo nabiera rozpędu i instrumentalnego rozmachu. I kiedy wydaje się, że szalona eskapada potrwa do samego końca w finale powracają owe cudowne wokalne wibracje, co powoduje, że chce się tego nagrania posłuchać raz jeszcze, a potem kolejny raz i jeszcze raz… Niestety chmury z koszmaru nadciągają wraz z początkiem „Sins”. Gęsta, ołowiana atmosfera i szalona sekcja rytmiczna doskonale podpiera mocny wokal panny Bunn, a agresywna gitara Richarda Belsky’ego powala. To jedna z najlepszych solówek jaką tutaj zagrał. Ciężka, aczkolwiek przyjemna podróż wcale, ale to wcale nie męczy. Kipiąca energia szybko przenosi się na słuchacza i chyba nikogo nie zostawia obojętnym. Nic dziwnego, że RCA zdecydowała się wydać go na singlu, który na liście Billboardu uplasował się na szóstym miejscu!

Druga strona albumu to kontynuacja tej dalekiej podróży. Zaczyna się od 11-minutowego „Look Again” będącego kapitalnym, niemal wzorcowym przykładem progresywnego rocka. Jego twórca, Paul Venier twierdzi, że muzyczny temat pojawił się znikąd, chociaż został zainspirowany znanym wielu czytelnikom przysłowiem: “You Can’t Judge A Book By It’s Cover” („Nie oceniaj książki po okładce”). Całość oparta jest na zespołowym, improwizowanym, pełnym swobody i polotu graniu. Odnoszę wrażenie, że właśnie takie granie przynosiło im najwięcej radości i satysfakcji. To kolejny moment tej płyty, którym zachwyciłem się już po pierwszym przesłuchaniu, a niesamowitej solówki gitarowej zaczynającej się w połowie nagrania mogę słuchać bez końca! Następny numer, „Wasted Time”, powstał ponoć pod wpływem LSD. Venier i Monahan wykorzystując nieobecność w domu rodziców tego pierwszego, pozwolili sobie na odrobinę odlotowego szaleństwa. O dziwo, wyszedł im wówczas jeden z najpiękniejszych psychodelicznych kawałków jaki napisali. Z nastrojowym fortepianem, łkającą gitarą i przepięknie brzmiącymi harmoniami wokalnymi. Perełka! A tuż po niej wspomniany wyżej trzeci z kilerów, „Iceberg”, oparty na mocarnej sekcji rytmicznej i ciężkim brzmieniu gitary. Niewiarygodne, że mimo brzmieniowej potęgi ma tak nośną i łatwo przyswajalną melodię. I tylko żal, że to ostatni utwór na płycie, bo chciałoby się więcej…

Po wydaniu albumu zespół ruszył w trasę. Objechał niemal cały kraj koncertując m.in. z takimi wykonawcami jak Mountain ( z Leslie Westem, Felixem Pappalardim i Corky Laing’em), Illusion, Gladys Knight; Chambers Brothers; James Gang (z niesamowitym Joe Walshem), Delaney And Bonnie & Friends (z Erikiem Claptonem na gitarze). Lee Michaelsem… Najwięcej emocji przyniósł im występ w nowojorskim Central Parku, który oklaskiwało 60-tysięcy ludzi. Jako jedyni bisowali dwukrotnie. Wszystko układało się po myśli zespołu i wydawało się, że kariera stoi przed nimi otworem. Cios spadł na nich z najmniej spodziewanej strony. Osoba, do której mieli ogromne zaufanie, ich menadżer, ulotnił się któregoś dnia zabierając ze sobą wszystkie, ciężko zarobione pieniądze. Ani policja, ani wynajęty prywatny detektyw nie potrafili go odnaleźć. Gość ulotnił się jak kamfora. Na domiar złego RCA nie chcąc wikłać się w ewentualne procesy sądowe nie przedłużyła z nimi kontraktu. Rozczarowani muzycznym biznesem postanowili zakończyć krótkie życie swojego zespołu. Zespołu, z którym wiązali tak duże nadzieje.

Lyne Bunn (obecnie Joey Lyne) jako Atomowy Anioł (2021)

Venier i Fragos pojawili się potem w hard rockowym i nieco progresywnym zespole Salty Dog, który nagrywał i koncertował przez całe lata 70-te. Później Venier przez długie lata był komikiem estradowym. Powrócił do muzyki dopiero w 2003 roku ze swoim soft rockowym zespołem V debiutując albumem „Better Late Than Never”… Lyne Bunn po Stark Naked śpiewała w 10-osobowym, soulowym zespole Stash, oraz występowała w akustycznym duecie Windfall. Życiowa podróż zaprowadziła ją na Zachodnie Wybrzeże, gdzie w Hollywood jako Joey Lyne założyła metalową kapelę Atomic Angel. Ponoć gra tam do dziś… Pozostali muzycy Stark Naked tuż po rozpadzie definitywnie wycofali się z branży muzycznej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *