Bez wątpienia rok 1968 był, pod wieloma zresztą względami, rewolucyjny. Jeśli chodzi o muzykę wystarczy wspomnieć, że tylko w ostatnich jego trzech miesiącach wyszły takie płyty jak „White Album” The Beatles, „Beggars’ Banquet” Stonesów, „The Kinks Are Village Green Preservation Society” zespołu Kinks, „SF Sorrow” Pretty Things, „Astral Weeks” Vana Morrisona „Electric Ladyland” Hendrixa, „dwójka” Traffic… Do tej listy warto dopisać jeszcze coś. Oto w listopadzie fani w Jugosławii (dziś już byłej) zostali uszczęśliwieni płytą „Naši dani” nagraną przez zespół z Zagrzebia nazywający się Grupa 220. Żeby było jasne dopowiem – to pierwszy długogrający album rockowy tej części Europy! Kolorowy jak beatlesowski „Biały Album” i koncentrat wszystkiego, co kipiało w tamtych czasach w zagrzebskich kotłach rock and rolla. Zagrzeb nie był wtedy ani Londynem, ani Nowym Jorkiem – z pewnymi rzeczami był daleko w tyle. Ale kiedy z głośników rozbrzmiewa epicki „Negdje postoji netko”, opóźnienie to mierzone jest w setnych części sekundy. W ciągu pół godziny (bo tyle trwa ten krążek) było tu sporo: od młodzieńczych naiwnych ideałów, kilku zaimków i słowa miłość, po starannie ułożone kawałki. Lokalni chłopcy: Drago Mlinarec (g. voc), Vojislav Mišo Tatalović (bg), Vojko Sabolović (voc, g) i Ranko Balen (dr), z pomocą Branislava Živkovicia (org) nagrali płytę, z której mogą być dumni i która zapoczątkowała przygodę zwaną jugosłowiańsko-chorwacki rock.
Założycielem i niekwestionowany liderem zespoły był Drago (wł. Dragutin) Mlinarec. Zaczynał swą muzyczną karierę w 1962 roku jako członek zespołu Morning Stars, z którym grał do 1966, czyli do momentu, gdy zdecydował się założyć Grupę 220. W czasach gdy świat bawił się w rytmach swingującego Londynu, gdy dominowała zabawa i lekka festiwalowa muzyka Drago zaczął pisać własne teksty, do których układał muzykę. Pod koniec listopada Grupa 220 nagrała jego autorską piosenkę, „Osmijeh” (Uśmiech), która w Radio Zagrzeb stała się wielkim przebojem wzbudzając zainteresowanie największej wytwórni płytowej w tej części Bałkanów, Jugotonu. Od tego momentu sprawy nabrały szybkiego tempa.
W marcu 1967 ukazała się pierwsza EP-ka. Oprócz „Osmijeh”, trwałego znaku uznania dla twórczości Mlinarec’a, znalazły się tam jeszcze dwa utwory: „Grad” i „Uvijek kad ostanem sam”, które później staną się standardami jego repertuaru. „Czwórka” sprzedała się w ponad 50 tys. egzemplarzy, co stanowiło przyzwoity nakład jak na tamte czasy, a zespół stała się jednym z najpopularniejszych w byłej Jugosławii. W tym samym roku ukazała się EP-ka „Kad bih bio Petar Pan” z pięcioma utworami, a następnie singiel „Prolazi jesen”/Plavi svijet”. W maju 1968 roku dołączył do nich klawiszowiec Branimir Živković, a latem, na festiwalu w Splicie, współpracowali z Arsenem Dediciem przy utworze „Razgovaram s morem” z elementami etnicznymi wprowadzonymi po raz pierwszy w rodzimą pop rockową muzykę. Reasumując, były single, były EP-ki z trzema, czterema, a nawet pięcioma utworami, ale ani jednego typowo rockowego singla, a co dopiero rockowego albumu opartego na własnych, oryginalnych numerach. „Naši dani” (Nasze dni) z dwunastoma utworami wydany w listopadzie tego samego roku stał się tym pierwszym.
Jak na tak „starą” płytę jest to całkiem nieźle brzmiący debiut, choć pod względem kompozytorskim trąci dziś myszką. Nie żebym był złośliwy, czy niesprawiedliwy, bo jest tu kilka interesujących prób, a poza tym pisanie własnego materiału w latach 60-tych było dość innowacyjne, więc mimo wszystko chylę czoło. Nie mniej nie należy tutaj oczekiwać super produkcji, instrumentalnego kunsztu lub gigantycznych i złożonych struktur utworów – jest na to za wcześnie! Pamiętajmy, że mówimy o roku’68 i najbliżej jak możemy powiązać tę płytę z rockiem progresywnym, to stwierdzenie, że może pasować do kategorii „proto-prog”. Jednak postęp leży tutaj w formie i kontekście historyczno-regionalnym, a nie w rowkach winylowych. Ten album reprezentuje miejsce narodzin jugosłowiańskiego rocka i to nie na małych, ale na długogrających płytach, więc słusznie uważany jest za punkt zwrotny dla tego rejonu. Nic nie bierze się z niczego więc „Naši dani” również nie spadło z nieba. Podczas gdy większość ówczesnych zespołów grało covery i aktualne hity, Drago i jego grupa wybrała trudniejszą, bardziej ciernistą, ale uczciwszą drogę – zajęli się pisaniem własnych piosenek i w ten sposób produkowali pierwsze autentyczne rockowe przeboje w lokalnym języku, takie jak „Kad bih bio Peter Pan”, „Sreća”, czy wspomniany „Osmijeh”. Ta praktyka była przełomowym i pionierskim wysiłkiem w byłej Jugosławii i być może tylko bośniackie Indexi mogło w tym względzie im dorównać. Poza tym płytę stworzyli muzyczni romantycy, dla których rock był dobrą formą wypowiedzi. Gdy Stonesi bez owijania w bawełnę śpiewali „Mam nadzieję, że twoja mama nie wie, że się pieprzysz ” (celowo użyłem innego czasownika niż w oryginale), Mlinarec i chłopaki robili to romantycznie: „Jeśli ktoś chce być szczęśliwy, musi po prostu wiedzieć, jak kochać”. Pomijając sprawy tekstów, uwielbiam sposób w jaki na tym albumie wykorzystano klawisze (szczególnie organy), czy łagodne dźwięki instrumentów dętych drewnianych.
Oczywiście część szerokiej publiczności wiedziała, czym jest muzyka rockowa i jak brzmi. Jednak spotkanie z albumem złożonym wyłącznie z własnych kompozycji musiało być dla niektórych jeśli nie szokującym przeżyciem, to na pewno zaskoczeniem. Z jednej strony odbijało się w nich echo big bitu, wczesnego rock and rolla lat 50-tych i tanecznej muzyki lat 60-tych. Z drugiej Mlinarec wnosi motywy „kwiatowej mocy” i dojrzałość, jaką chorwacki rock nie mógł się dotychczas pochwalić. Więcej – w kwiecistych koszulach i długich włosach Grupa 220 naprawdę wyglądała, jakby wychowała się na wzgórzach San Francisco. Swoich fanów, którzy nie dostali biletów namawiali, by po drodze na koncert kupili w kwiaciarni kwiatek. „Pokaż kwiat i wejdź!” brzmiał slogan wywieszony nad wejściem. Nota bene, jedna kompozycja, z którą wystąpili na festiwalu Chanson w Zagrzebiu, nosiła tytuł „Košulja na cvjetiće”. Co prawda piosenka nie wygrała, ale entuzjazm publiczności był lepszą nagrodą.
Serbski dziennikarz i krytyk muzyczny, Petar Janjatović, autor encyklopedii rockowej „Ex-YU rock enciklopedija 1960–2006”, napisał: „Z dzisiejszej perspektywy widać, jak bardzo „Naši dani” ma się do „Fifth Dimension” i „Younger Than Yesterday” The Byrds, „Forever Changes” Love, oraz debiutanckich albumów zza Oceanu: The Grateful Dead, Moby Grape i Quicksilver Messenger Service.” No cóż, opinia nieco na wyrost, ale po części zgadzam się, że płyta brzmi trochę jak słynne albumy przejściowe Beatlesów („Rubber Soul”, „Revolver”), lub Boba Dylana („Highway 61”, „Blonde On Blonde”) z elementami psychodelii przesiąkniętymi gitarowymi riffami i niesamowitymi organami w stylu Alana Price’a. Te ostatnie szczególnie zachwycają w nagraniu tytułowym przywołując quasi-klasyczne melodie organowe w stylu Procol Harum. Z kolei najbardziej „progresywny”, sześciominutowy „Negdje postoji netko” (Gdzieś jest ktoś) z luźnym, hipnotycznym i jazzowym aranżem ma mocną, wschodnio-barwioną perkusję i solo na flecie zagrane przez Zivkovića.
W mojej skromnej opinii Drago bardziej pasuje mi do starszego o rok Dylana, młodszego o trzy lat Neila Younga (wówczas członka Bufalo Springfield), którego uważał za swojego brata, czy Donovana ponieważ to przede wszystkim (ludowy) piosenkarz i autor tekstów , którego kariera muzyczna rozpoczęła się w zespole rockowym. Jednocześnie należy zaznaczyć, że Mlinarec („dziadek, ojciec, syn i duch święty chorwackiego rocka”, jak go potem ochrzczono) wnosi do muzyki rockowej szereg nowych tematów – melancholijne poszukiwanie szczęścia, miłości i pokoju, ale także tęskne myśli o przemijaniu. O ile singiel „Osmijeh” był radosny, jasny i żywy, o tyle album „Naši dani” otwiera się kompozycją „Novi dan uz stare brige” (Nowy dzień ze starymi zmartwieniami), pośrodku znajduje się utwór tytułowy z „poważnymi” organami Bacha lamentujący nad utratą młodzieńczych ideałów i miłości, a kończy się piosenką „Starac” (Starzec).
Szkoda, że większość tych piosenek jest krótka sprawiając wrażenie jakby były szkicami dla większych form. Mimo wszystko słucha się tej płyty bardzo przyjemnie, bo jak napisał Zlatko Galla w książeczce dołączonej do kompaktowej reedycji albumu z okazji 50-tej rocznicy jego wydania: „Zarówno Mlinarec, jak i „Naši dani” zestarzeli się z godnością.” I niech te jego słowa będą tego pointą.
Po dwuletniej przerwie spowodowanej służbą wojskową Drago powrócił w 1971 roku z nowym składem jednak kolejną płytę, „A ti se ne daj”, wydał pod własnym nazwiskiem. Drugi, bardzo znaczący album solowy „Pjesme s planine” (1972) został, tak jak i poprzedni, nagrany z sekcją rytmiczną odnowionej Grupy 220, którą tworzyli basista Nenad Zubak i perkusista Ivan-Piko Stančić. Skoncentrowany na własnych projektach Mliranec porzucił granie w zespole; Zubak i Stančić postanowili kontynuować działalność bez niego. Do składu zwerbowali dwóch gitarzystów: Huseina Hasenefedića i Jurica Padena. Zreformowana Grupa 220 we wrześniu i październiku 1974 roku odbyła trasę koncertową grając w Belgradzie, Puli, Zagrzebiu, Skopje i na „Boom Festival ’74” w Lublanie. W tym ostatnim zatrzymali się nieco dłużej, by w studio Akademik zrealizować nagrania na płytę „Slike”, która ukazała się rok później.
W stosunku do debiutu ten krążek jest jak z innej bajki. Zespół dostarczył nam bardzo solidny kawał znakomitego, ciężkiego rocka na dwie gitary prowadzące (wówczas rzadkość), z elementami psychodelii, bluesa i prog rocka. Jeśli dwie gitary solowe to od razu myśli idą w stronę Wishbone Ash, ale w tym przypadku to jest coś jak Allman Brothers z wpływami Black Sabbath i Deep Purple połączone z kilkoma nieco łagodniejszymi dźwiękami Zachodniego Wybrzeża. Bardzo interesująco w tym zestawie wypada siedmiominutowa „Zlatna Vrata” i „Nostalgija”. Pogłosowe solo w drugim jest niewiarygodne. Gruby i rozmyty bas, a tuż obok ciągły, warstwowy wokal – dla mnie bomba. Dwie gitary sprawiają, że całość jest zagęszczona, ale gdy zespół na moment odchodzi od tego, jak w przypadku „Marija” działa to jak szok w systemie. Na całym albumie mamy też rockową balladę i typowy, hard rockowy numer Zamykający płytę, instrumentalny „Covjek – Bubajn” pokazuje kunszt gry na perkusji Ivana Stančicia. Sposób w jaki jeździ na hi-hacie, jest niesamowity i zaraźliwy. Co do bliźniaczych gitar brzmią tu niemal jak w The Allman Brothers Band. Kiedyś nawet zrobiłem test moim kolegom z zapytaniem kto to gra. Wszyscy bez wyjątku wskazywali na zespół braci Allmanów. Świetne zakończenie znakomitej płyty.
Krótko po wydaniu „Slike” zespół rozpadł się. Husain Hasanefendić i Jurica Pađen założyli całkiem niezły Parni Valjak, ale to już inna historia…
No i już mam plan na jutrzejszy, piątkowy wieczór 🙂
Od zawsze uważałem, że Jugosławia nie zaczyna się o nie kończy na mocno rozreklamowanym, ale świetnym Bjelo Dugme. Grupa 220 pokazuje to w całej rozciągłości. Jak w wielu grupach wśród członków zespołu zawsze jest jedna szczególna postać, która jest swoistym mentorem stylu. W przypadku Grupy 220 był to Drago Mlinarec. Równolegle do działalności grupy realizował bogatą karierę solową nagrywając kilka świetnych płyt. Jedną z nich mam (Rodenje z 1975 roku). Nie jest już tak ciężka jak Grupa 220. To bardzo subtelny rock progresywny z elementami jazzu. A co do Grupy 220 to na szczęście jest dostępny na CD (+ bonusy) kompilacja obu oficjalnych albumów.
Oj chyba za dużo szczęścia na raz..! 😍 „Slike” rozwala system 🙂 już zanurzam się w lekturze ☺️