Japońskie bajobongo – STRAWBERRY PATH „When The Raven Has Come To Earth” (1971).

Jeśli dwóch muzyków nagrywa płytę mówi się, że zrobił to duet, ale w przypadku pochodzącego z Japonii STRAWBERRY PATH nie jest to już tak oczywiste. Na scenie Shigeru Narumo lewą ręką grał na klawiszach, prawą na gitarze, zaś pedał basu obsługiwał stopami, podczas gdy czadowy Hiro Tsunoda w sposób nieszablonowy walił w perkusję i śpiewał. Poza tym ich jedyny album, „When The Raven Has Come To Earth” wydany w marcu 1971 roku został nagrany z niewielką pomocą zaprzyjaźnionych muzyków: Nozuno Nakatani (flet) i Masahiko Aoi (skrzypce, chórki) więc słowo duet kompletnie mi tu nie pasuje.

Hiro Tsunoda (z lewej) i Shigeru Narumo, czyli zespół Strawberry Path (1971).

Zanim obaj panowie zaczęli wspólne muzykowanie Shigeru pod koniec lat 60-tych był już znaną i charyzmatyczną postacią na japońskiej, undergroundowego scenie rockowej i animatorem koncertu Hibiya Open-Air w tokijskim parku Hibiya na wzór amerykańskiego Woodstock. Na to legendarne wydarzenie muzyk ściągnął ówczesną japońską rockową śmietankę: Shinki Chena (ex-Food Brain, Speed Glue And Shinki), George’a Yanagi (ex-Power House), Hiro Yanagidę (ex-Apryl Fool, Food Brain), Hiro Tsunodę (ex-Sadao Watanabe Quartet, Food Brain). To doświadczenie stało się podstawą projektu Strawberry Path. Pod wpływem Jimi Hendrixa i brytyjskich zespołów (Deep Purple, Uriah Heep) Shigeru i Tsunoda próbowali stworzyć własny, psychodeliczno progresywny styl o ciężkim rockowym brzmieniu. Efekt ich znakomitej współpracy możemy posłuchać na wspomnianej wyżej, pięknie zatytułowanej płycie „Kiedy Kruk przybył na Ziemię” wydaną przez japoński oddział wytwórni Philiips.

When the Raven Has Come To The Earth by Strawberry Path: Amazon.co.uk: CDs & Vinyl

W epoce tamtejsi recenzenci opisali ten album jako, cytuję: „japoński psychodeliczny folk”. Cóż, ten materiał zdecydowanie nie zbliża się nawet na moment do żadnego rodzaju muzyki folkowej. Jak więc najkrócej opisać jego zawartość? Najprościej byłoby powiedzieć, że to mieszanka Jimiego Hendrixa i Procol Harum z łyżką Deep Purple i Led Zeppelin. Coś w stylu Sir Lord Baltimore. I choć daleko mu do typowego, symfoniczno- progresywnego albumu zapewniam, że ten surowy, a jednocześnie bardzo „artystyczny” krążek łączący elementy hard rocka (momentami bardzo ciężkiego), psychodelii i blues rocka z odrobiną progresji już po pierwszym przesłuchaniu długo pozostaje w głowie! Jak rzadko który z tego okresu skrzy się od ognistych gitarowych riffów i  szalonych wyczynów perkusisty, nie wspominając o organach będących integralną częścią brzmienia zespołu. Niezależnie od tego czy jest się psychodelicznym fanem, garażowym świrem, czy po prostu miłośnikiem rocka każdy znajdzie tu coś dla siebie. Album pędzi z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę i w zasadzie rzadko schodzi poniżej tej granicy. Świetny i bezbłędny. Ryczy jak żaden inny. Genialny przez cały czas. Kolejny powód dla którego Bóg dał nam marihuanę i słuchawki. I jeszcze jedno – nie tylko czerpali natchnienie z brytyjskiej muzyki rockowej, ale także śpiewali po angielsku. Też znakomicie.

Płytę rozpoczyna utwór „I Gotta See My Gypsy Woman” pełen „rozmytych” gitar w stylu Hendrixa i ciężkiego Hammonda. Zagrany w wolnym bluesowym tempie przypominającym poruszający się czołg zdolny rozgnieść i zmieść w pył wszystko co stanie na jego drodze w środku ma przestrzenne, pełne dziwnych efektów  gitarowe solo robiące wrażenie! Głos Hiro bardzo przypomina mi wokal Hendrixa tyle, że jego brytyjski akcent jest dużo lepszy niż Jimiego. Naprawdę fantastyczny numer z gatunku ciężkiej psychodelii… „Woman Called Yellow 'Z’ ” to mieszanka Hendrixa z Led Zeppelin. Tym razem bez klawiszy, ale „tylko” z kapitalnymi liniami gitarowymi. Właściwie przez cały czas słychać tutaj dwie zupełnie różne linie gitarowe: jedna gra riffy i solówki, druga tworzy rytmy i psychodeliczne odgłosy w tle. Pochwalić tu też  trzeba doskonałą pracę na basie (Shigeru Narumo) – jest naprawdę spektakularna. Momentami brzmi to jak ciężkie rockowe boogie, ale ja kocham ten numer. Trzeci, tym razem instrumentalny utwór, „The Second Fate”, jest kompletnie inny od swych poprzedników i nie ma nic wspólnego z hard rockiem. To bardzo melodyjny kawałek zdominowany przez soczyste brzmienie organów Hammonda z dodatkiem rytmicznego pianina i gitary elektrycznej. Brzmi jak zaginiony utwór Procol Harum z ich wczesnego, klasycznego okresu. Najdłuższa piosenka na tym albumie, „Five More Pennies”, zaczyna się skocznym hard rockowym kawałkiem pełnym niezwykle wciągających gitarowych i organowych riffów wbijających się klinem w czaszkę. Gdy milknie perkusja Shigeru przechodzi do gitarowej, nieco zakręconej solówki w stylu Ritchie Blackmore’a, a kiedy do gry włącza się ponownie Tsunoda ze swoją potężną baterią bębnów, oraz  te wszystkie hałaśliwe organowe pasaże na drugim planie, jego gitarowe szaleństwo staje się jeszcze bardziej ciekawsze. Genialny kawałek!

Króciutki, trwający minutę z sekundami „Maximum Speed ​​Of Muji Bird (45 Seconds Of Schizophrenic Sabbath)” przenosi nas w epokę muzyki klasycznej, z czego tytułowe, jak się okazuje wspaniałe 45 sekund to pięknie zagrana melodia na Hammondzie brzmiącym jak organy piszczałkowe. Całość  przypomina muzykę kościelną J.S. Bacha. Tuż potem diametralna zmiana klimatu. Niezwykle energetyczny „Leave Me Woman” w stylu Deep Purple oparty na przesterowanych organach. To mój faworyt z tej płyty i pierwsza trójka ulubionych utworów jakie w ogóle stworzył Narumo. Solo Hammonda B-3 jest wystarczająco długie, aby pokazać wszystkie zapierające dech w piersiach triki i ultra szybkie melodie, a surowa i sztywna perkusja ma bardzo jazzowy posmak. Jak dla mnie definicja ciężkiego progu. „Mary Jane On My Mind”, jedna z najsłynniejszych piosenek w Japonii i jednocześnie jedna z najbardziej kontrowersyjnych, to klimatyczna ballada z bardzo przyjemną melodią i żeńskimi chórkami w tle namiętnie zaśpiewana przez Hiro Tsunodę. Atrakcją wydają się być aranżacje smyczków i bujne brzmienie organów. No i rzecz jasna wyciskające łzy gitarowe solo… Główny riff gitarowy w „Spherical Illusion” brzmi bardzo znajomo i przypomina pewne nagranie Jimi Hendrixa. A może mi się tylko wydaje. .? Jimi był inspiracją dla wielu gitarzystów, nie tylko dla Shigeru Naruno. Ale nie w tym rzecz, bo tak naprawdę „Spherical Illusion” to indywidualny popis Tsunody, który perkusyjnym solem udowodnił swój nietuzinkowym talent. Płytę kończy tytułowa, instrumentalna kompozycja z piękną melodią. Falujący Hammond, melancholijny flet, delikatne dźwięki pianina, płacząca gitara wywołująca ucisk w krtani… Jeśli miałbym ją z czymś porównać, to w tej chwili przychodzi mi na myśl „Mocking Bird” Barclay James Harvest.

Album „When The Raven Has Come To Earth” zdecydowanie mieści się w czołówce najlepszych ówczesnych płyt rockowych Kraju Kwitnącej Wiśni. To takie ichniejsze, super-ekstra muzyczne bajobongo! Tylko jak to powiedzieć po japońsku..?

Pod koniec 1971 roku, podczas koncertu otwierającego japońską trasę Pink Floyd, Shigeru i Hiro przekonali Masayoshi Takanakę (bas), by się do nich przyłączył. Miesiąc później trzej utalentowani muzycy zmienili nazwę na Flied Egg. nagrywając w 1972 roku dwie, równie wspaniałe, płyty. Ale o tym opowiem następnym razem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *