BARCLAY JAMES HARVEST „Barclay James Harvest” (1970); „Once Again” (1971)

BARCLAY JAMES HARVEST jest jednym z najdłużej czynnie funkcjonujących zespołów na rynku muzycznym. Jego początki sięgają 1966 roku, a dyskografia grupy obejmuje ponad pięćdziesiąt tytułów! Pomimo tak długiego stażu scenicznego i tak dużego dorobku płytowego, kwartet ten u nas w kraju nie jest zbyt dopieszczany. Znany nielicznym fanom rocka progresywnego dzięki audycjom radiowym w czasach, gdy nie było jeszcze stacji komercyjnych grających 24 godziny na dobę w kółko te same piosenki, które jak – się wydaje – są tylko dodatkiem do idiotycznych konkursów SMS-owych. Wielbicielem muzyki BARCLAY JAMES HARVEST był m.in Tomasz Beksiński, który w nocnych audycjach „Trójkowych” często prezentował ich nagrania. Zaliczani byli do nurtu rocka progresywnego z inklinacjami w stronę symfonicznego brzmienia, choć ja uważam, że dość umiejętnie balansowali  między melodyjnym, czasami wręcz prostym  popem, a lekko naciąganym art rockiem. Porównywani byli do Procol Harum, King Crimson i do The Nice – elity ówczesnego prog-rocka. Jednak  brytyjska prasa na początku pogardliwie określiła ich muzykę, kpiąc, że to  „The Moody Blues dla ubogich”. Grupa odpowiedziała na to utworem świadomie nawiązującym do piosenki „Nights In White Satin” i zatytułowanym tak właśnie – „Poor Man’s Moody Blues” (LP. „Gone To Earth” 1977). Jak się okazało – jednym z najpiękniejszych jakie wydała muzyka zwana rockiem symfonicznym. Dziś, po tylu latach śmiało mogę stwierdzić, a w tej tezie nie jestem osamotniony,  że muzyka BARCLAY JAMES HARVEST doskonale wytrzymała próbę czasu i brzmi znacznie lepiej niż dokonania wielu innych sporo popularniejszych wykonawców. To co cechuje grupę to wspomniana niesamowita melodyjność połączona z talentem do pisania zgrabnych piosenek, znakomita nastrojowość i podniosły, chwilami wręcz „hymniczny” klimat poematów muzycznych. Owych muzycznych poematów  wynikających z monumentalnych aranżacji, rozbudowanych partii orkiestrowych ze smyczkami  i symfonicznym brzmieniem. Bez tych  połamanych i skomplikowanych rozwiązań rytmicznych.

BARCLAY JAMES HARVEST
BARCLAY JAMES HARVEST

Grupę tworzyło czterech muzyków: grający na basie wokalista Les Holroyd, śpiewający gitarzysta John Lees, klawiszowiec (także udzielający się wokalnie) Stuart Wolstenholme i perkusista Mel Pritchard. Pierwszy singiel „Early Morning/Mr. Sunshine” ukazał się w kwietniu 1968 roku wydany przez Parlophone i który – niestety – przeszedł bez echa. Na szczęście zespół podpisał kontrakt z nową, progresywną  wytwórnią Harvest (należącą do EMI) i rok później, w czerwcu 1969r. na rynek trafia drugi singiel „Brother Thrush/ Poor Wages”. Oba single są dziś rarytasami, na dodatek żadna z tych piosenek nie trafiła na dużą płytę. A ta ukazała się dokładnie dwanaście miesięcy później i zatytułowana była po prostu „Barclay James Harvest”.

BARCLAY JAMES HARVEST "Barclay James Harvest" (1970)
BARCLAY JAMES HARVEST „Barclay James Harvest” (reedycja CD 2002r.)

Debiutancki krążek zawiera siedem kompozycji, a otwiera go dynamiczny, rozkołysany, oparty na brzmieniu dwóch gitar i instrumentów perkusyjnych „Talking Some Time On”. Na tej drugiej gitarze zagrał gościnnie  James Litherland z Colosseum.  „Mother Dear” to piękna ballada zaśpiewana głosem przypominającym wokal Justina Haywarda (tego od The Moody Blues), zaś w kapitalnym i intrygującym „The Sun Will Never Shine” pojawia się po raz pierwszy cudowna, łkająca gitara – najbardziej rozpoznawalny element brzmienia zespołu. Za serce chwyta absolutnie przepiękny „The Iron Maiden”ulotny, utrzymany w podniosłym , żałobnym nastroju utwór, który śmiało może skruszyć najtwardszy nawet kamień. Zamyka płytę 12-minutowa wielowątkowa kompozycja „Dark Now My Sky” bogato zaaranżowana, wykorzystująca współbrzmienie orkiestry, zawodzącej gitary, chóru i organów. Płyta jest przeuroczym, pięknym  dziełem, w niczym nie ustępująca najlepszym dokonaniom The Moody Blues. Do niedawna jeszcze niedoceniana, odkryta na nowo zajaśniała po latach pełnym blaskiem. Całość promował singiel „Talking Some Time On/The Iron Maiden” (sierpień 1970), ale bez skutku. Kompaktowa reedycja z 2002 roku zawiera aż trzynaście bonusów, w tym oba single, dwa niepublikowane nagrania z 1968, siedem utworów nagranych dla BBC z tego samego roku. Wielka gratka dla muzycznych archeologów zespołu!

W lutym 1971 roku wychodzi drugi album zatytułowany „Once Again”. Osiem zawartych na nim kompozycji prezentują bardzo wysoki i równy poziom, a większość z nich osobiście zaliczam do progresywnych arcydzieł.

BARCLAY JAMES HARVEST "Once Again" (1971)
BARCLAY JAMES HARVEST „Once Again” (1971)

Już otwierająca płytę ośmiominutowy, wspaniały i monumentalny kawałek „She Said” powala urzekającą i chwytliwą melodią (ach te nieodparte skojarzenia z The Moody Blues!). Do tego kontrastuje z nią sfuzowana, przejmująco zawodząca gitara, potężna i gęsta perkusja, a gdzieś w tle delikatnie snujące się dźwięki melotronu i orkiestrowa aranżacja. Kto nie słyszał tego utworu – niech żałuje! I koniecznie niech się z nim jak najszybciej zapozna. „Happy Old World” chwytający za serce i niezwykle pięknie zaśpiewany, z organami a la Procol Harum (te Hammondy jak w „Repent  Walpurgis”) ze szczyptą Van Der Graaf Generator, a po nim kolejna perła: „Song For Dying”. Podniosła, wręcz elegijna, mimowolnie zmuszająca do chwili zadumy muzyka. No i ta porywająca, ekstatyczna gitara! Pierwszą stronę oryginalnego LP kończyła urokliwie zaśpiewana ballada „Galadier” zainspirowana twórczością Tolkiena (Galadiera to piękna elfka należąca do plemienia Noldorów). Tu mała ciekawostka – gitarowy wstęp został zagrany przez Johna Lees’a na pożyczonej, ze studia tuż obok, gitarze… Johna Lennona znanej choćby z filmu „Let It Be ” (koncert na dachu Apple). Siedmiominutowy „Mocking Bird” otwiera drugą stronę płyty. Sztandarowy utwór, który świetnie wypadał na koncertach zespołu i niemal żelazna pozycja wszelkiego rodzaju składanek typu „The Best Of…”. Dalej mamy prostą balladę „Vanessa Simmons” (znów kłania się The Moody Blues), po której następuje ciężki „Ball And Chain”. Ponury, utrzymany w niespokojnym rytmie z krzykliwym zniekształconym wokalem i ostrą jak brzytwa partią gitary. Płytę kończy powolny i relaksujący „Lady Loves”. I ponownie ciekawostka: na harmonijce w tym utworze zagrał młodziutki inżynier dźwięku pracujący w studiach  Abbey Road – Alan Parsons. Ten sam, który za kilka lat, w tych samych studiach, będzie zgrywał zespołowi Pink Floyd płytę „The Dark Side Of The Moon”.

W mojej prywatnej ocenie „Once Again” to album genialny! Nie tylko zdecydowanie najlepszy w całej dyskografii zespołu, ale też jeden z najlepszych w historii brytyjskiego ( i jakiegokolwiek innego…) prog-rocka.  BARCLAY JAMES HARVEST wspiął się tu na szczyt swych możliwości. Na ten poziom, o którym inne grupy mogły tylko pomarzyć. I chyba żadna, powtarzam: żadna  kolekcja z klasycznym starym rockiem nie będzie kompletna bez tego wspaniałego albumu.

Kompaktowa reedycja, tak jak w przypadku debiutu, zawiera utwory dodatkowe: dwa nigdy wcześniej niepublikowane (w tym świetny i dynamiczny „Too Much On Your Plate”), oraz trzy alternatywne , kwadrofoniczne miksy pochodzące z LP wydanego dwa lata później.

To tylko dwie spośród wielu innych pięknych płyt grupy BARCLAY JAMES HARVEST, które przypomniałem w tym miejscu. Zespołu, który największą sławę i uwielbienie fanów osiągnął nie w rodzinnej Anglii, a w Niemczech Zachodnich. Lecz nie o uwielbienie i sławę w tym wszystkim chodzi. Najważniejsza jest muzyka. A ta wzrusza i czaruje swymi dźwiękami do dziś. Pomimo upływu tylu lat…

 

 

2 komentarze do “BARCLAY JAMES HARVEST „Barclay James Harvest” (1970); „Once Again” (1971)”

  1. Mam plyty Barcley…. Coz, szalu nie ma , przecietne. Nie klekam przed rokiem wydania a polegam na sluchu. W tamtych latach byly diamenty i gruz ale trzeba to zobaczyc. Fakt ze tedy ukazywalo sie wiele plyt ale nie padajmy, ja z kolega kupimy wzmazniacz tonsilu i dwie enerdowskie gitarki a jakis nawiedzony nas nagra a kolezanka zrobi okladke i juz jestesmy ZAPOMNIANA NIEDOCENIONA LEGENDA… Niee dajmy sie zwariowac , stare nie znaczy dobre. Nie zawsze.

    1. Masz rację. Były diamenty i gruz. I nie wszystko co stare jest jare. ? Jednak jeśli muzyka czaruje i wzrusza czemu się nią nie cieszyć..?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *