THE ILLUSION – trzy odsłony najpopularniejszego zapomnianego zespołu (1969-1970).

Kwintet THE ILLUSION z nowojorskiego Long Island przekornie można nazwać „najpopularniejszym zapomnianym zespołem rockowych” przełomu lat 60 i 70-tych. Paradoks? Podczas gdy ich rówieśnicy z Long Island tacy jak Vanilla Fudge, The Hasssles z Billym Joelem i Vagrants z Leslie Westem przez lata byli wznawiani na płytach kompaktowych The Illusion wydaje się jedynie odległym wspomnieniem minionych lat. A przecież w dorobku grupy były trzy albumy, kilka singli, oraz hit „Did You See Her Eyes” z 1969 roku, który w gorącej setce listy przebojów Billboardu gościł przez 27 tygodni! Mało tego. W szczytowym okresie swojej kariery koncertowali z wielkimi wykonawcami na czele z The Jimi Hendrix Experience, Chicago, The Allman Brothers Band, Sly And The Family Stone, The Who, więc kompletnie nie rozumiem, dlaczego o nich mówi się rzadko, by nie powiedzieć – wcale…

 

Wszystko zaczęło się we wczesnych lat 60-tych. Po epizodzie występów w dawno zapomnianych zespołach Dell Sonics i The Creations, wokalista John Vinci stanął na czele formacji The '5′ Illusion obok znakomitego perkusisty Mike’a Ricciarella i basisty Chucka Aldera. Najbardziej wszechstronnym członkiem grupy był Mike Maniscalco grający na gitarze rytmicznej, klawiszach i saksofonie. Mike okazjonalnie także śpiewał i to jego głos wyróżnia się w harmoniach wokalnych. Mocnym punktem zespołu był Rich Cerniglia, o którym mówiło się, że to najbardziej niedoceniany gitarzystą z Long Island. Warto wiedzieć, że na koncertach wspierał The Ronettes, The Temptations, Gladys Knight i wielu innych. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że miał wówczas 15 lat! Znani ze swoich słodkich harmonii wokalnych, poszerzającym umysł szalonym efektom świetlnym i znakomitej, pop psychodelicznej muzyce przyciągnęli wielu fanów na Wschodnim Wybrzeżu. Między innymi to pozwoliło im wydać pierwszy singiel „My Party” już jako The Illusion. Piosenka została skomponowana i wyprodukowana przez Mitcha Rydera i wydana przez DynoVoice Records, której gwiazdą był wówczas Ryder, dziś kultowa postać w amerykańskim show biznesie. Kiedy ich sława wyszła poza lokalną scenę zwrócili na siebie uwagę Jeffa Barry’ego, producenta, autora piosenek, właściciela nowo założonej wytwórni Steed Records. Barry szybko podpisał z nimi kontrakt, a jego efektem był album nagrany w 1969 roku.

„The Illusion” to mocny debiut. Rozpoczynając od długiej wersji „Did You See Her Eyes”, większość kawałków pokazuje funkową sekcję rytmiczną z przeplatanymi ostrymi partiami gitarowymi. Interesujące, rozbudowane i różnorodne kawałki takie jak „Run, Run, Run”/”Willy Gee (Miss Holy Lady)” (mój ulubiony fragment płyty) i „Why, Tell Me Why”/”Real Thing” (w pierwszej części powolny i bluesowy, a potem przechodzący w pop rock) były swego rodzaju znakiem towarowym zespołu. Hard rockowy bit w „Talkin’ Sweet Talkin’ Soul” kontrastuje ze słodkim śpiewem choć ma niezłą gitarę, zaś „Just Imagine” to ballada oparta na gitarze akustycznej wzmocniona cudną harmonią wokalną. Utwory z drugiej strony płyty skłaniają się bardziej w stronę pop rockowego grania, z których ciekawie wypada „I Love You, Yes I Do” z werblem strzelającym jak karabin maszynowy i „Alone” z chóralnym śpiewem i gitarą wah-wah.

Druga płyta „Together (As A Way Of Life)”, wydana pod koniec 1969 roku, może nie jest tak konsekwentna jak debiut, ale też nie cierpi na chorobę zwaną „klątwa drugiego albumu”.

Muzycy chcąc poszerzyć horyzonty próbowali eksperymentować z innymi formami muzycznymi (soulowy „Once In A Lifetime”), ale… No cóż,  mam mieszane uczucia co do końcowego efektu. Wydaje mi się, że Jeff Barry jako producent płyty miał ogromny wpływ nie tylko na brzmienie zespołu w studio, ale też wywierał presję, by utwory były nie tylko bardziej zwięzłe, ale też i przebojowe. Wszak „How Does It Feel” to nic innego jak bliski kuzyn „Did You See Her Eyes”, popowy „Love Me Girl” nadaje się do klaskania, a „Together” z naiwnym, antywojennym tekstem i chórem dziecięcym trąci infantylizmem. Skłamałbym mówiąc, że nie ma tu nic godnego uwagi. Choć na całym albumie klawisze i gitary akustyczne wysunięte są na pierwszy plan w „Don’t Push It” rządzi rockowy riff i mocarny Hammond, a całość wieńczy perkusyjne solo. „Lila” to chwytliwy gulasz splecionych ze sobą gitar z rytmem napędzanym basem. Z kolei pulsujące organy w „Angel” podtrzymywane gitarowym fuzzem na przemian z akustycznymi zwrotkami to już psychodeliczna perfekcja. No i nie sposób pominąć pięknej, zapadającej w pamięć ballady „Little Boy” z delikatną gitarą i dramatycznymi zawijasami będąca też kolejną wizytówką wokalnych zdolności Johna Vinci.

Po tych dwóch płytach, które (nie oszukujmy się) zawierały dość przeciętny, chwilami tylko interesujący materiał, trzeci album „If It’s So” wydany w 1970 roku okazał się dużo lepszy i ciekawszy. Tym razem zespół postawił na mocniejsze brzmienie pokazując swoją prawdziwą rockową twarz, co było dość zaskakujące biorąc pod uwagę jego psychodeliczno popowe korzenie.

To bardzo mocny hard rock z elementami bluesa ocierający się o progresję z odrobiną funku. Z tym ostatnim zespół kolaborował już na poprzedniej płycie, więc nie jest to żadne zaskoczenie. No i mamy tu zdecydowanie więcej ostrych klawiszy i gitar. Zwracam też uwagę na głos Johna Vinci, który brzmi nieco inaczej, bardziej dojrzalej. Są momenty, w których przypomina mi innego wokalistę z Long Island, Erica Blooma z Blue Öyster Cult – niewiarygodne jak te głosy są tak bardzo do siebie podobne.

Przyznam, że ilekroć słucham tej płyty tracę poczucie czasu i rzeczywistości. Całość składa się z ośmiu nagrań trwających łącznie trzydzieści osiem minut, z czego dwa: „Life Cycle Theme” i „Excerpt From Recuverdas De Alhambra” to niespełna dwuminutowe miniaturki. Ta ostatnia, pojawiająca się na samo zakończenie albumu, jest kompozycją hiszpańskiego kompozytora Francisco Tárregi, ojca nowoczesnej gry na gitarze klasycznej żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Szkoda, że trwa tak krótko. Dłuższy, wieloczęściowy „Man” pełen zmian tempa i rytmu, a przy tym wykorzystujący różne efekty dźwiękowe dla podkreślenia niesamowitej atmosfery jest idealnym przykładem tego, jak zmieniał się rock na początku lat 70-tych. Napędzany mięsistym basem z galopującą perkusją „Let’s Make Each Other Happy”, oraz „When I Metcha Babe” to fantastyczne blues rockowe numery, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w repertuarze ZZ Top. Z kolei mocarny rocker „Collection” z melodią i tekstem przypominającym „Tales Of Brave Ulysses” Cream zawiera ciężkie, świetnie zagrane jazzowe solo gitarowe. Uwielbiam takie granie! Ale to nie koniec albowiem całe show kradnie tytułowa kompozycja „If It’s So”. Moim zdaniem najwspanialszy moment albumu. Maniscalco był nie tylko twórcą muzyki, ale napisał też bardzo emocjonalny tekst doskonale zinterpretowany przez Johna Vinci. To jedna z tych kompozycji, która ma niepowtarzalny, przeuroczo hipnotyzujący klimat, od którego trudno się uwolnić. Lubię sobie ją zapętlić i słuchać bez końca. Nie ma tu rytmicznych łamańców, hiper odlotowych solówek, wirtuozowskich popisów. Melodia prowadzona przez gitarzystę lekko i jakby od niechcenia wspierana jest delikatną jak jedwab grą całego zespołu. Na dobrą sprawę ten utwór powinien trwać i trwać…

Niedługo po wydaniu tego albumu z zespołem pożegnał się Marc Ricciarella. Powodem odejścia perkusisty był spór co do przyszłego kierunku muzycznego grupy. Wkrótce po tym The Illusion przestał istnieć. W 1976 roku 4/5 zespołu spotkało się raz jeszcze tworząc  formację Network wydając rok później dla dwie płyty: „Network” i „Nightwork” (obie dostępne na jednym krążku CD). Co ciekawe, muzycy ukryli się tu pod pseudonimami. O zmianę nazwisk poprosiła wytwórnia Polydor ponieważ uznała, że ​​brzmiały one zbyt włosko! W tamtych czasach takie cuda mogły zdarzyć chyba tylko w Stanach.

4 komentarze do “THE ILLUSION – trzy odsłony najpopularniejszego zapomnianego zespołu (1969-1970).”

  1. Witam Zibi.
    Te trzy płytki bardzo mi sie swego czasu spodobały i chyba to ja, Tobie je poleciłem. A skoro je opisałeś, to chyba zawiedziony nie jesteś.

    1. Romku!
      Zawiedziony nie jestem. Wręcz przeciwnie. I cieszę się bardzo z tych Twoich podpowiedzi. To mnie napędza do dalszych poszukiwań zapomnianych przez czas wykonawców i ich nagrań. Dziękuję!

      1. Marzec 1969, Listopad 1969 i Wrzesień 1970 tyle udało mi się ustalić odnośnie dat wydania tych płyt, oczywiście wkrótce i u mnie się pojawią.
        A przy okazji; mimo wszystko zdrowych pogodnych świąt Wielkanocnych

  2. Jako zagorzały wielbiciel tego zespołu uważam, że ten opis (dotyczący drugiej płyty): ” a „Peace Pipe” z naiwnym, antywojennym tekstem i chórem dziecięcym trąci infantylizmem.” nie pasuje do tej kompozycji. Myślę, że chodziło Ci raczej o utwór ” Together”. Natomiast „Peace Pipe” to świetne hardrockowe wymiatanie. „Together” chyba miał być przebojem.

Skomentuj Roman Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *