NEUTRONS „Black Hole Star” (1974); „Tales From The Blue Cocoons” (1975)

Jak wiemy z fizyki neutrony to cząstki subatomowe występujące w jądrach atomowych, które są elektrycznie obojętne. Fizycy obliczyli, że średni czas życia swobodnego neutronu wynosi ok. 15 minut (885,7 sekund). Neutrony, które mnie zainteresowały nie były dla mnie obojętne, a ich żywot był dłuższy chociaż jak dla mnie i tak za krótki. Ale do rzeczy.

Byli członkowie walijskiej legendy rocka Man, czyli klawiszowiec Phil Ryan i basista Michael „Will” Youatt, którzy pod koniec 1973 roku mieli wizję własnego zespołu połączyli swoje talenty z perkusistą Gentle Giant Johnem Weathersem tworząc zalążek nowej grupy NEUTRONS. W listopadzie to trio nagrało w walijskim Rockfield Studios niedaleko Monmouth kilka utworów, w tym „Living In The World Today” i „Snow Covered Eyes”, które potem znalazły się na debiutanckiej płycie. Zespół uformował się w pełni, gdy do składu dołączył znanym z Incredible String Band skrzypek Stuart Gordon, gitarzyści: Martin Wallace i Taff Williams, oraz 17-letnia wokalistka (dziewczyna Gordona), Caromay Dixon. Reszta albumu została nagrana w kwietniu 1974 roku tym razem w niewielkim angielskim miasteczku Chipping Norton w hrabstwie Oxfordshire w Recording Studios. Nawiasem mówiąc to w nim powstały tak popularne utwory jak „Baker Street” Gerry’ego Rafferty’ego, „In The Army Now” Status Quo, „Hocus Pocus” zespołu Focus, czy (kilka dekad później) debiutancka płyta Radiohead „Honey” (1993) z singlem „Creep” na czele! Wracając do tematu, bogata w różne struktury i nastroje muzyka Neutrons kierowała się gdzieś w stronę kosmicznego prog rocka a la Steve Hillage, folku i dobrego, prostego (momentami ciężkiego) rocka. Płyta zatytułowana „Black Hole Star” została wydana we wrześniu tego samego roku przez United Artist.

Front okładki płyty „Black Hole Star” (1974)

Już po pierwszym przesłuchaniu słychać skąd wzięła się większość kreatywnego wkładu w albumy „Be Good To Yourself At Least Once A Day” (1972) i „Back Into The Future” (1973) grupy Man. Nie dziwi więc, że późniejszy brak Ryana i Youatta spowodował (przynajmniej chwilowy) upadek walijskiego zespołu. O ile muzyka Man opierała się głównie na gitarach, Neutrons koncentrował się bardziej na brzmieniu klawiszy (organy, syntezatory) i to właśnie Phil Ryan był tu gwiazdą.

Płytę otwiera „Living In The World Today” nagrany podczas pierwszej studyjnej sesji łączący klasyczny progresywny rock z lat 70-tych. Za sprawą gitarowego riffu i dwóch męskich wokali słyszalnych niezależnie z obu kanałów przypomina mi nieco „Run Like Hell” Pink Floyd, chociaż organowe solo pod koniec zapewnia, że ​​utwór sam w sobie jest klasą… „Feel” to akustyczny, łagodny, walijski country folk z zapętloną solówką gitarową bardzo zbliżony do tego, co mógłby utkać Steve Hillage. Brak rockowej perkusji rekompensuje ręczny bębenek, w który gościnnie „stukał” niejaki Pique (późniejszy perkusista Dire Straits, Pick Withers). Dziwaczny, a jednocześnie fantastyczny „Mermaid And Chips” jest skrzyżowaniem Gentle Giant i… 10cc, pokazujący w pełnym rozkwicie cudowne brzmienie i styl zespołu. Dance Of The Psychedelic Lounge Lizards” jest tak samo interesujący jak tytuł! Wydany na singlu był hołdem dla Grahama Bonda, który zmarł zaledwie kilka miesięcy przed wydaniem płyty. W tym psychodelicznym numerze szczególnie interesująca jest gra Stuarta Gordona. Jego skrzypce miotają się dziko wirując wokół przestrzennego wokalu – skojarzenia z Gentle Giant jak najbardziej na miejscu.

Tył oryginalnej okładki.

Bardzo czarujący „Going To India” brzmi jak wczesny Renaissance (era „Proloque”) z lekkim,  hipisowskim przymrużeniem oka, a Doom City” to bluesowy i całkiem przyjemny utwór z funkowym groovem, gdzie klasą błysnął Taff Williams grając świetną, gitarową solówkę. Klejnot! W „Dangerous Decisions” zespół postanawia zagłębić się w jeszcze bardziej progresywne rejony tkając gobelin z natarczywych rytmów syntezatorów i ekspresyjnej grze Ryana. Od pierwszej do ostatniej sekundy to fantastyczny numer. Płytę finalizuje „Snow Covered Eyes” z długą i interesującą organową solówką, który z uwagi na to, że powstał podczas pierwszej sesji jest też klamrą spinającą cały album.

Jeszcze przed wydaniem „Black Hole Star” grupa pracowała nad kolejnym krążkiem. Nie bardzo rozumiem skąd ten pośpiech. Być może chodziło o wypełnienie kontraktu płytowego z United Artist tym bardziej, że z zespołem pożegnali się dość szybko i Stuart Gordon i John Weathers. Tego ostatniego za bębnami zastąpili dwaj perkusiści: David Charles i Stuart Halliday. Prace nad nową płytą, które zaczęły się pod koniec czerwca ostatecznie skończyły się na początku listopada. Efekt finalny pod tytułem „Tales From The Blue Cocoons” trafił do sklepów wiosną 1975 roku.

Front okładki „Tales From The Blue Cocoons” (1975)

Mimo odejścia dwóch znakomitych muzyków „Tales From…” nie jest degradacją zespołu. Może album nie jest tak odważny jak debiut, ale (na szczęście!) nie zatracił progresywnych tendencji debiutu. Ba! Jest jego kontynuacją, co w słychać w otwierającym go „No More Straights”, który na pierwszy rzut oka sam w sobie wydaje się być prostym rockowym numerem zagłębiającym się w psychodeliczne obszary. Żartobliwie można powiedzieć, że intensywna, pełna rytmu gra z dużą ilością zniekształconej gitary jest przykładem soku wyciśniętego z zespołu połączonym z inteligentnym graniem, co w kontekście tamtych czasów i brytyjskich zespołów pokroju Argent, Traffic, Man, Wishbone Ash było normą. W „Northern Midnight” na wokalu obok Wallace’a pojawia się Caromay Dixon, która na tym albumie odgrywa bardziej znaczącą rolę niż na debiucie. Wokalnie i instrumentalnie te mistrzowskie sześć minut bardzo blisko zbliża się na terytorium Hillage’a. Delikatny fortepian podkreślony dwoma solówkami gitarowymi, najpierw Youatta, a następnie Williamsa pokazują cały blask rocka lat 70-tych… „Come Into My Cave” sprawia, że ​​grupa powraca do opartego na bluesie rocka połączonego z odcieniami psychodelii udowadniając przy tym (nie po raz pierwszy zresztą) swą muzyczną różnorodność. No i po raz kolejny Youatt i Williams oddają się długiemu pojedynkowi na gitary, po którym następuje przestrzenne solo na klawiszach…. Niewinny, czarujący głos Caromay Dixon, który do tej pory pojawiał się tylko w tle zachwyca w dwóch kolejnych nagraniach: krótkim akustycznym „Live Your Lie” i nie mniej cudownym „L’Hippie Nationale”. W pierwszym wokalistka ładnie śpiewa między dwoma panelami gitar akustycznych odbywając krótką podróż w folkowe przestrzenie. Drugi, jak sam tytuł wskazuje, ma hippisowsko-tripowy klimat delikatnie powiewający nutami Donovana i Caravan w połowie nabierający większego tempa z wibracjami (nie symfonicznymi) Yes. Z kolei „Take You Further” jest powrotem do stylu niezbyt odległego od debiutu. Można go uznać za jeden z bardziej progresywnych utworów na albumie, z tasującym basem, perkusją i mistrzowską długą solówką na elektrycznym pianinie zagraną przez Ryana w stylu Chicka Corea, którego do tej pory tak bardzo brakowało. Po tym nagraniu widać, że Ryan, który na tym albumie jakby odsunął się na dalszy plan był bardziej skory do eksperymentów niż Youatt. W każdym bądź razie jest to utworów, który musi być doceniony przez wszystkich fanów. Szacun! Z typowym angielskim humorem i nie mniej zwariowanym tytułem „Welsh R Blunt Or The Dexedrine Dormouse” z góry wiadomo było, że dane nam będzie obcować z dziwacznym kawałkiem instrumentalnego szaleństwa. I tak jest! Arsenał klawiszy Phila Ryana (syntezatory, organy, fortepian) przywołują dni chwały Dave’a Stewarta, podczas gdy Taff musiał sam sobie radzić z basem, rytmem i gitarami prowadzącymi, co zresztą uczynił z wielkim opanowaniem, a cały zespół wszedł na teren sceny Canterbury bez żadnych kompleksów. A jeśli nie, to był nią inspirowany. Płytę kończy „The Jam Eaters” z Caromay jako główną wokalistką. Po bombastycznym intro organów całość przechodzi w optymistyczny prog rockowy kawałek w nieco renesansowym stylu.

Dwa ostatnie utwory były nagrane bez udziału Willa Youatta. Oficjalnie mówiło się, że muzyk był chory i nie mógł do końca uczestniczyć w sesji nagraniowej. Prawda była inna. Artystyczna rozbieżność pomiędzy nim a Ryanem zakończyła ich współpracę, a to oznaczało, że Neutrons definitywnie zakończył swą działalność. Youatt założył zaraz po tym Alkatraz, z którą wydał płytę „Doing A Moonlight”, ale formacja nie przetrwała długo zmieciona ze sceny przez falę  tsunami zwaną punk rockiem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *