FELT „Felt” (1971)

Jedyną wadą tej jednej z najpiękniejszych płyt jakie pojawiły się na rynku muzycznym w Stanach w roku 1971 jest jej długość. Sześć utworów i tylko pół godziny jakże wybornej muzyki. Ilekroć słucham sobie tych nagrań, czuję głęboki  niedosyt. I żal, że jest tego tak bardzo mało. Trudno się od tej muzyki oderwać. Zapada w pamięć i pozostaje w niej na długo. Bardzo długo! Tak jak i ta oszczędna w swej wymowie okładka w różowo-popielatej  tonacji z odpoczywającą baletnicą (mimem?) skrywającą twarz pod mocnym scenicznym makijażem. Prosty projekt, a jednak przyciągający uwagę. Po raz pierwszy reedycja tej płyty w wersji CD pojawiła się w 2000 roku (wydana przez włoską  Akarmę). Problem w tym, że zgrano ją z niecentrycznego winyla, przez co nagrania nieco „pływały”.  Szczególnie słychać to na dwóch ostatnich, nieco rozbudowanych kompozycjach. Na szczęście dziesięć lat później szwedzkie Flawed Gems wydało ten album raz jeszcze, w wersji poprawionej. Przy ewentualnym zakupie kompaktu radzę  zwrócić na to uwagę.

Głównym twórcą repertuaru i liderem grupy był 17-letni wówczas gitarzysta i wokalista Myke Jackson. Jego ojciec był skrzypkiem i bardzo popularnym wykonawcą muzyki country w latach 50-tych i 60-tych. Wydaje się więc, że Myke był przesiąknięty muzycznym biznesem od najmłodszych lat. Do tego był bardzo utalentowany. Wyśmienicie  grał na gitarze, świetnie śpiewał,  komponował i pisał dobre teksty. Niesamowite jest też to, że pozostali członkowie FELT także byli bardzo młodzi: drugi gitarzysta Stan Lee to rówieśnik Jacksona, zaś Mike Neel (dr), Tommy Gilstrap (bg) i Allan Dalrymple (org.) mieli nie wiele więcej, bo po osiemnaście lat.

Jackson i Neel mieszkali w małym, sennym, prowincjonalnym miasteczku Arb (5 tys. mieszkańców). W czasie wakacji, w 1969 roku, wybrali się wspólnie do pobliskiego Huntsville na festiwal muzyczny, by posłuchać muzyki, może przy okazji poderwać jakieś dziewczyny. Tam, przy piknikowym stole, poznali swego przyszłego basistę. Tommy Gilstrap wspominał po latach: Myke wziął gitarę i zagrał kilka piosenek. Po ich usłyszeniu… „odpłynąłem”. Szybko pożyczyłem sprzęt od swoich znajomych, którzy mieli akurat przerwę w występie i  zaśpiewaliśmy dwie piosenki. Tym sposobem zaliczyliśmy debiut sceniczny dla około tysiąca osób!”. Tak narodził się pomysł na stworzenie zespołu, do którego dołączyli wkrótce Allan i Mike. Po dwóch miesiącach prób mieli już opracowany repertuar składający się z trzydziestu piosenek Myke’a. Lokalny disc- jokey zarekomendował ich swojemu znajomemu, który miał małe studio nagraniowe w odległym o 100 mil Birmingham (Alabama). Pojechali do niego, by nagrać swoje pierwsze demo. Inżynierowi, który w tym czasie tam pracował, spodobał się repertuar z którym przyjechali do tego stopnia, że pozwolił im nagrywać przez całą noc, pomimo iż zgodnie  z umową mogli z niego korzystać tylko przez trzy godziny. Zarejestrowali wówczas na taśmie pięć utworów, które wziął ze sobą ojciec Myke’a Jacksona próbując zainteresować nimi kilka wytwórni płytowych w Nashville. Jak powszechnie jednak wiadomo, to miasto głównie nastawione jest na country. Dopiero mała wytwórnia Nashbro/Nasco nastawiona głównie na muzykę country, gospel i bluegrass zdecydowała się przyjąć te nagrania. Płytę nagrywano przez dwa dni w Woodland Sound Studios w południowej dzielnicy Nashville, Producent Bob Tubert dał im pełną swobodę i nie ingerował w studyjne brzmienie zespołu dzięki czemu grupa brzmi świeżo i tak bardzo naturalnie.

FELT "Felt" (1971)
FELT „Felt” (1971)

Radość członków grupy FELT niestety nie trwała długo. Jeszcze przed wydaniem płyty, zaledwie dwa miesiące po jej nagraniu, patrol policji drogowej przyłapała Myke’a Jacksona na posiadaniu niewielkiej ilości „marychy”. Mając 17 lat i mieszkając w Alabamie w latach 70-tych na swoje szczęście nie został aresztowany i nie skazano go za posiadanie narkotyku. Został jedynie „profilaktycznie” przeniesiony do poprawczaka, co w konsekwencji spowodowało rozpad kapeli. Droga do kariery została niespodziewanie zatrzaśnięta nim tak na dobre się otworzyła.

Aż trudno uwierzyć, że tak młody chłopak był w stanie skomponować tak dojrzałą muzykę. W dodatku operując bardzo przekonującym , jakby zmęczonym głosem. Ten zbolały głos słychać już w otwierającym album utworze  „Look At The Sun”  – z rozpoczynającym go fortepianem i poruszającą, romantyczną melodią. Utwór tak  bliski kompozycjom spółki Lennon/McCartney. Potem wchodzi cały zespół i już w tym momencie wiem, że od tego nagrania nie uda mi się na dłużej uciec. Mogę słuchać go bez końca. W „Now She’s Gone” grupa FELTpokazuje, że nie brak jej umiejętności instrumentalnych zapędzając się w nieco trudniejsze formy rocka progresywnego i jazz-rocka. W środkowej części następuje nagłe spowolnienie –  cudownie malowane dźwiękiem barwy i nastroje. Rewelacyjny fragment. „Weepin’ Mama Blues” ma ewidentnie zabarwienie bluesowe, chociaż dominuje w nim ostry, gitarowy riff z masywnym brzmieniem organów. Grany z namaszczenie motyw nasuwa skojarzenia z „I Want You”, który Beatlesi zamieścili na albumie „Abbey Road”. Ostre, gitarowe granie pojawia się w „World”, choć na samym początku mamy odrobinę ciszy i dopiero po chwili zespół wchodzi jak huragan. Utwór zbudowany na kontrastach: raz spokojnie i refleksyjnie, a za chwilę ostro, agresywnie z krzykliwym i niemal wściekłym wokalem. Niezwykle emocjonalne wykonanie. Najdłuższym utworem na płycie jest „Change”, w którym jak w soczewce skupia się wszystko to, co w muzyce FELT jest najlepsze. Spokojny, jakby natchniony, główny temat. Potem naturalne przejście do nieco żywszego motywu, po czym nagle pozostaje tylko sama gitara powtarzająca jeden dźwięk. Po chwili pojawia się organowe tło, dołączają pozostałe instrumenty i muzyka nabiera rozpędu. Daje się rozróżnić trzy epizody. Ma w sobie ta kompozycja – szczególnie jej końcowa część – coś z Indian Summer. Ma też coś z suity „Flight” Rare Bird. Tutaj naprawdę dzieje się dużo. Prawdziwy geniusz zaklęty w dziesięciominutowej formie. Kończy tę płytę „Destination” w pełni dojrzało kompozytorski utwór, z odrobiną melancholii, pełen delikatnej improwizacji z agresywnym wejściem gitary i organów, które fenomenalnie punktują ten utwór.

Tył okładki
Tył okładki

Trudno jest się od tej płyty oderwać. Zapada w pamięć. W dodatku spowija ją delikatna, psychodeliczna mgiełka. Jestem pod ogromnym wrażeniem tych kompozycji. Ich spójności, pomysłowości i rzeczywiście genialnych melodii. Niezwykłego, emocjonalnego wykonania. Nie ma tu cienia rutyny, kalkulowania. Z każdego dźwięku bije szczerość i autentyzm. To jest właśnie domena klasycznego rocka. Takich nagrań mogę słuchać bez końca!

Z całego składu FELT, tylko Tommy Gilstrap do dziś czynnie zajmuje się muzyką grając jazz i muzykę pop z różnymi zespołami na wybrzeżu Florydy i Georgii. Od czasu do czasu gra także muzykę rockową z grupami Palmetto Catz, Dillinger i JR Roberts Band. Obecnie mieszka w Orange Park na Florydzie. Mike Neel po rozpadzie FELT grał w latach 70-tych w grupie Myron And The VanDells. Allan Dalrymple zginął w wypadku samochodowym w połowie 1970 roku. Stan Lee grał jazz w miejscowych grupach. Obecnie jest współwłaścicielem firmy Redstone Audio w Huntsville. Myke Jackson w 1975 roku wydał solową, dość udaną płytę „Alone” utrzymaną w konwencji power popu. Co działo się z nim później, tego nie udało mi się ustalić.

Oryginalny LP „Felt” wydany wówczas przez malutką wytwórnię Nasco jest dziś potwornie trudny do zdobycia. Pojawiające się okazjonalnie pojedyncze egzemplarze w idealnym stanie osiągają cenę oscylującą w granicach 600 $. Takie pieniądze płaci się tylko za prawdziwe „czarne perły” muzyki rockowej!

9 komentarzy do “FELT „Felt” (1971)”

  1. Fajny opis, nawet super, tylko co do Flawed Gems mam niepewność, czy to ze Szwecji, podobno to piraty spod ręki pana J.L. a ja mam oryginalną reedycję na winylu z wytwórni amerykańskiej Nasco. Pozdrawiam

    1. Dziękuję za miły komentarz. Cieszy mnie, że opis spodobał się. Gratuluję winylu, bo z tego co wiem dziś jest już trudno dostępny. A co do reszty – nie wypowiadam się, bo nie znam tematu. Pozdrawiam.

  2. Właśnie słucham tego w audycji Wojciecha Manna „Piosenki bez granic”. Aż się wierzyć nie chce, że TAK grają nastolatkowie.
    Dziękuję za cenne informacje.

    1. Doskonała muzyka zawsze znajdzie swego odbiorcę. Cieszę się, że Wojciech Mann (którego audycje uwielbiam) znalazł czas i miejsce, by przedstawić nagrania grupy Felt z jej fantastycznej płyty.
      Pozdrawiam.

  3. W rewanżu za przyjemną lekturę o albumie, którego od lat słucham i nigdy się nie znudził, podpowiem tylko (lub aż) tyle:

    Mychael John Thomas

    A w „Destination” fenomenalna to jest linia basowa 🙂

  4. Ten album jest prawdziwą perłą i jest w mojej czołówce ulubionych płyt w ogóle . Po odsłuchu za każdym razem czuję się jak upojona i w chmurach . Co za brzmienie ! Straszna szkoda , że to zespół jednej płyty.
    A okładkę z chęcią dałabym na ścianę ,:)

Skomentuj Hamer Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *