SKID ROW „Skid Row” (1989); „Slave To The Grind” (1991)

Historia SKID ROW zaczyna się w 1986 roku. W tym roku na listach przebojów królował taneczny pop. Uzupełniały go  hip-hop, oraz trend zwany world music. Najlepiej sprzedającym się albumem w Stanach była płyta „Control” Janet Jackson, a wśród hard-rockerów prym wiodła grupa Bon Jovi z albumem „Slippery When Wet„. Dwudziestodwuletni wówczas gitarzysta, Dave „The Snake” Sabo, prywatnie sąsiad i przyjaciel Johna Bongiovi’ego (prawdziwe nazwisko lidera zespołu Bon Jovi) nie miał za złe koledze, że już nie grają razem w jednej kapeli (zastąpił go, jak powszechnie wiadomo, Richie Sambora). Myślami był bowiem przy swojej muzyce i zespole, który zawiązał ze swym byłym szkolny kolegą, basistą Rachelem Bolanem. Kiedy dołączyli do nich: gitarzysta Scotti Hill i perkusista Rob Affuso, tylko kwestią czasu było znalezienie odpowiedniego wokalisty. Okazało się to nie tak proste jak myśleli. Poszukiwania trwały przez długie, żmudne miesiące, aż w końcu, w 1987 roku jeden z przyjaciół „Snake’a” wypatrzył w Kanadzie na…  przyjęciu weselnym(!) paczkę chłopaków śpiewających covery. Szczególne wrażenie zrobił na nim 19-latek o twarzy cherubinka i kapitalnym, mocnym głosie. Gdy ten zjawił się wkrótce w New Jersey na przesłuchaniu, już po pierwszej zaśpiewanej piosence Sebastian Bach jednogłośnie stał się pełnoprawnym członkiem grupy SKID ROW. Szlifowanie repertuaru i koncertowanie zajęło im cały następny rok, pod koniec którego podpisali kontrakt z Atlantic Records. Złośliwi twierdzą, że pomógł im w tym bardzo John Bon Jovi, ale jak czas pokazał SKID ROW po prostu skazany był na sukces. Nawet bez protekcji Johna stałoby się to prędzej, czy później.  Wkrótce, po podpisaniu kontraktu, wspólnie z producentem Michaelem Wagnerem pojechali do Wisconsin, żeby popracować nad swoją debiutancką płytą, którą zatytułowali po prostu „Skid Row”. Ukazała się ona 25 stycznia 1989 roku. Roku wielkich przemian politycznych w Europie, ale też i zmian muzycznych. W klubach Manchesteru odbywały się słynne noce „house’ owe” z udziałem DJ-ów z całej Europy, a w Londynie Soul Il Soul łączyli reggae, hip-hop i R&B. W USA triumfy święciły latynoskie rytmy Glorii Estefan i The Miami Sound Machine,  Madonna zaszokowała opinię publiczną teledyskiem „Like A Prayer”, zaś Paula Abdul zajmująca się do tej pory choreografią podbiła amerykańskie  listy przebojów i wylansowała aż trzy przeboje numer 1!

SKID ROW "Skid Row" (1989)
SKID ROW „Skid Row” (1989)

Debiutancki album okazał się wielkim sukcesem komercyjnym zdobywając pięciokrotną platynę za sprzedaż  ponad 5 milionów egzemplarzy! W tym gatunku muzycznym, określanym jako glam metal, to niemal arcydzieło, a klimat tego albumu jest po prostu nie do opisania. Przede wszystkim wielki szacunek dla młodziutkiego Sebastiana Bacha dysponującego wspaniałym głosem. Nienaganna technika wokalna i obłędna skala głosu w jednej chwili ustawiły go wśród czołówki metalowych frontmanów. Zwraca uwagę również utalentowany gitarzysta Dave Sabo, chociaż nigdy nie stał się herosem gitary na miarę Slasha, czy Richiego Sambory.

SKID ROW
SKID ROW

Zawartość płyty jest powalająca. Aż nie wiadomo od czego tu zacząć? Może od „Youth Gone Wild” z aspiracjami na  hymn pokoleniowy tamtych lat, przy którym nie sposób stać w miejscu i który był punktem obowiązkowy każdego koncertu. Mamy w nim świetny riff i śpiewającego unisono Bacha. Palce lizać! Zresztą riffy to jedna z większych zalet tego albumu. Podobne reakcje rodzi „Piece Of Me” ze znakomitą partią basu, szalony rock’n’rollowy „Makin’ A Mess”, szybki, otwierający całość „Big Guns” z luzacką grą perkusji i niezwykle melodyjną solówką. Świetnych zagrywek nie zabrakło także w „Here I Am”. Jest też cudna klasyczna rockowa ballada „18 And Life”. Rewelacyjny tekst opowiada o dojrzewającym 18-latku, który ma poważne problemy okresu dojrzewania, popada w alkoholizm, aż w końcu trafia do więzienia za zabójstwo kolegi. Świetna praca dwóch gitar i odlotowa solówka! Całość kończy pozytywnie wyróżniający się  „Midnight/Tornado” – najmocniejszy i najostrzejszy w całym zestawie utwór będący jakby zapowiedzią kolejnej płyty SKID ROW „Slave To The Grind”, która ukazała się dwa lata po ich debiucie.

Promocja albumu „Skid Row” objęła trasę koncertową z Bon Jovi. Po bardzo udanym tournee w Japonii, dołączyli do Motley Crue, Cindirelli, Gorky Park, Scorpions i Ozzy’ego Osbourne’a,  gdzie wystąpili przed wielotysięcznym tłumem na Muzycznym Moskiewskim Festiwalu Pokoju. Publiczność oszalała na ich punkcie. Rosjanie pokochali zespół z New Jersey całym sercem!

Rok 1991. Na światowej scenie zrobiło się głośno o Seattle. Nirvana wydała historyczną płytę „Nevermind”. W tym samym roku Metallica zaprezentowała swój słynny „czarny” album, a Irlandczycy z U2 powrócili z płytą „Achtung Baby”. 23 listopada Freddie Mercury oświadczył, że jest chory na AIDS. Odszedł następnego dnia wieczorem. Kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu, ukazała się druga płyta SKID ROW „Slave To The Grind”.

SKID ROW "Slave To The Grind" (1991)
SKID ROW „Slave To The Grind” (1991)

Album przynosi dwanaście utworów prezentujących spore spektrum umiejętności kompozytorskich. Od pierwszej do ostatniej nuty trzyma w napięciu i potrafi utrzymać zainteresowanie słuchacza przez cały czas jej trwania. Album naszpikowany jest ogromną ilością świetnych solówek, agresywnym basem Bolana i wciąż fantastycznymi warunkami głosowymi Sebastiana Bacha. Główne zmiany jakie zaszły w ich muzyce to podkręcenie mocy i drapieżności. Otwierający „Monkey Business” to moim zdaniem jeden z najlepszych kawałków w historii zespołu, bazujący na porządnym hard rockowym riffie, zagranym agresywnie, z pazurem, dużo ciężej niż się to zazwyczaj w tym gatunku spotyka. Mimo zaskakującego, dużego ciężaru jeszcze kusi przebojowym refrenem w stylu lat 80-tych, co absolutnie nie jest wadą. Prawdziwy zaś odlot i jazdę bez trzymanki dostajemy w tytułowym kawałku. Szybkie, rwane akordy brzmią jakby zostały podkradzione od Metalliki. Wtóruje im wokalista, który wściekle wypruwa z siebie kolejne wersy, a wszystko wieńczy doskonała i ostra jak brzytew solówka Sabo. I tak przez kolejne nagrania przekonujemy się, że przez te dwa lata zespół dojrzał. Płyta jest bardziej zróżnicowana od debiutu. Zespół potrafi odskoczyć np. w stronę punk rocka („Riot Act” i „Get The Fuck Out”), wrócić do starego dobrego hard rocka („The Threat”, „”Livin’ On A Chain Gang”). Albo stworzyć przepiękne ballady. To w tych spokojnych numerach członkowie zespołu pokazują, że mają naprawdę świetny zmysł melodii. „Quicksand Jesus” jest jeszcze dość zachowawczy (choć dosłuchać się w nim można lekkiego wpływu grunge’u), za to naprawdę poruszające są „In A Darkened Room” i „Wasted Time”. Utwory naprawdę wybitne, z przejmującą melodyką i sporą dramaturgią.

Płyta „Slave to Grind” to świadectwo rozwoju całego zespołu. Ale ja muszę dorzucić jeszcze kilka słów o Sebastianie Bachu. Debiutancka płyta okazała się przygrywką do TEGO właśnie albumu. To, co on robi ze swoim głosem zakrawa o geniusz. Ze świecą szukać wokalisty, który potrafi odtworzyć te wszystkie wokalne niuanse i ozdobniki. Po tej płycie zdobył moje uznanie i szacunek. Stał się jednym z moich ulubionych rockowych głosów wszech czasów. Serio!

Obie płyty SKID ROW należą do klasyków gatunku. Pełne finezji, pomysłów, zachwycające techniką. A mimo to mam wrażenie, że dzisiejszy świat zapomniał o nich. Chyba niesłusznie. Bo to cudowne płyty, którym ja nie daję szansy, by pokryły się kurzem.

2 komentarze do “SKID ROW „Skid Row” (1989); „Slave To The Grind” (1991)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *