FUSE (1970) – wybuchowa mieszanka amerykańskiego ciężkiego rocka.

Pochodzący z Rockford w stanie Illinoise gitarzysta Rick Nielsen na długo przed grupą Chip Trick założył kilka lokalnych zespołów w tym The Pagans, The Boyz, oraz Grim Reapers z wokalistą Joe Sundbergiem w składzie. Szukając nowych wrażeń Nielsen odegrał kluczową rolę w przekonaniu innego zespołu z Rockford, Toast And Jam, do połączenia sił. Z tego rock and rollowego związku, tak gdzieś pod koniec 1968 roku, narodził się FUSE na pokład którego, obok Nielsena i Sundberga, weszli basista Tom Petersson, gitarzysta Craig Myers i perkusista Chip Greenman. Szybko też nastąpiło małe przetasowanie. Doceniając talent i wielkie umiejętności Craiga Myersa, to jemu Rick powierzył rolę głównego gitarzysty, sam zaś usiadł za klawiszami.

Fuse – wybuchowa mieszanka ciężkiego rocka (1970)

Lider zespołu mający kontakty ze Smack Records zaproponował im wydanie singla, który ukazał się na początku 1969 roku. Na stronie „A” małej płytki znalazła się fantastyczna wersja piosenki „Hound Dog” nagrana pierwotnie przez Big Mama Thorton w 1952 roku spopularyzowana cztery lata później przez Elvisa Presleya. Bliskie oryginału pierwsze pół minuty zamienia się w orgiastyczną rockową jazdę z kapitalną ostrą gitarą. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek inny zrobił tak ciężką wersję tego rock’n’rollowego numeru! Na stronie „B” zespół umieścił pięciominutowy „Cruisin’ For Burgers” z fantastyczną partią elektrycznej gitary i mocną sekcją rytmiczną rozwijający się w stronę improwizowanego jamu w stylu Grand Funk i Mountain. Wielka szkoda, że  singiel przeszedł niezauważony…

Lider zespołu, Rick Nielsen.

Jeszcze tego samego roku menadżer zespołu, Ken Adamany, przedstawiał zespół różnym wytwórniom, mając nadzieję na podpisanie kontraktu płytowego. Udało się to po koncercie w Chicago, podczas którego Fuse otwierali występ grupy Fleetwood Mac. Siedzący na widowni Mort Hoffman, przedstawiciel Epic Records zachwycony ich występem jeszcze tego samego wieczoru zaproponował im podpisanie umowy. Z uwagi na to, że żaden z nich nie miał ukończonych 21 lat (Petersson i Myer ledwo skończyli 17 lat, pozostali byli kilkanaście miesięcy starsi ) kontrakt w ich imieniu podpisali rodzice.  W tak zwanym międzyczasie Rick Nielsen skoczył na kilka dni do Anglii, gdzie kupił melotron wzbogacając brzmienie grupy. W tamtym czasie w Stanach instrument ten nie był jeszcze dostępny w sprzedaży i prawdopodobnie był pierwszym, który trafił na amerykańską ziemię. Jesienią kierownictwo wytwórni ściągnęło muzyków do Columbia Studios gdzie w ciągu kilku tygodni nagrali materiał na album. Płyta „Fuse” ukazała się w lutym 1970 roku.

Front okładki płyty zaprojektowany przez Jamesa Coocka (1970)

To, co naprawdę dostajemy, to ciężki rock z soulowo-bluesowymi wokalami z psychodelicznymi i progresywnymi podtekstami z mnóstwem ciężkich gitar i organów. Szkoda, że użycie melotronu ograniczyło się wyłącznie do jednego nagrania – „To Your Health”.  Album pełen jest intensywnej energii i świetnej gry; trudno uwierzyć, że stworzyli go nastolatkowie. Wokale brzmią bardzo amerykańsko (w końcu byli Amerykanami) choć otwarcie mówili o swej fascynacji brytyjskimi grupami, zwłaszcza do The Yardbirds. The Who, Small Faces… Moim skromnym zdaniem Fuse przyćmiewał niektóre z nich. Bliżej mu było do Rare Bird, Captain Beyond (Joe Sundberg przypomina Roda Evansa), czy Beggar’s Opera. Zresztą nie ma sensu porównywać Fuse z innymi zespołami. W tym czasie byli rówieśnikami Steppenwolf, Grand Funk Railroad, Led Zeppelin i tworzyli podobną muzykę. Pech polegał na tym, że utwory tamtych były regularnie emitowane w radiu (gra się je do dziś), a ich nie. Szkoda…

Chip Greenman za bębnami firmy Ludwig.

Najfajniejsze momenty na albumie..? Wszystkie! Tu nie ma żadnych wypełniaczy. Każdy numer oparty jest na solidnej, niesamowicie rozmytej gitarze prowadzącej, wspaniałym wokal z solidną sekcją rytmiczną. Płytę otwiera „Across The Skies”, którą śmiało można nazwać wizytówką grupy. Mocny psychodeliczny hard rock zbudowany został na pięknej partii gitarowo-basowej. Kolejny,  Permanent Resident”, jest pierwszym z trzech napisanych przez gitarzystę Craiga Myersa i przypomina mi „All The Girls In The World Beware” Grand Funk, ale z… Jonem Lordem na organach (ha, ha). Co tu dużo mówić – jest po prostu znakomity! Z kolei „Show Me”  napisany przez Nielsena ma funkową melodię, ale spokojnie. W rzeczywistości to mocny bluesowy hard rocka z zabójczo ostrą jak miecz samuraja gitarą, wściekłymi organami, szaloną, powalającą na glebę sekcją rytmiczną i ekspresyjnym śpiewem Sundberga. Jak wszyscy wiemy wokalista jest bardzo ważnym składnikiem grupy i często to jego sceniczny wizerunek decyduje o sukcesie lub porażce zespołu. Z całą pewnością Joe posiadał wszystkie właściwe cechy typowo rasowego frontmana: charyzmę, styl, talent i jak na swój młody wiek mocny męski wokal radzący sobie z najtrudniejszymi partiami bez żadnego wysiłku. Oj, jak ja chciałbym zobaczyć go w akcji gdy razem z kolegami wykonuje ten kawałek na żywo! Pierwszą, znakomitą stronę, kończy instrumentalny „To Your Helth” będący interesującym przykładem przejścia z psychodelii do prog rocka – znak nadchodzących zmian w muzyce tamtych czasów. I tak jak poprzednie nagrania również ten zachwyca wspaniałymi partiami gitary, basu, organów z dodatkiem melotronu w stylu King Crimson. Nic, tylko klaskać i palce lizać!

Joe Sundberg podczas występu. na żywo.

Drugą część płyty zaczyna „In A Window” zanurzając się w tak ukochaną przeze mnie psychodeliczną atmosferę. Nie sposób nie  wejść w stan nirwany szczególnie gdy od czasu do czasu pojawia się (podawane w kawałkach) gitarowe solo… Autorem kolejnych dwóch kompozycji: „4/4 ¾” oraz „Mystery Ship” jest Craig Myers. Joe Bonamassa powiedział kiedyś, że dobre solo na gitarze powinno opowiadać historię. I solówki Myersa takie właśnie są! Zamykający płytę, blisko sześciominutowy „Sad Day” jest, podobnie jak „To Your Health”, o krok od ciężkiego proto-prog rocka. Nic mnie bardziej nie uszczęśliwia jak właśnie tak wyrazisty i tak mocny finał!

Craig Myers – znakomity gitarzysta i jeden z głównych flilarów grupy Fuse.

Kompaktowe reedycje płyty dodatkowo zawierają nagrania z jedynego singla, o którym wspominałem na początku. To wielka gratka, albowiem jest on dziś nieosiągalny.

Smutne, że Fuse ze swoim jedynym albumem, który o krok wyprzedził epokę i znacznie przewyższał swoich współczesnych, pozostaje jednym z najbardziej niedocenionych i źle ocenianych zespołów. W Wikipedii określono go jako „całkiem zwyczajny hard rockowy band z kilkoma interesującymi progresywnymi wpływami.” Z kolei Irwin Stambler w swojej „Encyklopedii Popu, Rocka i Soulu” pisząc o Cheap Trick, wspomniał longplay „Fuse” dodając jednak, że: „(…) im mniej się o nim mówi, tym lepiej.” No cóż, taką „recenzję” mógł napisać albo sześciolatek, albo  ktoś kto nigdy nie słuchał tego albumu.

Fuse był więc kolejną ofiarą bezmózgich dyrektorów przemysłu muzycznego. Sfrustrowani brakiem sukcesu Sundberg i Greenman opuścili kolegów. Nielsen ratował sytuację zatrudniając w ich miejsce dwóch muzyków z Nazz, z którymi nie tylko koncertował (po szyldem Fuse, lub Nazz w zależności od tego w jakim miejscu występowali), a nawet nagrał materiał na płytę, która niestety do dziś nie ujrzała światła dziennego. Po europejskiej trasie w 1973 roku, która nie przyniosła im ani sławy ani fortuny, zespół został definitywnie rozwiązany.

Rick Nielsen i Tom Peterson w końcu stali się bogaci i sławni dzięki temu, że założyli Cheap Trick. Na łamach „Los Angeles Times” Nielsen tłumaczył się z tego kroku mówiąc dość enigmatycznie: „Z czegoś trzeba było żyć. Poszliśmy na pewne ustępstwa, w komercyjną stronę. Pod tym względem nie jesteśmy ani pierwsi, ani ostatni…” Rzeczywiście, czymkolwiek był Fuse na pewno nigdy nie był tanim żartem. Cheap Trick w porównaniu z nim brzmi zbyt „bezkofeinowo”, więc tylko kwestią gustu jest to kto jaką kawę woli pić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *