Rockowa włoszczyzna

Mam wśród swoich licznych znajomych także takie osoby, które nie lubią włoszczyzny. I nie chodzi tu o „zieleninę” rzucaną do garnka z gotującą się zupą, lecz o muzykę rockową z jakże pięknego Półwyspu Apenińskiego, czyli z Włoch. Narzekają na język włoski, który ich zdaniem pasuje idealnie  do opery i operetki nie zaś do rocka. Kręcą nosem na wydumaną, ich zdaniem, ciągnącą się jak makaron muzykę widząc w niej nieudane odbicie tego, co w brytyjskim rocku było wówczas najlepsze. I tak dalej i tak dalej…

A tak naprawdę cóż się okazuje? Patrząc zupełnie obiektywnie,  z perspektywy dość długiego jakby nie było przedziału czasu, włoski rock był w latach 70-tych fenomenem na skalę światową. Szczególnie rock progresywny. I żadne argumenty oponentów „spagetti rocka” nie zburzą mi tego wizerunku, albowiem w zdecydowanej większości zespoły te prezentowały bardzo wysoki poziom i tworzyły oryginalną muzykę. Wówczas prawie nieznane w innych krajach (jeśli nie liczyć tych, które nagrały płyty dla brytyjskiej wytwórni Manticore, będącej własnością członków tria Emerson, Lake & Palmer) dziś zyskały status grup kultowych. Włoski rynek płytowy był na tyle duży, że zespoły takie jak Premiata Forneria Marconi (znana bardziej pod skróconą nazwą P.F.M.), Banco Del Mutuo Soccorso, Le Orme, New Trolls przyciągały tłumy, wydawały liczne płyty, stały się prawdziwymi gwiazdami. Inne, które wydały mniej płyt na przestrzeni kilku lat, miały pokaźną grupę swoich wiernych fanów, choć nie przebiły się do ścisłej czołówki. Do tej grupy zaliczyć można grupy takie jak Museo Rosenbach, Balletto Di Bronzo, Osanna, Goblin, Alphataurus, Rovescio Della Medaglia, Area. Jest jeszcze jedna grupa, których żywot był bardzo krótki. Przeważnie nagrali jeden, góra dwa albumy, po czym rozpadały się, a mimo to pozostawiły po sobie płyty arcydzieła, które muzyczni archeolodzy odkrywają na nowo. Myślę tu o takich grupach jak Biglietto Per L’Inferno, Celeste, Cervello, Metamorfosi, Murple, Jumbo, czy Semiramis. Zapewne lista ta, ku mojej wielkiej radości, będzie się z czasem wydłużać, bo muzyczni szperacze wciąż są aktywni.  A oto kilka przykładów płyt zespołów wyciągniętych z mojej domowej płytoteki, które potwierdzają tę tezę.

BANCO DEL MUTUO SOCCORSO „Banco Del Mutuo Soccorso” (1972)

BANCO DEL MUTUO SOCCORSO "Banco Del Mutuo Soccorso" (1972)
BANCO DEL MUTUO SOCCORSO „Banco Del Mutuo Soccorso” (1972)

W 1969 roku dwaj bracia Nocenzi, Vittorio i Gianni postanowili założyć zespół. Jako, że obaj grali na instrumentach klawiszowych (i to świetnie!) szybko doszli do wniosku, że należy poszukać jeszcze kogoś. Wędrówka po muzycznych klubikach i licznych knajpkach jakich w tym czasie we Włoszech było tysiące przyniosła efekt. Już po dwóch tygodniach poszukiwań i niewielkich roszad mieli pierwszy skład. W miarę szybko przygotowali materiał na debiut, doszlifowali go na koncertach i zarejestrowali w studio.  Jednak dla szefów wytwórni płytowej to był szok. Uznali ten materiał za zbyt awangardowy. Nie tego spodziewali się od zespołu, więc z płyty nic nie wyszło. Ukazała się ona dopiero dwadzieścia lat później, w 1989 roku pt. „Donna Plautilla” i tak na dobrą sprawę uznać ją dziś możemy za faktyczny debiut grupy. Muzycy byli bardzo rozczarowani i skład się posypał. Jednak bracia Nocenzi tak łatwo się nie poddali, wiedzieli co chcą w życiu robić i ponownie zaczęli wędrówkę po znajomych knajpkach i klubikach. Dość szybko skompletowali kolejny skład i już z nowymi muzykami opracowali całkowicie odmienny materiał. Zarejestrowali go na przełomie roku 1971/72 i zaraz potem wydali. I…  wywołali sensację. Fani oszaleli, krytycy klękli na kolana, a koncerty zostały wyprzedane na pół roku naprzód! Łatwiej było wówczas dostać bilet do mediolańskiej La Scali, niż na ich koncert. I całkowicie słusznie, gdyż stworzyli dzieło wybitne, jedną z najlepszych płyt gatunku. Absolutny kanon włoskiego rocka symfonicznego. To właśnie tu są genialne „Il Giardino del Mago” i „Metamorfosi” – utwory, które zapewniły im „wieczną chwałę” w panteonie światowego rocka symfonicznego. To właśnie o tej płycie Rick Wakeman (Yes) powiedział, że był to dla niego niedościgniony wzór gry na instrumentach klawiszowych!!! Keith Emerson na spotkaniu z szefami Manticore stwierdził, że w Italii jest grupa, która wkrótce będzie numerem1 w tym gatunku muzycznym na świecie. „Musimy koniecznie ich do siebie ściągnąć!” – perorował Emerson ( i dopiął swego, czego efektem była płyta „Banco” wydana dla tej brytyjskiej wytwórni w 1975r.). Zaś Patrick Moraz westchnął tylko: „A myślałem, że potrafię grać…”. Czyż potrzeba lepszej rekomendacji? Płyta bez słabych momentów, genialna od początku do końca i istotnie – to jedna z największych płyt światowego rocka symfonicznego! Uważa się, że wspólnie z dwoma następnymi albumami: „Darwin”(1972) i „Lo sono nato libero”(1973) tworzą tzw. WIELKĄ TRYLOGIĘ BANCO.

BALETTO DI BRONZO „Ys” (1972)

BALETTO DI BRONZO "Ys" (1972)

Z jednej strony muzyka zawarta na tym albumie jest bardzo mroczna, ciężka w odbiorze, dość mocno dołująca. Z drugiej strony jest to album niebywale ciekawy, intrygujący i aby w pełni docenić muzykę na nim zawartą trzeba jej wysłuchać kilkakrotnie. Najlepiej w ciemności i skupieniu. Płyta na pewno nie jest dla każdego, ale to jeden z najgenialniejszych albumów w historii rocka progresywnego! Dzieło skończone, bezbłędne i jak już wyżej napisałem – genialne. Ten kwartet z Neapolu (dwie gitary, bas i perkusja) już w 1969 roku wydał swój debiutancki album „Sirro 2222” zawierający typowe granie osadzone w latach sześćdziesiątych reprezentujące blues-rockowe granie z domieszką psychodelii. W 1971 r. z grupy odeszli basista i gitarzysta, a na ich miejsce wskoczyli nowi muzycy, z tym że drugą gitarę zastąpiono instrumentami klawiszowymi. Były to organy, fortepian, moog, melotron, szpinet (odmiana klawesynu) i czelesta (instrument wydający tajemnicze, wręcz  baśniowe brzmienie, a dźwięki czelesty zbliżone są do dzwoneczków). Wszystkie obsługiwał Gianni Leone, będący również  wokalistą grupy. Dzięki instrumentom klawiszowym zespół nabrał dynamiki i mocno zmienił swój repertuar. „Ys” to album koncepcyjny opowiadający o mężczyźnie, który podróżując spotyka na swej drodze różne rodzaje (stadia) śmierci. Można podejrzewać, że to opowieść niedoszłego samobójcy. Teksty z elementami grozy są tajemnicze i mroczne. Tak jak mrok i ciemność obecne są w głosie Leone i w samej muzyce. Dodatkowo sam tytuł płyty wskazuje na mityczną wyspę Ys, która za swoją dekadencję została potępiona przez bogów, przeklęta, spowita ciemnościami i w końcu zatopiona w odmętach oceanu. Trudno mi jest opisać tę muzykę słowami. Dzieje się tutaj tak dużo, tak szybko i tak płynnie, że tego nie da się ogarnąć słowami. Po prostu będą one zbyt banalne. Jestem pod wrażeniem kapitalnej gry Gianni Leone, który miesza dźwięki wymienionych wyżej instrumentów klawiszowych w sposób perfekcyjny. Każde wejście fortepianu, organów, czy szpinetu przyprawia o mrowienie na plecach. No i ten jego przejmujący aż do trzewi, pełen grozy głos! Do tego kapitalna, rozbuchana perkusja, ciekawe sola gitarowe, piękne partie basu i nieziemskie wręcz wokalizy, które na tym albumie gościnnie wykonała Daina Dini. Gdy przymykam oczy, pod powiekami wyświetlają mi się obrazy Delacroix „Dante i Wergiliusz w Piekle” i „Sąd Ostateczny” Memlinga… Wielka szkoda, że tuż po wydaniu tego niezwykłego albumu grupa BALETTO DI BRONZO rozpadła się. Myślę, że muzycy byliby w stanie stworzyć jeszcze niejedno fantastyczne dzieło.

MUSEO ROSENBACH „Zarathustra” (1973)

MUSEO ROSENBACH "Zarathustra" (1973)

To był mój pierwszy włoski album jakim się zachwyciłem będąc jeszcze nastolatkiem. Przez pewien czas byłem nawet święcie przekonany, że jest to… niemiecka grupa z włoskim wokalistą! Wówczas o rocku z Italii nie wiedziałem praktycznie nic. Zresztą nie ja jeden… Jedyny album tej grupy powszechnie uważa się za najlepszy jaki kiedykolwiek został nagrany na Półwyspie Apenińskim! I przyjąć to należy jako dogmat. „Zarathustra” jest dziełem wybitnym i już. Koniec, kropka. Krótko ujmując – muzyka Museo Rosenbach to połączenie stylistyki Jethro Tull, King Crimson, Deep Purple. Brzmieniowo bliżej było bowiem grupie do brytyjskich albo niemieckich zespołów progresywnych, niż do włoskich wykonawców. Muzyka, poprzez ciężkie, zawiesiste brzmienie organów, melotronu, fortepianu i gitary  stała się monumentalna, a zarazem mroczna i ponura. Opus magnum tej płyty to oczywiście tytułowa 20-minutowa suita zajmująca na winylu całą pierwszą stronę (na kompakcie podzielona na pięć indeksów). Choć próżno na niej szukać jakichś efektownie zakręconych popisów instrumentalnych to poraża ona bogatą melodyką, licznymi zmianami nastroju, pomysłową konstrukcją, oraz potężnym brzmieniem partii instrumentalnych. Momentami bliskich stylistyce soczystego, ciężkiego rocka. Pozostałe trzy nagrania w niczym jej nie ustępują, utrzymane w podobnym stylu i nastroju co „Zarathustra”. Mają jedynie pecha być po niej… Kultowy status tej płyty powoduje, że kolekcjonerzy winyli za oryginalne włoskie egzemplarze w idealnym stanie płacą nawet 1200 euro!

THE TRIP „Caronte” (1971)

TRIP "Caronte" (1971)

Album „Caronte” grupy THE TRIP z okładką z tytułowym Charonem, mitologicznym przewoźnikiem dusz przez Styks, był pierwszym rockowym albumem kompaktowym z Włoch w mojej płytotece. Dał on tym samym początek całej  serii innym znakomitym płytom z tego kraju. To ich druga w dyskografii pozycja wydana latem 1971 roku, która wywołała sensację muzyczną i z miejsca podbiła serca fanów nie tylko w rodzinnym kraju, ale także daleko poza jej granicami. Wytwórnia RCA Italiano już po trzech miesiącach tłukła dodruk! To dzięki tej płycie THE TRIP jest dziś stawiany w równym rzędzie z BANCO… i P.F.M. Pięć utworów i niespełna trzydzieści trzy minuty muzyki. Wielkiej Muzyki! Swego czasu oszalałem wręcz na punkcie pierwszego utworu z tej płyty! Absolutny szczyt włoskiego progresywnego grania! Kawał świetnej muzy z perfekcyjnymi, ryczącymi Hammondami w roli głównej, na których grał Joe Vescovi okrzyczany w owym czasie włoskim Keithem Emersonem. Świetne melodie, czadowa sekcja rytmiczna, doskonałe angielskie wokale. Konkretne i melodyjne partie gitar ze szczególnym uwzględnieniem utworu przedostatniego, w którym mógł sobie swobodnie pograć William Gray – znakomity gitarzysta, który zastąpił w kapeli Ritchiego Blackmore’a, (tak, tak, TEGO Blackomore’!) gdy ten odszedł by dołączyć do Deep Purple. Myślę, że ograniczenie jego roli na tej płycie, zepchnięcie na drugi plan, stało się przyczyną późniejszego odejścia Greya z grupy. Szkoda, bowiem  tak pierwsza jak i druga płyta pokazały, że grać potrafił znakomicie. No cóż, widocznie w tej kapeli nie było miejsca dla dwóch liderów. Prawdopodobnie tak mogłoby brzmieć Deep Purple, gdyby Lord zdominował zespół.

Następny, równie udany krążek,  „Atlantide” (’72), zespół THE TRIP nagrał już w trio ze świetnym Furio Chirico na perkusji, który później prowadził ARTI & MESTIERI. Dla mnie najważniejszym momentem na tym albumie jest słuchanie gry Furio. Tym razem to już było pójście na całego w klimaty brytyjskiego ELP

Album trwa ledwie pół godziny muzyki. Dobrej muzyki. Rozpoczyna się tytułową, mocną piosenką napędzaną klawiszami, która od pierwszego momentu pokazuje przywództwo Vescovi. Muzyka od razu kojarzy się z ELP, styl jest dość podobny. Teksty śpiewane sa po angielsku mimo, że tytuły utworów są włoskie. „Evoluzione” ma psychodeliczne akcenty. Gdy pojawia się lider ze swoimi bujnymi klawiszami, bas Andersena i perkusja Chirico to w tym momencie przypomina mi nie ELP, a The Nice. Bardzo podoba mi się „Elegia” i „Analisi” brzmiące jak wczesny brytyjski rock progresywny. „Distruzione” to najdłuższy i bez wątpienia najlepszy utwór. W pierwszej minucie to tylko odgłosy w tle, potem staje się mocniejszy i ma crescendo ze znakomitą perkusją; po chwili ciszy wchodzi bas, a po nim klawisze. Jest tu kilka zmian rytmu i czasu, są momenty mogące brzmieć jak improwizacja. Znakomita pozycja, tylko czemu taka krótka..?

Wymienione płyty ze słonecznej Italii to tylko znikoma część większej całości czekająca na omówienie w Rockowym Zawrocie Głowy. Nie muszę dodawać, że z wielką przyjemnością będę przypominać zakurzone przez czas inne albumy z Półwyspu Apenińskiego. Fenomen włoskiego rocka z lat 70-tych wciąż jest wart poznania!

8 komentarzy do “Rockowa włoszczyzna”

  1. Ciekawie się czytało przyznam szczerze że oprócz Banco del Mutuo Soccorso i Premiata Forneria Marconi których płyty mam w domu oczywiście nie wszystkie bo też ciężko kupić to tych wyżej wymienionych zespołów nie znam ale będę chciał poznać pozdrawiam i na pewno będe tutaj częściej zagladał.

    1. Łukasz,przejrzyj inne wpisy o włoskim rocku dotyczące m.in takich grupa jak ENEIDE, ARTI & MESTIERI, czy post zatytułowany „Rockowe spaghetti”. Myślę, że się nie zawiedziesz. ?

  2. Szukałem bloga właśnie o płytach zapomnianych i wreszcie znalazłem.Fajnie że ktoś się tym zajął na poważnie i z wielką pasją.O muzyce pisać nie potrafię za to kocham ją słuchać i o niej czytać.Płyta BALETTO DI BRONZO „Ys”w moim zbiorze domowej biblioteczki jest najlepszą jaką posiadam.Włoskie zespóły z tamtego okresu w ogóle miały lekkość komponowania i takie miłe,spokojnie podejście.To jest doznanie które nie usłyszę w wyspiarskich zespołach.Wielka szkoda że z niektórymi płytami jest problem na rynku.Trzeba się mocno napracować aby je zdobyć.
    Serdecznie Pozdrawiam

    1. Jest mi miło, że trafiłeś na mojego bloga i że spodobało Ci się to o czym staram się tu pisać. Ja też uwielbiam włoskiego rocka, który stał w tamtych czasach na baaardzo wysokim poziomie. I mam dla Ciebie dobrą wiadomość – będzie tych płyt tutaj więcej w niedalekiej przyszłości.
      Pozdrawiam!

  3. Zibi, jeśli pozwolisz to tytułem małego uzupełnienia: włoskie zespoły złotej ery były popularne w Ameryce Południowej i Japonii. Warto też dodać, że tworzyły muzykę niezwykle oryginalną, a całą wloską scenę rockową można stawiać na równo z niemiecką, pod względem skali i wartości artystycznych. Moja pierwsza piątka włoskiego rocka to: Banco jedynka, Museo, Procession- Frontiera, Semiramis, Balletto-Ys. Kolejność dowolna.

    1. Włoski rock progresywny lat 70-tych wiele czerpał z muzyki klasycznej wzmocniony elementami barokowymi, także z wpływami opery i operetki co stanowiło jego siłę napędową. Dzisiaj nowy słuchacz odkryje, że przypomina on bardziej muzykę symfoniczną w rockowym otoczeniu niż współczesne, pseudo symfoniczne ciężkie granie. Stąd tak wielka jego popularność w krajach Dalekiego Wschodu, a najbardziej w Japonii, które kochają tę muzę. Na początku nowej dekady powstała niezliczona liczba zespołów i artystów, z których wielu odniosło sukces: PFM, Banco del Mutuo Soccorso, Osanna, Il Balletto di Bronzo, Quella Vecchia Locanda… Niektórym udało się wydać tylko jeden, czasem ponad czasowy album (jak np. Museo Rosenbach „Zarathustra”), lub nawet garść singli zanim się rozpadli. Prog rock w latach 1971-1974 stał się tam tak powszechny, że (jak twierdzą niektórzy eksperci) każdy artysta i zespół wyprodukował tu przynajmniej jeden album progresywny. Wszyscy byli malarzami i rzeźbiarzami. Tak jak w renesansowych Włoszech ? Dzisiaj najczęściej wspomniana się wielką trójkę włoskich prog rockowców: PFM, Banco i Le Orme, ale entuzjaści wiedzą, że rzeka płynie o wiele głębiej, a wielu naszych osobistych faworytów znajduje się pod jej powierzchnią ukryta dużo głębiej. Szkoda tylko, że najbardziej odważne i prowokujące prace były często tworzone przez kompletnie nieznane grupy, które wydały jeden fantastyczny album, a następnie rozpłynęły się w powietrzu. Niestety syndrom zespołów „one-shot” stał się zmorą fanów nie tylko grup pochodzących ze słonecznej Italii o czym przekonywać chyba nie muszę.
      Dziękuję Ci za Twój komentarz.
      Pozdrawiam!

      1. Pozwoli Pan że dodam od siebie że te zespoły co wydały jedną lub dwie płyty odkrywa się z wielką przyjemnością.Pax-Pax Peruwiański Black Sabbath.
        Dalton,BLOQUE – Hombre, Tierra y Alma, ATILA – Intencion / Reviure, ALICE i dwa rewelacyjne albumy.Na drugim jest cudowny utwór Arrêtez le monde który mi ciągle gra w głowie.Najlepsze liczę że przede mną muzyka jest niekończącą się przygodą.
        Pozdrawiam Serdecznie

        1. „Muzyka jest niekończącą się przygodą”. Piękna sekwencja. Warto ją pamiętać!
          Wymienione zespoły znam i są godne polecenia. Cieszę się, że wciąż odkrywasz nowe dźwięki płyt nieznanych wykonawców. Podobnie jak Tobie ich odnajdywanie niezmiennie sprawiają mi ogromną radość. Dziękuję za kolejny komentarz.
          Pozdrawiam!

Skomentuj zibi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *