Historia jednej płyty: Santana „Caravanserai” (1972)

Po kultowym występie na Woodstock, trzech znakomitych albumach, które zdefiniowały styl latynoskiego rocka, a także po serii hitów, takich jak „Black Magic Woman” i „Oye Como Va” pod koniec 1971 roku zespół Santana przeżywał kryzys. Przyczyn można doszukiwać się na wielu płaszczyznach nie omijając tej przypisanej tamtej epoce czyli sex, drugs and rock’n’roll co zostało zresztą mocno udokumentowane w różnych, mniej lub bardziej wiarygodnych, publikacjach. Istotne jest jednak to, że do czasu rozpoczęcia sesji nagraniowych czwartego albumu (luty 1972 roku) odeszli grający na instrumentach perkusyjnych Michael Carabello i basista David Brown, których zastąpili James „Mingo” Lewis i Dough Rauch. Jak czas pokazał wkrótce miały nadejść kolejne zmiany. Efektem tych roszad okazał się jeden z najlepszych albumów tamtego okresu – duchowa mieszanka jazzu, rocka i muzyki latynoskiej jakiej do tej pory nie było.

Oto historia „Caravanserai”, mojego ulubionego albumu w katalogu zespołu Santana, któremu dokładnie 11 października 2022 roku stuknęło 50 lat!

Mimo, że na okładce widzimy karawanę wędrującą przez pustynię nie ma ona nic wspólnego z tytułem albumu. Na Bliskim Wschodzie słowo caravanserai oznacza duży dziedziniec, na którym znajdują się miejsca noclegowe dla podróżnych. Ale kiedy Carlos Santana przeczytał tekst indyjskiego joga Paramahansa Yoganandy, że „caravanserai jest wiecznym cyklem reinkarnacji, gdzie każda dusza wchodzi i wychodzi z życia dopóki nie dotrze do miejsca, w którym może odpocząć i osiągnąć wewnętrzny spokój” nie mógł wymyślić lepszego tytułu dla albumu. W tym czasie artysta był na etapie poszukiwania wewnętrznej duchowości, co przełożyło się na muzykę tworzoną akurat na nową płytę.

Zespół Santana (1969)

Muzycznie droga do „Caravanserai” zaczęła się od zamiłowania perkusisty Michaela Shrieve’a do jazzu. Shrieve należał do wspaniałego społeczeństwa perkusistów, którzy interesowali się jazzem i jazzową improwizacją, co nie przeszkodziło mu we wczesnych latach kariery grywać w zespołach rockowych. To właśnie on otworzył Carlosowi furtkę do świata wielkich albumów jazzowych mistrzów: Milesa Davisa, Johna Coltrane’a, Weather Report, Antonio Carlosa Jobima, Pharoah Sandersa…

Nichael Shrieve. Perkusista, który otworzył Santanie wrota do jazzu.

Jednym z ulubionych albumów jaki podsunął mu Shrieve była nowa płyta tego ostatniego zatytułowana „Astral Traveling”, którą cechował wyluzowany, atmosferyczny nastrój z dużą ilością pogłosu i efektów echa na pianinie. Carlos szukał podobnego nastroju na rozpoczęcie albumu i miał dodatkową prośbę do inżyniera dźwięku, Glena Kolotkina: „Na początku sesji powiedziałem mu, że chcę aby album zaczął się odgłosami natury. Szum morza, wiatr, odgłosy burzy… coś w tym stylu. A on powiedział: 'Ha! Na podwórku mam niezły chórek i nie uwierzysz jak  głośno grają’ .” Rezultatem była 35-sekundowa sekwencja cykających świerszczy w otwierającym płytę nagraniu „Eternal Caravan Of Reincarnation” tuż przed saksofonowym intro Hadleya Calimana, który dołączył do sesji na zaproszenie perkusisty. Reszta utworu przenosi nas na terytorium, które zespół eksplorował w  nagraniu „Singing Winds, Crying Beasts” otwierającym longplay „Abraxas” tyle, że tutaj akustyczny bas Toma Rutleya od razu przechodzi w bardziej jazzową przestrzeń. „Eternal Caravan…” płynnie przechodzi w „Waves Within”, idealną melodię, która wprowadza kluczową postać podczas tworzeniu albumu. Tą osobą jest basista Doug Rauch.

Rauch przeniósł się do Bay Area z Nowego Jorku na zaproszenie Shrieve’a gdzie grał z zespołem The Loading Zone i z gitarzystą Gáborem Szabó. „Był naprawdę dobry w graniu dziwnych sygnatur czasowych” – wspomina Shrieve. „Miał wyjątkowy sposób grania techniką kciuka i był jednym z jej prekursorów. Do studia przyniósł piosenkę będąca przykładem kierunku, w którym sam podążał.” Doug miał duży wpływ na muzykę podczas sesji nagraniowych. Utwór „Look Up (To See What’s Coming Down)” jest wizytówką jego doskonałego funkowego groove’u na basie. Santana o Rauchu: Możesz usłyszeć, co wniósł do „All The Love Of The Universe” i do „Look Up…” Kiedy usłyszeliśmy te utwory, zdaliśmy sobie sprawę, że bardzo go potrzebujemy.” 

Basista Dough Rauch. Wielki talent, który za wcześnie od nas odszedł.

Niestety Rauch, który kontynuował współpracę z Santaną przez kilka następnych lat  zmarł w 1979 roku z powodu przedawkowania narkotyków. Miał 28 lat. To była kolejna wielka strata dla świata muzyki.

Pierwszy wokal na płycie pojawia się po dwunastu minutach. „Just In Time To See The Sun”, w którym śpiewa Gregg Rollie stylistycznie najbardziej przybliża się do trzech poprzednich albumów. W swoich pamiętnikach Carlos Santana wspomina, że do dziś słucha tego nagrania: „Za każdym razem wzruszam się słysząc jak wspierając się jedynie prostą partią organów Hammonda Gregg wydobywa z siebie głos. To takie proste, a jednocześnie takie niesamowite!”

Wokalista i klawiszowiec w zespole Santana, Greg Rollie..

Następny utwór, „Song On The Wind” jest ostatnim, który został nagrany podczas majowej sesji 1972 roku. To tour de force gitarowej współpracy Carlosa i Neala Schona i jedno z ostatnich wielkich dzieł tego ostatniego dla zespołu Santana. Dwa genialne gitarowe sola połączone w jednolitą całość mogłyby obdzielić co najmniej dziesięć piosenek na kilku kolejnych albumach. Shrieve: „Obaj grali pięknie i widać, że byli w tym momencie szczęśliwi. Magiczna chwila zdarzająca się raz na sto lat.” Ten utwór śmiało można postawić obok innych gitarowych perełek Santany z „Sambą Pa Ti” i „Europą” na czele.

Neal Schon w z  zespołem Journey.

Pierwszą stronę oryginalnej płyty zamyka „All The Love Of The Universe” z być może najlepszym momentem Gregga Rollie zarówno w charakterze wokalisty jak i klawiszowca. A jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do duchowości Carlosa Santany w tamtym czasie szybkie spojrzenie na tekst sporo wyjaśnia. Odkrycie filozofii Wschodu przez muzyka było także widoczne w cytacie z książki „Metaphysical Meditations” autorstwa Paramahansa Yoganandy, który umieścił na okładce albumu: „Ciało roztapia się we wszechświecie. Wszechświat rozpływa się w bezdźwięcznym głosie. Dźwięk rozpływa się we wszech świecącym świetle, a światło wchodzi na łono nieskończonej radości.”

O ile pierwsza strona albumu jest wspaniała, druga zawiera same klejnoty. W menu albumu znalazła się brazylijska muzyka, której słuchali Shrieve i Santana. Spory wpływ miał też na nich Airto Moreira, brazylijski perkusista, który rok wcześniej grał z Milesem Davisem. Santana: „Któregoś dnia Shrieve powiedział „Sprawdźmy Jobima”. Kilka dni później postanowiliśmy nagrać „Stone Flower”. Shrieve: „Ten skomponowany przez Antonio Carlosa Jobima kawałek to utwór instrumentalny, do którego napisałem własny tekst. Wstyd się przyznać, ale zrobiłem to będąc na kwasie.” Duży wkład w nagranie włożyli Tom Rutley na swym akustycznym basie i i Wendy Haas na pianinie elektrycznym., a wspólny wokal  Santany i Shrieve’a był nie lada niespodzianką. Gitarzysta ma tutaj niezłą solówkę, o której powiedział: „Myślałem o „Nature Boy”, o soulowej balladzie „Love On A Two-Way Street”, Gáborze Szabó i innych. Ludzie mówili mi później: „Wow! Świetne solo!” Mówiłem „Dzięki, człowieku” i pomyślałem, że chyba nikt mnie za to nie powiesi.”

„La Fuente Del Ritmo” jest świetną okazją do przedstawienia większej liczby muzyków, którzy zagrali na tym albumie. Niektórzy z nich będą wnosić wkład do zespołu przez wiele lat. James „Mingo” Lewis napisał melodię, zagrał synkopowaną wampirzycę fortepianową i montuno znaną z muzyki kubańskiej. Z Santaną po raz pierwszy zagrał na koncercie Buddy Milesa na Hawajach w styczniu 1972 roku (patrz płyta „Carlos Santana & Buddy Miles! Live!”). Lewis wniósł do zespołu nie tylko doskonałe granie na perkusji, ale także umiejętność orkiestrowania świetnych utworów rytmicznych. W tym krytycznym okresie pozostał z zespołem na dobre i złe. Pojawił się też na „Love Devotion Surrender” (1972), wspólnym albumie Santany i Johna McLaughlina. Inny muzyk, który błyszczy nie tylko w tym nagraniu, ale i na całej płycie i na którego warto zwrócić uwagę to Jose Chepito Areas. Gdy regularnie słucha się muzyki kubańskiej lub afro-latynoskiej energia, która wtapia się w muzykę za pomocą bębnów nie jest wyjątkowa, ale w kontekście Santany energia, która istnieje przy rockowych instrumentach staje się zupełnie nowym doświadczeniem. Nie mogę pominąć tu Toma Costera – to on w „La Fuente…” gra wspaniałe solo na pianinie elektrycznym i to on w 1976 roku stworzył nieśmiertelną „Europę” – żelazny punkt koncertów Santany! Na koniec tej wyliczanki pozwolę sobie napisać kilka słów o jeszcze jednym muzyku jakim jest Armado Peraza grający na bongosach. Jego wkład w album ograniczył się tylko do tego utworu ponieważ w tym samym czasie dostał kontrakt uniemożliwiający mu związanie się z zespołem innej wytwórni. Peraza należał do innego pokolenia. Przybył do Nowego Jorku w 1949 roku, zanurzając się w jazzową scenę grając z takimi postaciami jak Charlie Parker i Buddy Rich. Później przeniósł się na Zachodnie Wybrzeże gdzie koncertował z Davem Brubeckiem i Calem Tjaderem. Santana miał ogromny podziw i szacunek dla Peraza, który wniósł do zespołu profesjonalizm i dojrzałość tak bardzo im wtedy potrzebny. Później napisał dla niego około dwudziestu piosenek, w tym moją ulubioną, afro-kubańską „Gitano” z albumu „Amigos”.

Od lewej: Armando Peraza i James „Mingo” Lewis.

I dochodzimy do koronnego klejnotu „Caravanserai”, epickiego „Every Step Of The Way”. Carlos Santana i Michael Shrieve spędzili dużo czasu słuchając nagranych utworów, zanim wymyślili odpowiednią sekwencję melodii na zakończenie albumu. Były to czasy, kiedy można było rozpocząć płytę prawie minutą świerszczy i solowego saksofonu, a zakończyć go dziewięciominutowym utworem instrumentalnym. W swojej biografii „The Universal Tone” Santana tak mówi o melodii: „Z dwóch powodów to moja ulubiona kompozycja – po pierwsze dlatego, że brzmi jak to, co wtedy naprawdę kochaliśmy: crossings Herbiego Hancocka. Po drugie, Shrieve utkał tu niesamowitą paletę kolorowych dźwięków.” Faktycznie, utalentowany perkusista stworzył z dźwiękowej materii prawdziwe arcydzieło. Zaczyna się jako utwór Milesa Davisa z późnych lat 60-tych.  Zespołowy jam, który u Davisa może trwać całą stronę płyty tutaj po trzech minutach zmienia się w coś innego – jedno z największych instrumentalnych osiągnięć Santany. Jest świetne solo na kongach Jamesa Lewisa, jeszcze wspanialsze solo na flecie Hadleya Calimana i znakomita aranżacja orkiestrowa Toma Harrella. Pamiętam, że pierwszy raz kiedy słuchałem tego albumu miałem wrażenie, że doświadczam czegoś wyjątkowego. I to nie tylko muzycznego!

Zespół Santana (październik 1972)

To niezwykłe, jak zespół był w stanie wyprodukować tak niesamowity album kiedy tak wiele zmian zachodziło podczas jego tworzenia. Pod koniec sesji nagraniowej z zespołu odeszli także Gregg Rolie i Neal Schon. Byli niepewni co do kierunku jaki zespół obrał, a kiedy album został ukończony Santana szukała dalszych eksploracji jazzu i duchowości. Dla Neala Schona nadszedł czas na inną Podróż (ha!): „Santana motał się na prawo i lewo. David odszedł, Carabello odszedł, pojawili się nowi członkowie, dźwięk zaczął się zmieniać. To już nie była Santana. Carlos chciał iść w określonym kierunku, podczas gdy inni mieli różne opinie na temat tego, w którą stronę iść. A ponieważ się z nim nie zgadzaliśmy, musieliśmy odejść”. Gregg Rolie: „Podobała mi się eksploracja na „Caravanserai”, ale nie chciałem, aby była ona tego podstawą. Nie chciałem stracić relacji, jaką nawiązaliśmy z naszą publicznością. Nie wyobrażałem sobie, żebyśmy mogli ją stracić. Bawiliśmy się z pasją i niestety zerwaliśmy z pasją.”

Zespół podpisał kontrakt z Columbia Records, jedną z głównych wytwórni tamtych czasów, która uwielbiała popularność zespołu i nie mogła się doczekać ich czwartego albumu. Można sobie tylko wyobrazić szok, jaki spotkał kierownictwo wytwórni, kiedy po raz pierwszy usłyszeli co wyszło ze studia. Szef wytwórni, Clive Davis po wysłuchaniu płyty, powiedział Santanie i Shrieve’owi, którzy byli producentami albumu: „To jest zawodowe samobójstwo! Nie ma tu ani jednego singla w promieniu tysiąca mil. Nie ma nic, co można by zabrać do radia, wylansować hit. Czuję się, jakbyście odwrócili się do nas plecami. Muzyka jazzowa jest świetna, ale jest już Miles Davis. jest Weather Raport. Dlaczego po prostu nie będziecie Santaną?!” Ale oni byli już daleko od postrzegania Santany przez pryzmat wcześniejszych płyt. Fakt, nie ukazał się żaden singiel, żaden utwór nie stał się przebojem, ale album spisał się całkiem nieźle. W grudniu 1972 roku na liście 200 najlepszych płyt Billboardu „Caravanserai” znalazło się na ósmym miejscu! Trzy miejsca wyżej uplasował się Yes z „Close To The Edge”, a na szczycie listy brylował The Moody Blues z ” Seventh Sojourn”.  Cóż to były za czasy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *