Niezbyt okazały Growling Budgie Club usytuowany w dość wątpliwej lokalizacji naprzeciwko komisariatu policji w Ilford we wschodnim Londynie bardziej przypominał podejrzaną, przepoconą spelunę niż, jak dumnie głosił napis nad wejściem, klub. Nie mniej prawie każdego dnia ciągnęły do niego kolorowe ptaki z różnych stron miasta spragnione głośnej rockowej muzyki granej na żywo. Zazwyczaj tłok był taki, że trudno było tu wbić się po dwudziestej pierwszej, szczególnie jeśli trafiało się na hard rockowe Hackensack, Budgie, Necromandus, lub na bardziej eklektyczne grupy jak Comus, Fusion Orchestra, Elder Kindred, Byzantium przynoszące ożywczą świeżość i pełną różnorodność zarówno pod względem muzyki jak i scenicznej prezentacji. Nie wiadomo dlaczego tego lipcowego wieczoru 1972 roku było tu pusto jeśli nie liczyć kilka zagubionych dusz i paru zszokowanych pracowników baru. Na scenie produkowała się grupa muzyków żarliwie wzniecając ogień, a robili to z takim przekonaniem, jakby od tego zależało ich życie. Basowy bęben perkusisty oświadczał, że to Pugma-Ho! i już sama nazwa dawała do myślenia. Miotający się z przodu frontman ubrany w lśniące, szmaragdowo-zielone kimono z masą kędzierzawych włosów opadających na plecy wyginał się, wił i podskakiwał jak opętany. W zasadzie nic nowego, ale żeby śpiewać i grać tak jakby nie było jutra do pustych ścian trzeba było mieć dużo samozaparcia i wielką pewność siebie.
Historia zespołu zaczęła się w 1967 roku w angielskim Derby. Nazywali się wtedy The Incas, a w zasadzie Jo Wright Art School The Incas. Często zmieniający się skład ustabilizował się dwa lata później, w którym stałymi muzykami byli Chris Camm (g) i Keith Gotheridge (dr). Grali materiał typowy dla tamtych dni, czyli popowe covery. Utwory zostały tak dobrane, aby trafiały do najszerszego grona odbiorców, co zapewniało im stałą pracy. Gdy zaczęli zmierzać w stronę cięższych brzmień zatrudnili wokalistę Beva Staleya mającego zadatek na dobrego frontman. Na scenie próbowali dotrzymać kroku jego szalonym wybrykom z miernym zresztą skutkiem, zaś on nalegał, by tworzyli własne kompozycje. Mając oryginalny materiał i cięższe, rockowe brzmienie zmienili nazwę. Tak narodził się Pugma-Ho!, co po gaelicku (język irlandzki z grupy celtyckiej) znaczy Pocałuj mnie w d…
Na ogół grali w okolicach Midlands, w zwykłych klubach i pubach, ale dość szybko ugruntowali swoją pozycję w rockowym światku grając szalone koncerty w londyńskich klubach takich jak Marquee, The Temple, Roundhouse, The Greyhound, w liverpoolskim The Cavern i Mardi Gras & The Pyramid i w wielu innych angielskich miastach. Jedyne czego im brakowało to odrobina finezji, ale z nawiązką nadrabiali to bardzo głośnym atakiem potężnej sekcji rytmicznej, ciężkimi riffami i zawodzącym, obłąkanym wokalem. Ci uczciwi do kości rockmani z niebywałą intensywnością bezlitośnie przedzierali się przez dynamiczny i agresywny zestaw oryginalnego materiału. I nieważne, że czasami nikogo to nie obchodziło. Gdyby budynek, w którym grali stanął nagle w płomieniach nawet by tego nie zauważyli – bez względu na okoliczności na scenie dawali z siebie wszystko. Niektóre z tych koncertów były nagrywane przez dźwiękowca zespołu i zachowały się do dziś, ale jak do tej pory żadne nie ujrzały światła dziennego… Mniej więcej w tym samym czasie zespół zapuścił się do studia w Midlands (którego nazwa została dawno zapomniana) i nagrał kilka demówek. Podobno zostały wycięte na kilku acetatach, ale niestety żadne z nich nie przetrwało. Na szczęścia zachowały się inne nagrania, w tym trzy utwory wyjęte z mega rzadkiego acetatu nagranego w Trusound Recording Services w 1969 roku pod nazwą The Incas i surowy materiał zarejestrowany na początku 1973 roku, z którego miała powstać duża płyta. Te, oraz kilka innych utworów zebrano na albumie „Pugma-Ho!” wydanym w 2004 roku przez wytwórnię Audio Archives specjalizującą się w reedycjach płytowych rarytasów.
Najkrócej mówiąc na płycie dominuje ciężki, blues rock w stylu Little Free Rock, Hackensack, Trapeze z okazjonalnymi organami i wybuchowymi gitarami z wah wah podlany psychodelią. W przypadku tak spontanicznych nagrań użyty sprzęt, jak to na ogół bywa, był prymitywny. Zazwyczaj był to marny monofoniczny magnetofon ściągnięty z zakurzonej półki. Jakość nie była pozbawiona wad i technicznych problemów. Pomimo tych oczywistych ograniczeń dema nagrane i zaprezentowane tutaj po raz pierwszy zostały poddane intensywnemu remasteringowi, a tam gdzie to konieczne, rekonstrukcji w celu ocalenia najwcześniejszych znanych nagrań Pugma-Ho!
Podstawą płyty są nagrania zarejestrowane w Normanton, Derby, w 1973 roku na poczet dużej płyty. Z oryginalnego składu jest tu jedynie perkusista Keith Gotheridge, któremu towarzyszą Pete Greaves (gitara/wokal) i Mel Lewisa (bas). Repertuar składa się w większości z długich, co prawda nieoszlifowanych, ale porywających jamowych utworów z licznymi zmianami tempa, rytmu i melodii jak w otwierającym „Life Is Crazy” zaczynającym się w stylu southern rocka przechodzący w ciężki blues, a kończący się psychodelicznym, mocno rockowym zacięciem. Dobrym tego przykładem jest także blisko dziesięciominutowy „Who Will You See” i niewiele krótszy „Blinding Lights”. Łączenie dwóch, lub kilku utworów o różnych melodiach i tekstach dawało muzyczną przeciwwagę i stało się ich znakiem towarowym. Można powiedzieć, że to był ich patent sprawdzający się także krótszych nagraniach, „Only A Fool” i „What’s Your Desire”. Ten pierwszy został nagrany na magnetofonie kasetowym w piwnicy w Harriet St. Normanton w Derby. Ściany były grubo wyłożone starymi materacami, dookoła udrapowano tkaniny, a odsłonięte miejsca z cegły i tynku pomalowane były w psychodeliczne kolory. No i ten sufit – był tak niski, że nie można było stać w wyprostowanej pozycji. To cud, że to nagranie się uchowało.
Dodatkowe utwory są retrospekcją kariery zespołu od jego powstania, aż po ostatnie działania, choć pierwszy z nich, instrumentalny „German Love Song” pochodzi z 1975 roku. Jest to jeden z kilku numerów, które nagrano w Normanton Barracks w czteroosobowym składzie wzbogacony o klawisze. Kolejne trzy są gratką dla badaczy historii grupy i pochodzą z okresu The Incas. Jest tu trzech z czterech członków, którzy wkrótce utworzyli Pugma-Ho! Występował już z nimi Bev Staley, ale nie brał udziału w sesji. Na potrzeby tej płyty „pośmiertnie” nadano tym trzem nienazwanym kawałkom tytułu. Najdłuższy z nich, „The Way I Feel” jest najbardziej reprezentatywny dla nowego, cięższego kierunku, w którym Inkowie zmierzali na krótko przed transmutacją w Pugma-Ho! To rockowe dzieło jest czymś w rodzaju nieskrępowanego jamu, które daje wiele okazji dla progresywnie brzmiących organów i wybuchowych gitar z użyciem wah-wah nadając mu ostry charakter. Dwa krótsze tkwią jeszcze w psychodelicznej erze szybko przyćmiewanej przez rozwijający się ruch progresywnego i ciężkiego rocka, niemniej dostarczają przydatnego wglądu w to, skąd muzycznie wyłonił się zespół. Przepełniony niepokojem antywojenny „War And Hate” ma przyjemny rytm z wijącymi się organami, zaś introspektywny „Alone In A Dream” pokazuje The Incas w melancholijnej odsłonie.
W idealnym świecie na tej płycie znalazłyby się oczywiście nagrania z oryginalnego albumu Pugma-Ho! z 1971 lub 1972 roku, kiedy to kładziono ostateczne podwaliny pod muzykę zespołu. No, ale co zrobić jak ich nie ma? Ano, trzeba wezwać posiłki i spróbować coś uratować. Najlepsza rzecz jaka przyszła do głowy byłym członkom zespołu to ściągnięcie z dalekiej Australii Beva Staleya, z którym w 2003 roku nagrali kilka nowych wersji starego Ho! Sprośny numer „221” prezentujący bezkompromisową gitarę prowadzącą Chrisa Camma to piosenka, która w dawnych czasach często pojawiała się w ich setach koncertowych. Łatwo sobie wyobrazić, jak ten rocker grany w solidnym unisono przez sekcję rytmiczną podobał się publiczności. Drugim nagraniem, do którego Bev dodaje swój wyrazisty wokal to stare boogie grupy Steamhammer, „Junior’s Wailing”, rozsławione przez Status Quo, któremu Pugs gorąco kibicowali, zwłaszcza w londyńskim klubie Marquee. Często wykorzystywali go do rozpoczęcia swoich występów. Nowa wersja nic nie straciła ze swej ekspresyjności, wciąż jest ostra i pełna jadu. Te dwa kawałki reprezentują oryginalny zespół i moim skromnym zdaniem zrobili to z największą radością, nie mówiąc o prawdziwej chemii, jaka wtedy i teraz istniała między nimi. Biorąc pod uwagę zainteresowanie ożywieniem grupy, które może być ich entuzjastycznym „nowym początkiem” dobrze się złożyło, że w ostatnim utworze, razem z założycielami zespołu, Chrisem, Keithem i Dave’em zaśpiewał nowy wokalista, Steve Curzon dzięki czemu stary numer, „Highway 101” kończący płytę otrzymał nowe życie i w świetnym stylu uzupełnił to wydawnictwo.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak tylko usiąść wygodnie, włączyć płytę i cieszyć się przeszłością i teraźniejszością Pugma-Ho! do czego gorąco zachęcam!