TRIKOLON „Cluster” (1969).

Płyta „Cluster” niemieckiego zespołu TRIKOLON od lat spędzała mi sen z powiek. I to wcale nie dlatego, że została nagrana w magicznym dla muzyki roku 1969. Nie dlatego, że nagrali ją 18-latkowie, ani to, że jej nakład w epoce to zaledwie 150 sztuk, co dziś czynią ją jedną z najdroższych i najbardziej pożądanych przez kolekcjonerów na całym świecie pozycji. Za tym potężnym trio kryło się coś więcej. Od momentu gdy ich usłyszałem poczułem jakbym przeniósł się w inny wymiar czasoprzestrzeni. A to, że ten album w ogóle zaistniał był wynikiem silnej woli utalentowanych muzyków: klawiszowca Hendrika Schapera, basisty Rolfa Rettberga i perkusisty Ralfa Schmiedinga.

Młodych wirtuozów z Osnabrücka można uznać za niemiecką odpowiedź brytyjskiej grupy The Nice. Główną postacią i twórcą większości repertuaru był Schaper mający klasyczne i jazzowe korzenie. Można nawet powiedzieć, że „Cluster” to jego solowy album. W rockowych partiach grając na organach farfisa przypomina mi Raya Manzarka prezentując przy tym fenomenalne umiejętności. Szkoda, że ​​nie miał wtedy pod ręką Hammonda – przypuszczam, że efekt byłby piorunujący! Gdy gra na pianinie łączy klasykę z jazzem wplatając numery Dave’a Brubecka, oraz Milesa Davisa, którego zresztą był wielkim fanem.

Bardzo skromne środki, którymi dysponowali nie pozwoliły grupie zrealizować płyty w studio. Jakoś w tym czasie niemieccy szefowie wytwórni bardziej stawiali na popowy kicz, niż na ambitną muzykę wychodząc z założenia, że jej słuchanie nie jest wymagane w dyskotekach i beatowych klubach. Cluster wierzył w wyrafinowaną muzykę w stylu Keitha Emersona i Briana Augera. Muzykę, która budzi emocje, zachęca do słuchania i niekoniecznie do ruszania się. Muzykę fascynującą, zatracającą się w pozornie niekończących się improwizacjach, od której trudno się oderwać. Tak więc pomysł, by nagrać i wydać na własny koszt album zarejestrowany na żywo podczas jednego z koncertów w Hause der Jugend  w ich rodzinnym mieście był świadomym wyborem. Być może niektórych zrazi nieco przestarzałe, nawet jak na ówczesne standardy, brzmienie organów wzmocnione przez typowo rockowe instrumentarium, ale z drugiej strony jest to tak cholernie wściekłe, że aż niewiarygodnie dobre!

Front okładki płyty „Cluster” (1969).

Album zawiera cztery długie utwory łączące elementy rockowej psychodelii, muzyki klasycznej i jazzu. Różnego rodzaju nastroje zespół funduje nam już na samym początku w „In Search Of The Sun” zdominowanym przez mooga z psychodeliczno rockowym klimatem The Doors i wokalem (jedynym na płycie) w stylu Erica Burdona. Co prawda trudno nazwać to śpiewem – Schaper deklamuje tekst tak jak często robił to frontman The Animals, ale dzięki temu całość nabiera pewnej dramaturgii. Rzecz jasna nie byłoby tej gęstej atmosfery bez wsparcia znakomitego basisty i precyzyjnie bębniącego perkusisty, którzy doskonale odegrali swoje partie. Przypadkowemu odbiorcy utwór może wydawać się czystym jamowaniem (fakt, jest tego dużo), ale ta epicka kompozycja trwająca ponad czternaście i pół minuty ze spektakularnymi organami wykracza daleko poza tradycyjnie pojmowane psychodeliczne granie. Po tak niesamowitym utworze trudno spodziewać się zmiany kierunku w dalszej części albumu, a tu proszę – Trumpet For Example” udowodnił, że można się grubo pomylić. Schaper i jego halucynogenna trąbka zmieszana z szalonymi psychodelicznymi pasażami przenosi nas na terytorium jazz fusion. Jeśli w tym momencie płyty ktoś ma ochotę skorzystać z toalety, lub (o zgrozo!) odebrać telefon zostawiony dalej niż zasięg ręki -ZAPOMNIJ! Te siedem minut przykuwa uwagę tak skutecznie, że z wrażenia nie można ruszyć małym palcem nie mówiąc o dźwignięciu z fotela swych czterech liter. W tym miejscu trzeba wspomnieć o Ralfie Schmiedingu, który udowodnił, że jest nie tylko dobrym perkusistą, ale także wszechstronnym muzykiem będącym w stanie wnieść poważny wkład w każdy styl i nastrój jaki zespół zdecyduje się w danym momencie zagrać. No, chyba że lider da mu odpocząć choćby w takim kawałku jak „Hendrik’s Easy Groove”, dziesięciominutowym utworze fortepianowym będącym rodzajem hołdu dla wielkich muzyków jazzowych takich jak Duke Ellington potwierdzającym wirtuozerię Hendrika Schapera. Moje uwielbienie dla Keitha Emersona zostało rozdarte po wysłuchaniu tego utworu. Albo inaczej – w sercu mam ich teraz dwóch…

Lider tria Trikolon Hendrik Schaper współcześnie  (2008)

Oryginalną płytę zamyka „Blue Rondo”, przeróbka jednej z najpopularniejszych sonat W. A. Mozarta „Rondo Alla Turka” u nas znana pod tytułem „Marsz turecki”. Każdy kto jest fanem progresywnego rocka  będzie zachwycony prawdziwymi organowymi fajerwerkami granymi przy akompaniamencie rozpędzonej perkusji i kreatywnej gitarze basowej. Mozartowska sonata jest jedynie punktem wyjścia do jamowej improwizacji brzmiąca bardziej jak ciężki, psychodeliczny rock końca lat 60-tych niż przeróbka klasycznego utworu. Całość jest szalenie porywająca i daleka od oryginału. Przynajmniej do momentu, gdy przewodnia melodia pojawia się co jakiś czas. Z przyczyn technicznych na płycie nie zmieściło się jeszcze jedno nagranie, które tego dnia zespół wykonał na scenie. Mowa o  dwudziestodwuminutowej kompozycji „Fuge” będąca eklektyczną wersją „Toccaty i fugi d-moll” Jana Sebastiana Bacha. Na szczęście w dobie płyt kompaktowych zmieszczenie na srebrnym krążku ponad godzinnego materiału nie jest problemem, stąd oczyszczona wersja CD wydana w 2003 roku przez Garden Of Delights zawiera także i to nagranie. Jeśli w „Blue Rondo” myślałem, że zespół złapał Pana Boga za nogi, to w przypadku „Fuge” śmiem twierdzić, że to sam Pan Bóg w trzech osobach gra tę muzykę! Absolutnie zapierająca dech w piersiach  rockowa interpretacja muzyki klasycznej zagrana z niesamowitą wrażliwością i precyzyjnie dopracowanymi niuansami tak w barwie jak i w tonie. Nie mam pojęcia, czy muzycy z Trikolon zetknęli się z wydaną rok wcześniej płytą „Switched-On Bach” zawierającą utwory Bacha nagrane na moogu przez amerykańskiego klawiszowca Waltera Carlosa, ale to ta sama ekstraklasa! W tym czasie poza nimi i grupą The Nice nikt inny w tak odważny sposób nie interpretował muzyki klasycznej. Nie ma sensu rozbierać jej na czynniki pierwsze i opisywać minuta po minucie co tu się dzieję. A dzieje się, oj dzieje i to dużo. Trzeba więc usiąść wygodnie i po prostu jej posłuchać do czego gorąco namawiam!

Piękno płyty „Cluster” polega nie tylko na wirtuozerii muzyków i doskonałych utworach muzycznych, ale także na tym, że jest to jedyne świadectwo, jakie w swej krótkiej działalności ten nieznany zespół pozostawił potomnym, Płyta nie jest łatwa do zdobycia, ale warto potrudzić się, by mieć ją na półce. Zapewniam – będzie cenną pozycją nie tylko dla fana wczesnego rocka progresywnego.

Zaraz po wydaniu płyty z grupy odszedł Schmieding. Na jego miejsce przyszedł nowy perkusista, Joachim Luhrman, oraz utalentowany młody gitarzysta Jurgen Jaehner. Tym samym z niemieckiej mapy muzycznej zniknął niesamowity Trikolon, a pojawił się nie mniej fantastyczny Tetragon, o którym zdążyło mi się co nieco napisać dużo wcześniej (patrz Archiwa, listopad 2018).

3 komentarze do “TRIKOLON „Cluster” (1969).”

  1. Fakt, płyta nie jest łatwa do zdobycia, rzuciłam się do netu, a nóż przypadkiem gdzieś się znajdzie i zaskoczę wszystkich jak zima drogowców, a tu figa.. pozdrawiam

    1. Była na mojej liście „must have” od wielu lat. Najczęściej nieosiągalna, albo tak droga jak kolia królowej Elżbiety II z czasów Jej koronacji. Cierpliwość została mi w końcu wynagrodzona, czego i Tobie Haniu życzę. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *