JADE WARRIOR – „Jade Warrior” (1971); „Released” (1971); „Last Autumn’s Dream” (1972).

JADE WARRIOR, jeden z najbardziej oryginalnych i niezwykłych zespołów progresywnych został założony w Somerset w Anglii na początku 1970 roku przez gitarzystę Tony Duhiga, grającego na perkusji i flecie Jona Fielda, oraz basistę i wokalistę Glyna Havarda. Dwaj pierwsi wcześniej grali w psychodelicznym zespole July, zaś Havard krótko udzielał się w grupie Icarus. Na pierwszych trzech albumach Jade Warrior eksploruje wiele gatunków muzycznych, a to ze względu na wykorzystanie między innymi orientalnych wpływów muzycznych, ambientowego brzmienie i złożoną produkcję. Można więc śmiało powiedzieć, że w kontekście progresywnych zespołów wczesnych lat 70-tych Nefrytowy Wojownik był wyjątkowy. Było to częściowo zainspirowane trzymiesięczną wizytą tria w Persji (obecnie Iran), gdzie stykali się nie tylko z tamtejszą kulturą, ale też z egzotyczną i kompletnie odmienną niż europejska muzyką.

Jade Warrior (1971)

Jeszcze w tym samym roku podpisali kontrakt z Vertigo, według Havarda „w pakiecie” z afro-rockowym Assagai, którzy na fali popularności Osibisa mieli być „czarnym koniem” wytwórni, co już na starcie stawiało Wojowników w niezbyt komfortowej pozycji. Czas pokazał, że stało się odwrotnie. Debiutancki album zatytułowany po prostu „Jade Warrior” nagrany w marcu 1971 roku w sklepach pojawił się w połowie maja.

Front okładki debiutanckiej płyty Jade Warrior (1971)

Termin Jad Warrior podobno ma związek z japońskimi samurajami, co poniekąd przekłada się na muzykę zespołu mającą dalekowschodnie klimaty, z afrykańskimi i latynoskimi naleciałościami. To w pewnym sensie ustawiło ich brzmienie charakteryzujące się na przemian miękkimi i głośnymi kontrastami z wielowarstwowymi partiami fletu i etniczną perkusją Fielda rywalizującą z tnącą gitarą Duhiga. Tym albumem, z mnogością muzycznych pomysłów, zespół ustanowił precedens w całej swej karierze. Od samego początku, a więc od utworu „The Traveller” wiadomo, że grupa wyróżniać się będzie z tłumu ówczesnych prog rockersów. Zwłaszcza pierwsza strona bardzo dobrze pokazała ich oryginalność. Trzyczęściowy „Masai Morning” to orgia etnicznej perkusji, oraz rozmytych i ciężkich riffów granych na flecie i gitarze. Ale charakterystyczne brzmienie gitary Duhiga najlepiej słyszalne jest w spokojniejszych utworach jak we wspomnianym już „The Traveller”, czy „Dragonfly Day” zawierającym trochę ponurych dźwięków  w klimacie wczesnych Pink Floyd i King Crimson. Na szczęście nie są one przytłaczające, tylko takie, hm… subtelne. Druga strona jest nieco bardziej konwencjonalna gdzie znalazło się miejsce na się blues rockowe „Petunia” i hard rockowy „Telephone Girl” – jeden z najbardziej znanych utworów zespołu, oraz Psychiatric Sergeant” z fajną jazz rockową partią fletu. Płytę zamykają dwa utwory: „Slow Ride” i „Sundial Song”. Pierwszy z etnicznymi wpływami Afryki i Dalekiego Wschodu; drugi łączy bardzo ostry, asertywny rock z niezwykle eterycznym pejzażem dźwiękowym.

Jak dla mnie „Jade Warrior” z cudowną okładką (autor nieznany) reprezentuje idealną równowagę między harmonicznym pięknem, surową mocą, magiczną abstrakcją i rzadkim poczuciem oryginalności. A przekładając go na zmysł powonienia jest jak niezapomniany zapach kadzideł w japońskiej świątyni Kotokuin…

Dość szybko, bo w listopadzie tego samego roku ukazała się druga płyta zespołu, „Released”, na której gościnnie pojawił się Dave Conners  (saksofon altowy i tenorowy, flet) i Allan Price (perkusja).

Okładka płyty „Released” (1971)

Tym razem muzycy wycofali się na bezpieczniejsze, bardziej rockowe terytorium znacznie redukując wpływy world music. Tym samym migoczące, eteryczne ściany dźwięku, w których tak cudownie było się zatracić, zniknęły ustępując miejsca ostrym, psychodelicznym kawałkom, choć zespołowi udało się sporo wschodnich elementów i tak przemycić. Niektóre partie w brzmieniu są też nieco bardziej jazzowe, głównie za sprawą saksofonisty Dave’a Connersa. Otwierający album, „Three Horned Dragon King” inspirowany Led Zeppelin napędza saksofon w stylu Van Der Graaf Generator. Na dużej głośności brzmi to fantastycznie! „Eyes On You” z brutalnymi, hard rockowymi solówkami gitarowymi, „Minnamoto’s Dream” i singlowy „We Have Reason To Believe”, które przypominają Zeppelina i Hendrixa są mocne i intensywne. I to nie przypadek, że riff „Minnamoto’s Dream” jest podobny do A Prenormal Day At Brighton” z debiutu. To jest ten sam riff, tyle, że grany od tyłu. Ot, taka ciekawostka…

Okładka płyty „Released” po rozłożeniu.

Wyluzowaną stronę zespołu reprezentują dwie przyjemne ballady „Bride Of Summer” i „Yellow Eyes”. Punktem kulminacyjnym płyty jest Barazinbar”, 15-minutowy epicki jam zaczynający się od plemiennych bębnów prowadzących do powtarzających się i uspokajających nut fletu i saksofonu z przyjemnymi rytmicznymi gitarowymi riffami i solówkami. Gdy utwór zbliża się do końca muzyka staje się coraz bardziej naładowana energią. Wszystkie utwory na „Released” utrzymują wysoki poziom, więc trudno wyróżnić najlepszy, jednak moim ulubionym (nie tylko na tym albumie) pozostaje instrumentalny „Water Curtain Cave”. Tę nieco  jazzującą perełkę pełną różnych nastrojów, opartą na partiach saksofonu i fletu przywołującą na myśl holenderski Solution, z pędzącą jak dzikie konie sekcją rytmiczną mogę słuchać bez końca!

Bardzo niezwykła, piękna i dziwna to płyta, do której dopasowała się grafika stworzona przez samego Jona Fielda i która terminowi „rozkładana okładka” nadała zupełnie nowy wymiar. Bomba! Myślę, że każda szanująca się kolekcja progresywnego rocka nie może obejść się bez tego albumu, który mimo upływu lat nic nie stracił ze swego uroku.

Trzecia płyta, „Last Autumn’s Dream” z listopada 1972 roku z fenomenalną okładką tym razem japońskiego artysty Kuno Hagio okazała się ostatnim wydawnictwem Jade Warrior nagranym dla Vertigo i przez wielu uważana za najlepszą w dyskografii.

Front okładki „Last Autumn’s Dream” (1972).

Jakże wspaniale słucha się zespołu, który wciąż pełen jest tak świeżych pomysłów! Brzmieniowo „Last Autumn’s…” bliżej do debiutu niż „dwójki”, ale grupa konsekwentnie pokazuje imponującą gamę nastrojów i kolorów. Od zimowych obrazów atmosferycznego otwieracza „A Winter’s Tale” przez mglistą dżunglę improwizowanego „Dark River” po symfoniczny potężny finał „Borne On The Solar Wind” wiedzie dość długa droga. W międzyczasie zespół z jednej strony osiąga najcięższe i najbardziej agresywne brzmienie  jak w porywającym „Snake”, z drugiej podejmuje próbę stworzenia przeboju – myślę tu o „The Demon Trucker” opartym na chwytliwej zagrywce gitarowej. Z kolei w „Joanne” zakończonym rozszalałą gitarową solówką muzycy pokazują rockowy pazur, podczas gdy „May Queen” to etniczny kawałek ze skaczącą i dziwaczną melodią. Choć instrumentalny „Obedience” brzmi, jak nie przymierzając kakofoniczna uwertura zaczynająca Warszawską Jesień, to wielokrotnie nałożone na siebie elektryczne gitary ocierające się o King Crimson brzmią imponująco. Atmosferyczna ballada z łkającą gitarą „Lady Of The Lake” łącząc się z płynącym jak lawa „Borne On The Solar Wind” tworzy wspaniałe zakończenie albumu. Albumu, który zachwyca nie tylko samą muzyką, ale też wokalem Glyna Harvarda śpiewającego poetyckie teksty przypominające te klasyczne, pisane przez Pete’a Sinfielda dla King Crimson.

Okładka po jej rozłożeniu.

Kierowana wyobraźnią muzyka Jade Warrior. podsuwa nam marzenia o odległych krainach i innych światach. Niedzielni słuchacze progresywnego rocka oczekujący długich gitarowych solówek, pięknych melodii, nawiedzonych wirtuozerskich popisów (czasem aż do przesady) klawiszowców, czy ładnych harmonii wokalnych mogą trafić na ścianę nie do przebicia. Dla wszystkich innych mających szeroko otwarte muzyczne horyzonty będzie to fascynująca podróż i przygoda. To był/jest art rock, rock progresywny i muzyka świata w jednym pakiecie. Na dodatek z okładkami zapierającymi dech w piersiach. Czy trzeba czegoś więcej..?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *