Wysłannicy z czasów sprzed czasu. BRAINTICKET „Celestial Ocean” (1973).

Joël Vandroogenbroeck był jednym z najbardziej kreatywnych myślowo muzycznych artystów idących w tym samym rzędzie z podobnymi mu wizjonerami, Robertem Frippem i Frankiem Zappą, a Brainticket zdecydowanie był jego oczkiem w głowie. Tyle, że Brainticket to nie zespół, a raczej stale obecna muzyczna podróż przez Czas i Przestrzeń. Jeśli niektórym wyda się to nierealne niech posłucha niesamowitej muzyki zespołu. Ich debiutancka płyta zatytułowana „Cottonwoodhill” ostrzegała nieświadomych nabywców słowami „słuchaj tej płyty tylko raz dziennie, bo inaczej twój mózg może zostać zniszczony” i „(…) po wysłuchaniu tego albumu twoi przyjaciele już cię nie poznają”. I chociaż te ostrzeżenia brzmią jak promocyjne koszałki-opałki, w rzeczywistości bliskie są temu, co odczuwa się po jego wysłuchaniu. Na szczęście w muzyce Brainticket jest coś więcej niż niszczenie szarych komórek.

Joel Vandroogenbroeck

Historia zespołu jest nierozerwalnie związana z Joëlem Vandroogenbroeckiem, belgijskim cudownym dzieckiem muzyki, który dał swój pierwszy publiczny koncert w wieku sześciu lat występując przed żołnierzami amerykańskimi, którzy właśnie wyzwolili Belgię spod okupacji nazistowskiej podczas II wojny światowej. Urodzony 25 sierpnia 1938 r. w Brukseli, młody Joël całkowicie poświęcił się muzyce, stając się najmłodszym zwycięzcą nagrody Art Tatum, w kategorii jazzu. Miał wtedy niecałe 15 lat. Potem podróżował po Europie z orkiestrą Quincy Jonesa grając na Wystawie Światowej w Brukseli w 1958 roku, oraz z legendarną włoską orkiestrą symfoniczną RAI. Pod koniec 1969 roku razem z gitarzystą Ronem Bryer’em i perkusistą Wolfgangiem Paap utworzył Brainticket,

Front okładki płyty „Cottonwoodhill” (1971)

Joël wyobrażał go sobie jako ruchomą społeczność, a nie tradycyjny zespół, stąd między innymi ciągle zmieniające się składy i lokalizacje. Cała ta koncepcja ukształtowała się kiedy do składu zrekrutował brytyjską wokalistkę Dawn Muir, oraz basistę Wernera Fröhlicha i perkusistę Cosimo Lampisa, czyli sekcję rytmiczną szwajcarskiego zespołu Toad. Skład odzwierciedlał międzynarodowy klimat, który sprawił, że zespół nie brzmiał ani brytyjsko, ani kontynentalnie, w zasadzie nie było to nic, co przypominałoby kogokolwiek w tamtym czasie. Uzupełnieniem płytowej społeczności debiutu był szwajcarski producent Helmuth Kolbe. Zapewnił on elektronikę, efekty i był odpowiedzialny za znaczną część rewolucyjnego brzmienia albumu, który wprawił (i wprawia nadal) w osłupienie wielu słuchaczy. Warto wspomnieć, że przed albumem ukazał się mało znany, dziś już praktycznie zapomniany singiel „Places Of Light”, który, co ciekawe, wyszedł pod nazwą… Cottonwoodhill. Na stronie „B” znalazł się unikalny utwór „Poetry” z hipnotyzującym wokalem Dawn Muir.

Ostrzeżenie wytwórni płytowej o „praniu mózgu” dodane do hiper psychodelicznej okładki Elso Schiavo doprowadziło do zakazu sprzedaży albumu w kilku krajach. Nietrafiony chwyt reklamowy mający lepiej sprzedać płytę spowodował ograniczoną dystrybucję i przyhamowała rozpęd zespołu, ale nie samego Vandroogenbroecka. Ten, w poszukiwaniu nowej interesującej sceny, zawędrował do Włoch, a konkretnie do Rzymu, do którego prowadzą ponoć wszystkie drogi. Nowy skład, w którym znalazła się m.in. wokalistka Jene Free, perkusista Barney Palm i szwajcarski gitarzysta Rolph Hug nagrał krążek „Psychonaut”.

Płyta „Psychonaut” (1971)

Album, ozdobiony fenomenalną grafiką tym razem Umberto Santucciego, zawierał elementy folku i psychodelii bez przytłaczającego elektronicznego szaleństwa debiutu. Wydany w małym nakładzie przez włoską wytwórnię Durium w 1971 roku brzmi jak łagodna i bardziej piosenkowa siostra poprzednika, która wciąż potrafi dać niezłego kopa utworami takimi jak „Coc’O Mary”, „Radagacuca” i bardziej refleksyjnymi numerami „One Morning” i „Feel The Wind Blow”. Ciągnące się za zespołem kontrowersje wywołane przez „Cottonwoodhill” przeniosły się niestety na album „Psychonaut”, który uznano za (uwaga!)… „zachęcający do zażywania narkotyków.” Sytuację mogła uratować seria udanych występów z francuską legendą jazzu, Jean-Luc Pontym, których nagrań jak dotąd nikt nie udostępnił, ale nie uratowała. I tak oto drugie wcielenie Brainticket po cichu się rozpadło.

Zainteresowanie Vandroogenbroecka muzyką antyczną i egipską „Księgą Umarłych” zainspirowało go do stworzenia Celestial Ocean”, najważniejszego w historii grupy albumu. Nagrań dokonano w sierpniu i wrześniu 1972 roku w rzymskich studiach RCA Victor, gdzie wspierali go Muriel i Palm. Oryginalne egzemplarze miały rozkładaną okładkę zaprojektowaną przez samego Vandroogenbroecka z przypadkowo zamienionymi stronami: front jest jej tyłem i odwrotnie. W środku znajdował się duży plakat z rysunkiem partytury muzycznej. Egzemplarze z plakatem w jakimkolwiek akceptowalnym stanie są dziś bardzo poszukiwane i osiągają cenę od 100 funtów w górę.

Front okładki „Celestial Ocean”, który de facto był jej tyłem.

Ta z pozoru progresywna płyta ma mocno psychodeliczny posmak i imponującą pogardę dla nadmiernie wirtuozowskich występów w zamian promując nastrój, atmosferę i zainteresowanie muzyką świata podszyte space rockowym brzmieniem. Mimo, że powstała we Włoszech jej klimat jest bardziej zgodny z francuskim i niemieckim rockiem z początku lat siedemdziesiątych. Zespoły, z którymi mają wyraźnie „rodzinne koligacje” to Mythos, Can, Pulsar, Floyd, Amon Dull II, Hawkwind, Cluster, Kraftwerk, Ash Ra Tempel, Dzyan, Popol Vuh… duża ta rodzina.

Osiem piosenek, a raczej dwie epickie strony albumu opowiadają historię życia pozagrobowego egipskich królów podróżujących przez czas i przestrzeń na starożytnym statku z bogiem Horusem u steru. Przepływając przez suche wydmy pustyni, docierają do pięknych naturalnych krain przedstawiających życie na Ziemi, a następnie docierają do Tęczy Czasu. Unosząc się przez Erę Technologii, odkrywają całą wiedzę ludzkości – przeszłą i przyszłą, Z kolei przechodząc przez wszystkie płaszczyzny świadomości docierają do Przestrzeni Pomiędzy, gdzie wszystkie wymiary są połączone i gdzie spełniają swoje wizje.

Krążek, pełen pięknej kosmicznej muzyki i poezji doskonale równoważy hiper aktywnego „Cottonwoodhill” i refleksyjnego  „Psychonautę”. Każda piosenka jest inna i przynosi nowe pomysły. Zaczyna się od „Egyptain Kings”, mojej ulubionej i chyba jednej z najlepszych piosenek jaką Brainticket kiedykolwiek stworzył. Abstrakcyjne dźwięki są wszechobecne. Z bezkształtnego głaskania i poklepywania membran bębnów wyłania się niczym gigantyczny, powolny, kosmiczny ślimak, gęsty, śliski riff mooga. Ciepłe w swym brzmieniu organy wibrują w przestrzeniach podczas gdy linia fletów dmie przez pole dźwiękowe jak jakieś wielkie galaktyczne bóstwo wiatru. Męski szepty i hipnotyzujący żeński głos mówią o „wizji… przestrzeni… i czasie…” Linia basowa buja się nadal, aż zostajemy wciągnięci w kołyszące się fale formujące Ziemię. Atmosfera gęstnieje… pojawiają się mistyczne przepowiednie… To gnostyccy wysłannicy z czasów sprzed czasu! Sitar i flet rozpoczynają radosny taniec świętując narodziny gwiazd. Organy skupiają się wzdłuż głównego punktu energii czakr – idąc w górę kręgosłupa jak ogromny promień słońca. Tylko pokorny „The Queen Of Tung Ting Lake” Dona Cherry’ego z tego samego, 1973 roku, lub  „Vuh” Popol Vuh z wydanej dekadę później płyty „In The Gardens Of Pharao/Aguirre” zapadają w duszy tak szybko i afektywnie jak ten… „Era Of Technology” to bardzo kosmiczna i psychodeliczna piosenka rozpoczynająca się  od dramatycznych organów. Słychać trzy głosy: żeński (angielski) i dwa męskie (niemiecki i francuski). Zakładam, że wszyscy mówią to samo. Później pojawia się dudniąca perkusja w stylu Jaki Liebzeitsa wrzuconego do pralki i jeszcze więcej elektronicznych efektów, które pulsują i pulsują. W końcu utwór powoli cichnie przechodząc w podniosłe brzęczenie gitary basowej, cytry i średniowiecznego fletu z pięknym, wrażliwym wokalem śpiewającym, któremu wtórują organy i harfa.

Tył okładki, która przypadkowo została jej frontem.

Druga strona zaczyna się od „To Another Universe” gdzie wśród migoczących dzwonków i kolejnej z wielkich pulsujących linii basu Vandroogenbroecka tworzą się wspaniałe nuty mooga walcząc o przestrzeń. Słychać, że odejście gitarzysty znacząco wpłynęło na brzmienie zespołu, a sam utwór choć dość eksperymentalny jest całkiem przyjemny…   „The Space Between” idzie tą samą drogą co poprzednik. Ma też tendencję do mieszania wszystkich aspektów albumu: progresywnej elektroniki, kosmicznego spoken word i instrumentacji new age w jednym pakiecie. Pojawiają się po raz kolejny trzy głosy w trzech językach, oraz całkiem fajny syntezator, który pięknym solem zamyka nagranie. Tuż potem płynnie przechodzimy do kolejnego wspaniałego utworu unoszącego się w stanie zerowej grawitacji, czyli do „Cosmic Wind”. Brzęcząca perkusja, uspokajające flety, dudnienie luźno naciągniętych strun cytry imitująca harfę tworzą medytacyjny i spokojny klimat osiadając ostatecznie w uzdrawiającym basenie błogiej Nirwany… Od dźwięków fortepianu zaczyna się „Vision”, ostatnie nagranie. Szpula jego cudnych nut stopniowo się odwija, pojawia się perkusja i syntezatorowy riff. Tempo wzrasta, aż do finału z damsko-męskim wokalem i powtarzającymi się słowami „Egipscy królowie” nadając albumowi wrażenie zapętlonego dzieła. Świetny epilog całej historii. Tak świetny, jak i cała płyta.

Jeden komentarz do “Wysłannicy z czasów sprzed czasu. BRAINTICKET „Celestial Ocean” (1973).”

  1. Brainticket niewątpliwie zapisał się wielkimi literami w historii muzyki. Zawdzięcza to głównie niecodziennej osobowości swojego lidera Joela Vandroogenbroecka. Trochę jednak szli „po prąd” głównych nurtów muzycznych i moim zdaniem nieco „przekombinowali” w eksperymentowaniu. Dotyczy to głównie wykorzystania organów i syntezatorów. Muzyka jaka pojawia się na ich pierwszych, najbardziej znanych, albumach to często trudny do słuchania kolaż. Jest tam wiele bardzo ciekawych i wspaniałych momentów, ale są też fragmenty, które najzwyczajniej drażnią ucho. To muzyka nie dla każdego słuchacza, ale tak to już jest z wizjonerami do jakich Vandroogenbroeck niewątpliwie należy. Zappa też mocno eksperymentował i wielu fanów muzyki go za to nie cierpi, ale mimo to stawiają mu „muzyczne” pomniki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *