PINNACLE „Assasin” (1974) – muzyka, która zbiera sadzę z zębów.

W latach siedemdziesiątych na terenie Wielkiej Brytanii istniało wiele małych, niezależnych wytwórni płytowych. Jedną z nich była Stag Music założona w 1971 roku w Liverpoolu przez autora piosenek Alana J. Richardsa. Początkowo było to wydawnictwo oferujące młodym artystom usługi promocyjne, reklamy w prasie lokalnej i krajowej. Jako wytwórnia zadebiutowała dwa lata później wydając single, a od 1974 roku także płyty długogrające. Jednym z pierwszych albumów jakie Stag wypuściło wówczas na rynek był longplay „Assasin” zespołu Pinnacle,  który jeszcze do niedawna należał do niechlubnej kategorii „zapomnianych arcydzieł ciężkiej muzyki”. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. Deep Purple z Black Sabbath też nie wiedzieli że mają syna. Do dzisiaj.

U góry: A. Lawrence, N. McKenn. Poniżej: D. Mylett, O. McCann, P. Thomas.

O samym kwintecie poza tym, że pochodzili z miasta Beatlesów i tworzyli go Paul Thomas (g), Owen McCann (voc), David Mylett (org), Alan Lawrence (bg) i Neil McKenna (dr.) w zasadzie wiadomo niewiele. Nieco światła na historię zespołu rzucił David Mylett w paru wywiadach do jakich udało mi dotrzeć. Klawiszowcem został z przypadku, gdyż swoją przygodę z muzyką zaczynał od gry na flecie przerzucając się w szkole średniej na gitarę, gdyż „(…) wokół chłopaków z gitarą zawsze kręciło się dużo fajnych dziewczyn”. Jego rodzice nigdy nie interesowali się muzyką. W domu nie było gramofonu, płyt. Nawet radia. Cała rodzina, jak wiele innych w tym mieście, żyła piłką nożną. Przypadek sprawił, że pokochał muzykę. Któregoś dnia sąsiad wystawił przed dom używany adapter z małymi głośnikami i kilkoma płytami. I od tego się zaczęło. Kilka miesięcy później David miał już kolekcję swoich płyt, a gdy do  Liverpoolu zjeżdżały topowe zespoły z Black Sabbath, Deep Purple, Hawkwind i Pink Floyd na czele żadnego nie odpuścił. W czasach szkolnych działał w kilku zespołach równocześnie, jako gitarzysta rytmiczny, albo solowy. Na początku 1972 roku dołączył do zespołu Fairytale przemianowany potem na Uncle Harry grającego covery Hendrixa, Gallaghera, Cream. Wishbone Ash. Problem w tym, że był tam już inny, dużo lepszy wioślarz. „Nazywał się John Cross i potrafił grać jak Tony Iommi. Był niesamowity. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie potrzebujemy kolejnej gitary, ale klawiszy i powiedziałem chłopakom, że kupuję organy i nauczę się na nich grać.” O dziwo szybko opanował instrument, do którego z pomocą przyjaciela zainstalował prymitywne co prawda, elektroniczne przystawki i efekty. Jednym z pierwszych nagrań, które utrwalili później na taśmie demo, była kompozycja „One Of The Pink Floyd” będąca luźną wersją utworu „One Of This Days” Floydów.

Latem 1974 roku w jednym z lokalnych pubów przypadkowo spotkał Owena, który w trakcie rozmowy powiedział, że grupa The Lads Of Pinnacle, w której śpiewa i która od jakiegoś czasu koncertuje ze swoim materiałem szuka klawiszowca. Chłopaki przypadli sobie do gustu tym bardziej, że Mylett okazał się pomocny przy tworzeniu nowych numerów; z czterech które przyniósł na pierwszą próbę trzy znalazły się później na płycie „Assasin”.  Nagrania na płytę odbyły się w małym, skromnie urządzonym studio Abbout Sound w Chester. Sesja trwała dwa dni, a a następnie zmiksowany w cztery godziny trzeciego dnia. Pośpiech był duży, więc utwory zostały nagrane „na żywo”, bez dogrywek. Krążek, pod skróconą nazwą Pinnacle,  trafił do sklepów pod koniec tego samego roku. Jego nakład to zaledwie tysiąc sztuk, co dziś czyni go winylowym rarytasem.

Front okładki płyty „Assasin” (1974)

Zanim o zawartości muzycznej, słów kilka o dość intrygującej okładce, którą zaprojektował fotograf Ken Travers będący także autorem wszystkich zdjęć zespołu. Przede wszystkim błędna pisownia tytułu (na końcu zgubiono jedno „s”; poprawnie powinno być „Assassin””) wynikła z winy drukarni. Wytwórnia przymknęła na to oko nie chcąc wstrzymywać wydania płyty. Niektóre później reedycje poprawiły ten błąd. I nie tylko to, ale o tym potem. Twarz na zdjęciu okładki  w snajperskim celowniku należała do miejscowego włóczęgi, którego muzycy spotkali podczas sesji zdjęciowej. Za pozowanie do zdjęcia Travers zapłacił mu dziesięć funtów, co na ówczesne czasy było kwotą nie małą. David Mylett: „W całym mieście znany był jako Plinky Plink, który chodził z kartonową imitacją gitary udając, że na niej gra. To typ nieszkodliwego „wariata” jaki trafia się chyba wszędzie. Z tego co wiem naprawdę nazywał się Jackson Nesbitt i miał sporo zwolenników w Internecie.”

Śmiało mogę stwierdzić, że ta płyta to arcydzieło mrocznego i ciężkiego rocka chwilami przekształcający się w proto-speed metal podlany space rockiem. Coś w stylu Hawkwind tyle, że dziesięć razy intensywniejszy niż Hawkwind i bez zbyt długich, pretensjonalnych medytacji! Teksty w głównej mierze napisane zostały przez Owena McCanna i Paula Thomasa. Tytułowy „Assasin” opowiada o płatnym zabójcy, który przed egzekucją upaja się strachem swojej ofiary, a gdy oddaje śmiertelny strzał podnieca się wypływającą z ciała krwią. Przerażający tekst podkreśla ciężka, mroczna muzyka, która przy odkręconym na full wzmacniaczu robi ogromne wrażenie. Zresztą całą tę płytę należy słuchać w wysokich rejestrach głośności. W drugiej części nagrania Paul Thomas popisuje się kapitalną, długą gitarową solówką zdzierającą przysłowiową papę z dachu. Uwielbiam to nagranie! Nie inaczej jest też w następnym autorskim utworze Davida Myletty, „Time Slips By” gdzie z kolei popis gry na organach daje jego twórca. Wierzyć się nie chce, że zostało to nagrane zaledwie po kilku próbach, tuż po jego przyjściu do grupy. Fakt, że mamy tu do czynienia z dość surowym materiałem jeszcze bardziej przykuwa uwagę. Kolejny imponując numer, „Cyborg”, idzie co prawda ścieżką Black Sabbath, ale zawiera też  pierwsze ślady wczesnego brytyjskiego heavy metalu. Surowy, tripowy kawałek z ciemnymi nutami i doskonałym wokalem porusza temat utraty kontroli człowieka nad stworzonymi przez niego maszynami i robotami. Futurystyczny tekst sprzed czterdziestu lat, który chętnie poruszany był w tamtym czasie przez wielu nic nie stracił na aktualności. Z kolei „Astral Traveller” opowiada o Władcy Czasu, który podróżuje przez kontinuum przestrzeni i czasu doświadczając wszystkiego co Wszechświat ma do zaoferowania, zaprzyjaźniając się przy okazji z innymi istotami nie mającymi ludzkiej postaci. Space rockowa podróż jaką odbywamy z muzykami nie jest ani efektowna, ani depresyjna. Raczej mroczna i przerażająca. I nie brzmi to jak Iron Maiden z lat 80-tych. Jamowe granie, które wychodzi z tego utworu przypomina mi Wicked Lady szczególnie, gdy do głosu dochodzi rozmyta gitara w stylu Martina Weavera, oraz stary poczciwy Hawkwind. To ta sama formuła!

Tył oryginalnej okładki

Zatrudnienie Davida Myletty do zespołu, który uwielbiał grać covery Pink Floyd i Hawkwind dodając do nich własne brzmienie było strzałem w dziesiątkę. Efekty specjalne wykonywał na organach z wbudowanym prymitywnym oscylatorem dźwięku, który ręcznie wykonał jeden z jego przyjaciół. Posłuchajcie jak w The Chase” David nakłada kolejne warstwy klawiszy z prostymi w sumie efektami, podczas gdy reszta chłopaków gra w tle utrzymując rytmiczną podstawę. Toż to muzyczna rozkosz! „Thumbscre” wydaje się konwencjonalną piosenką jak wiele innych, ale tak nie jest. Gitarzysta dał się ponieść swojej intuicji i zagrał ten dziwny riff w odwrotnej kolejności i…  cholera, jak to brzmi! Mało tego, nie zadowolił się power chordami lecz nawet o tym nie myśląc poszed dalej. Dla mnie to outro brzmi również jak Wicked Lady (którzy są jednym z moich ulubionych zespołów, co dałem wyraz w jednym z wcześniejszych wpisów). Dla miłośników mocnych brzmień „The Ripper” jawi się jako ekstremalnie ciężki i mroczny heavy rock, w którym Paul popisuje się kaskadami fantastycznych solówek. Zapętlił mi się kiedyś ten numer na dość długi czas, oj zapętlił… Album po mistrzowsku zamyka „Bad Omen” z bardzo mrocznym i złowieszczym motywem, w którym klawisze Davida odgrywają główną rolę malując beznadziejną szarość harmonizując ją delikatnymi pasażami tremolo. Muzyka idealnie wpasowuje się w treść liryczną utworu, bo to rzecz o bólu, niesłabnącej obsesji i nieodwzajemnionej miłości.

Pinnacle nie przetrwał długo i jak wiele podobnych kapel z tego okresu odszedł  w zapomnienie aż do lat 90-tych, kiedy wytwórnia Kissin Spell odkryła go na nowo i wydała na kompaktowej płycie w 1994 roku pod tytułem „Cyborg Assassin” (przez dwa „s” na końcu). Na tejże reedycji znalazły się cztery dodatkowe nagrania z próby zespołu z 1975 roku niestety bardzo mizernej jakości. Krążek „Assasin” był zresztą wielokrotnie bootlegowany na winylu i na CD. Po raz pierwszy w USA przez piracką wytwórnię Zen (1989) z białym, a nie czerwonym tytułem; w Niemczech z alternatywną okładką przedstawiającą egzekucyjną ścianę podziurawioną kulami i osuwającą się po niej krwawiącą ręką (Little Wing Of Refugees, 1990), a w dalekiej Korei Południowej nawet dwukrotnie (Si-Wan Records 1995 i Nices1996)! Tak więc dostęp do płyty jest, choć oczywiście piratów nie polecam!

2 komentarze do “PINNACLE „Assasin” (1974) – muzyka, która zbiera sadzę z zębów.”

  1. Ta zapomniana płyta co ciekawe jest ze mną chyba najdłużej – to jeden z pierwszych zespołów które poznałam po fascynacji Deep Purple I Black Sabbath. Bomba !

  2. Krążek niezły, moje jedyne obiekcje dotyczyły zawsze głosu McCanna, czasami fałszującego i generalnie śpiewającego „dziwacznie”.

Skomentuj Upton Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *