Archeolog muzyczny, czyli kilka słów o sobie.

„PISANIE O MUZYCE JEST JAK TAŃCZENIE ARCHITEKTURY” (Frank Zappa)

Założenie jest proste. Chcę dzielić się radością odkrywania płyt mało znanych, lub w ogóle nieznanych. Ocalić od zapomnienia płyty,  które nie miały w epoce szczęścia by wypłynąć szerzej poza krąg  lokalnej popularności. W pewnym stopniu stało się to moją pasją.  „Jesteś muzycznym archeologiem” – powiedział do mnie jeden z moich bliskich przyjaciół. Stwierdzenie to przypadło mi gustu. Niech będzie ono zatem myślą przewodnią tego bloga.

Fakt – lubię poczuć się jak Indiana Jones wykopując spod powierzchni zakurzone i od dawna zapomniane płyty. Szczególnie te z niesamowitego dla muzyki okresu, czyli z lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku. Wydobyć je na światło dzienne z głębi mrocznych zakamarków krypt i podziemnych tuneli. Uwielbiam delektować się nagraniami (niekiedy lichej, bootlegowej jakości) niosące jednak w sobie autentyzm, szczerość i ogromny twórczy potencjał. Swoimi płytowymi znajdźkami chcę się dzielić ze wszystkimi, którzy kochają muzykę bez względu na podziały, gatunki i kraj z którego pochodzą…

Sam pomysł założenie bloga, który nazwałem ROCKOWY ZAWRÓT GŁOWY zrodził się dość niespodziewanie i przypominał znaną sytuację, w której kobieta stojąc przed szafą pełną ubrań krzyczy załamanym głosem „Ja nie mam co na siebie włożyć!” Taki „dylemat” dopada czasem i mnie. Patrząc na regały zapełnione płytami czasem w duchu myślę „Nie mam czego słuchać..!” To oczywiście żart. A tak całkiem serio – przejeżdżając palcem po grzbietach płyt zdarza mi się niekiedy wpatrywać w jakąś okładkę i doznając chwilowego zaniku pamięci sam siebie pytam „Cóż to do licha jest?! Skąd ja to mam?!” A potem ulga, no i olśnienie. Uff, toż to przecież płyta tej legendarnej grupy peruwiańskiej, która po jej nagraniu musiała emigrować z kraju za swe rewolucyjne poglądy…

I to nasunęło mi myśl, aby o tych mało znanych (lub w ogóle nieznanych), zapomnianych przez czas płytach i wykonawcach pisać w tym miejscu. Słowem – ocalić je od zapomnienia, dać im szansę „drugiego życia”. To jest mój priorytet. Zmartwię więc pewnie tych, którzy szukać tu będą klasycznych tytułów spod znaku Pink Floyd, Deep Purple, Led Zeppelin, czy Genesis i ich nie znajdą. W sieci jest tego tak wiele, że nie ma sensu powielać je w tym miejscu. Jeśli ktoś poczuje się zawiedziony – przepraszam…

Nie ukrywam też, że przedstawiane tu płyty darzę ogromnym sentymentem i miłością. Uważam, że warto poświęcić im czas i na  pewno nie będzie to czas stracony. Proszę o wyrozumiałość w momentach, gdy zbyt często używam przymiotników wspaniały, cudowny, fantastyczny itp, itd… Wynika to z mojego emocjonalnego podejścia do muzyki, stąd czasem brak mi słów, by opisać jej piękno. Zresztą nie przypadkiem zacytowałem na samym wstępie Franka Zappę, który idealnie uchwycił czym jest pisanie o muzyce. Wszystkie opisy i oceny płyt są jak najbardziej subiektywne, z którymi niekoniecznie muszą zgadzać się potencjalni Czytelnicy. Jeśli ktoś ma odmienne zdanie może umieścić je w komentarzach, do czego zachęcam i namawiam. Wszak świat byłby szary i ponury, gdyby wszyscy myśleli tak samo. I jeszcze jedno – WSZYSTKIE opisywane tu płyty pochodzą z mojej domowej płytoteki. Ewentualne prośby o przybliżenie jakiegoś konkretnego albumu będzie możliwe tylko wtedy, gdy jest on w moich zbiorach. Uspokajam jednocześnie – krążków wciąż mi przybywa, więc będzie o czym pisać przez długi czas… Miłej lektury!

PS. Na koniec chcę podziękować bliskim mi osobom: żonie Joli, Ewelinie i Pawłowi, oraz Oli i Mateuszowi za dodawanie otuchy i bodźców do tworzenia tego bloga. Bez Was, bez Waszego wsparcia, krytycznych i konstruktywnych uwag to moje pisanie nie miałoby najmniejszego sensu. Dzięki!

Zbigniew „Zibi” Szałankiewicz. (styczeń 2015).

119 komentarzy do “Archeolog muzyczny, czyli kilka słów o sobie.”

  1. niesamowicie dobry Blog,,chylę czoła,,szkoda że na świecie jest tak niewielu,,wie Pan o co mi chodzi,,Dotychczas szukałem po omacku i intuicyjnie,,głównie na stronce tu:
    http://musicmp3spb.org/search/?Content=FRACTION&category=1
    Teraz wiem czego szukać i dowiedziałem się dużo fajnych informacji na temat kapel które mam w swoim składzie na hdd,dzięki tobie Zbyszku chyba załatwię gramofon,w sumie by mi pasowało bo odsłuch robię i tak na wzmacniaczu lampowym który sam zrobiłem,zresztą zdjęcia mam na facebooku tego ustrojstwa,,widzisz jak idzie piędziesiątka to i człowiek zaczyna wracać do korzeni ,,ja dopiero teraz widzę jakie to były piękne czasy zwłaszcza dla muzyki. Mój guru muzyczny to Alan Parsons Project. Pozdrawiam i życzę zdrówka i wytrwania w swoim żywiole.
    Krzysztof

    1. Dziękuję Ci bardzo za tak miłe słowa.To jeszcze jeden dowód na to, że warto pisać i dzielić się swoją pasją z innymi. Pozdrawiam serdecznie i życzę radosnego odnajdywania nowych wrażeń muzycznych!

  2. Rewelacyjny blog – dziękuję ! Można dzięki Tobie Zbyszku zarazić się w pozytywnym sensie muzyczną pasją, a ilość informacji, które tu zamieszczasz powala na kolana, wzbudza szacunek i podziw. Pozdrawiam serdecznie !

    1. Bardzo mi miło. I cieszę się niezmiernie, że coś co kiedyś miało iść do tzw. „szuflady” jest czytane i jak widzę lubiane! Pozdrawiam!

  3. Witaj Zbych, teraz dopiero odkrylem ( przypadkiem ) Twoja strone. Interesuje sie muzyka od roku 1962, najchetniej slucham muzyke z lat swej mlodosci, rozna. Mam potezne jej zbiory i to moj konik do tej pory. Jesli mozna wiedziec ktory Ty jestes rocznik, bo ja 1948. Pozdrawiam i czekam na odpowiedz.

    1. Witaj Janku! Cieszę się, że trafiłeś na mojego bloga. Mam nadzieję, że będziesz z niego czerpał satysfakcję i radość podczas jego odwiedzania, czego Tobie (i sobie) życzę z całego serca. Muzyką zainteresowałem się, gdy od rodziców dostałem magnetofon szpulowy (ZK 120T) w nagrodę za ukończenie podstawówki. Było to sporo lat temu… W stosunku do Ciebie jestem „małolatem”. Muzyka sprawia, że wciąż czuję się jednak jak dwudziestolatek (ha,ha,ha)… Pozdrawiam!

    1. I ja dziękuję za odwiedzanie bloga, czytanie i słuchanie opisywanej tu (często zapomnianej) muzyki. Pozdrawiam!

    1. Witam serdecznie!
      Cieszę się, że jako bratnia dusza rockowa zaglądasz na moją stronę! I pewnie zdziwisz się, ale znam też Twoją. Łączy nas więc pasja, na której (jak myślę) najwięcej korzystają nasi odbiorcy (czytelnicy). Przecież jest jeszcze tyle wspaniałej, mało znanej, lub w ogóle nieznanej muzyki godnej prezentacji. Życzę Ci dalszych interesujących wpisów licząc jednocześnie na podtrzymanie naszej znajomości.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie!

      1. O to bardzo miło:)
        Muzyki tej przez duże M jest mnóstwo, trzeba tylko poszperać, mi tylko jednego szkoda, że jest dużo, dużo świetnej muzyki i wielu ludzi tej muzyki nawet nie pozna. Ostatnio byłem bardzo zdziwiony, gdy rozmawiałem ze znajomą syna {około 30 lat} i wyobraź sobie – ona nie wie kto to Dylan. Przeciez wydawało mi się, że jest parę nazw, które jesli choć trochę sie interesujesz Muzyką to powinno się znać. A może My się już starzejemy i wraz z Nami odejdą nasi idole.
        Bloga masz ciekawego.(moja muzyka) Wczoraj odkryłem i już czytam i czytam. Fajnie !
        Pozdrawiam serdecznie
        Na pewno będę się odzywał.

  4. Zbyszku, fajnie ze kontakt po ponad 20 latach odnowiony. Świetna robota w necie . Wszystko dla prawdziwych fanów muzyki, a nie dla współczesnych dyletantów. Płytki ze swoimi coverami i nie tylko, podeśle tak jak uzgodniliśmy. Pozdrawiam.

    1. Witam Marianku!
      Dzięki, że odnalazłeś mojego bloga w necie. Dużo pisania o muzyce jeszcze przede mną, bo płyt przybywa i grzech nie dzielić się nimi na szerszym forum! Czekam też z ogromną niecierpliwością i wielkim zainteresowaniem na Twoją muzykę. Próbkę jaką dziś usłyszałem podsyciła mi tylko apetyt!
      Pozdrawiam serdecznie!

  5. Muzyki rockowej i okołorockowej słucham od wielu lat 🙂 Mimo, że sam mam ich stosunkowo niewiele. Muzyki, szczególnie tej z lat 60/70′. Niemniej jednak, jestem pod ogromnym wrażeniem tego co zastałem na Pana blogu. Dobrze pamiętam, jak sam jako małolat wyszukiwałem takich muzycznych perełek i „białych kruków”. Oczywiście Pana znajomość „tematu” jest dużo większa od mojej. Chylę czoła, podziwiam, wczytuję się w każdą recenzję i czekam na kolejne. Mam nadzieję, że ta piękna muzyka przetrwa kolejne pokolenia! Pozdrawiam serdecznie

    1. Dziękuję za miłe słowa uznania.
      Też pamiętam jak w młodzieńczym wieku wycinałem artykuły o zespołach, ich zdjęcia i jak bardzo głodny byłem wiedzy o nich. W tym ciągu do owej wiedzy bardzo pomagała mi między innymi radiowa „Trójka” i jej muzyczne audycje. Dzisiaj dostęp do informacji jest o niebo łatwiejszy, żeby nie powiedzieć prosty. Cieszę się więc, że w tak wielkiej sieci globalnej jakim jest internet znalazłeś mój blog i że moje opowieści o grupach, płytach i muzyce sprawiają Ci radość. Moja radość jest tym bardziej większa, gdy mam takiego Czytelnkia jak Ty Damianie!
      Pozdrawiam bardzo serdecznie!

  6. Witaj Zbyszku !
    Niedawno trafiłem na twój blog, a dziś z racji wolnej soboty przejrzałem w całości „płytowe wykopaliska” i doszedłem do wniosku czytając niektóre recenzje, że nadajemy na tych samych falach i kochamy podobną muzykę z zapałem poszukując kolejnych perełek by uzupełnić swoją płytową kolekcję. Wszystkie wydawnictwa o których piszesz są mi znane może z wyjątkiem Edward Bear i Prudence. Pozwolę sobie podrzucić ci parę tytułów których być może nie znasz. Zacznę od swojego ostatniego nabytku wydanego po raz pierwszy na winylu STAGG – SWF SESSION ’74 -pięć kompozycji z fletem, saksofonem, klawiszami. Z kręgu rockowego grania z domieszką jazzu polecam THIRSTY MOON – YOU’LL NEVER COMEBACK / JONESY – NO ALTERNATIVE / SKIN ALLEY – TO PANGHAM AND BEYOND / CREATIVE ROCK – GORILLA /COMA – FINANCIAL TYCOON tych interesujących tytułów jest mnóstwo. Nie wiem dlaczego ale zabrakło mi w twoich recenzjach paru kapel które znaleźć się tu powinny obowiązkowo : ZARATHUSTRA – SAME krautrockowy kiler z 1972 dalej PELL MELL z trzema pierwszymi lp THINK – VARIETY / FRAME – FRAME OF MIND /ELECTRIC SANDWICH – SAME’72 / SPIRIT OF JOHN MORGAN – SAME’69 / MASON – HARBOUR / PETE BROWN & PIBLOKTO – THOUSANDS ON A RAFT /RAW MATERIAL – TIME IS czy duńska klasyka ciężkiego grania MOSES – CHANGES. O rany ! w tym momencie uzmysłowiłem sobie, że jest tego aż tyle więc gdybyś chciał o tym pisać nie robiłbyś w życiu nic innego ! Ja się nie odważyłem. Sorry. Gdybyś jednak chciał skorzystać z mojej wiedzy i zbiorów ( mam też kultowy skrypt Waldemara Korpały i Grzegorza Siwka – Rarytasowy Rock ) polecam się łaskawej pamięci.
    Pozdrawiam
    Leszek

    1. Witaj Leszku!
      Dziękuję za wspaniały wpis! Cieszę się, że „stara” muzyka ma naprawdę ogromną rzeszę oddanych fanów także i w naszych osobach. Zgadzam się z Twoją tezą, że nieodkrytych, zapomnianych i genialnych płyt z lat 60/70 jest cała masa – trzeba ich cierpliwie szukać i udostępniać, by nie zaginęły w niepamięci upływającego czasu. Dziękuję Ci za podpowiedzi i propozycje do Rockowego Zawrotu Głowy. Kilka z nich, których nie znałem zapisałem sobie w notesie. Inne, jak np. Pell Mell, Moses, czy Raw Material czekają cierpliwie w kolejce. Są też płyty na wznowienie których czekam od lat (np. Zarathustra), by poświęcić im post gdyż, jak piszę we wstępie, wszystkie opisywane przeze mnie albumy pochodzą z mojej płytoteki.
      Zaciekawił mnie skrypt Waldemara Korpały i Grzegorza Siwka „Rarytasowy Rock” – czy możesz napisać coś więcej na ten temat..?
      Cieszę się ogromnie, że mam tak wspaniałego Czytelnika w Twojej osobie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy w kontakcie!
      Pozdrawiam!

  7. Rarytasowy Rock – książka którą napisał wspólnie z lekarzem Grzegorzem Siwkiem zmarły w 2010 roku Waldemar Korpała z zawodu prawnik ,założyciel Klubu Miłośników Hammonda, znawca starego rocka, kolekcjoner płyt i instrumentów. Od 1998 roku krąży ona jako skrypt wśród miłośników starej mało znanej „muzy” bo nigdy nie doczekała się wydania choć hasła z niej jako źródła są nawet w Wikipedii. P. Waldemar prowadził kiedyś coś w rodzaju nieformalnej wypożyczalni płyt w takiej klitce na Puławskiej, tuż przy kawiarni Mokotowianka w Warszawie. Byłem jego klientem. Skrypt do skopiowania dostałem niegdyś od kumpla handlującego cd na Stadionie 10-lecia. Mogę go udostępnić.
    Nie do przecenienia są również zasługi dla propagowania nieznanych „perełek rocka „ właściciela sklepu „Megadisc „ w Warszawie (2001) Jacka Leśniewskiego i cykle artykułów publikowane od połowy lat 90-tych w „ Teraz Rock”. Jego katalogi płytowe z ofertą sklepu krążące wśród zbieraczy stały się inspiracją i kopalnią wiedzy dla wielu pasjonatów muzyki.
    A propos lp Zarathustra to wydanie na Second Battle z 2015 roku na winylu można kupić na Discogsie czy E bayu za ok 30 euro z wysyłką .
    pozdrawiam Leszek

  8. Wspaniała strona!!

    Kocham muzykę i niesamowicie szanuję takich pasjonatów jak ty Zbyszku. Jest tyle niesamowitej muzyki do odkrycia i dobrze mieć takiego przewodnika jak Ty, żeby nie zabłądzić 🙂

    Pozdrawiam serdecznie
    Radek

    1. Jest mi niezmiernie miło, że trafiłeś na mojego bloga. Łączy nas wspólna miłość do muzyki, więc mam nadzieję, że pozostaniesz wiernym czytelnikiem Rockowego Zawrotu Głowy.
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!

  9. Witaj Zbyszku, trafiłem na Twojego bloga i będę tutaj bardzo częstym gościem. Jestem tak jak Ty miłośnikiem starego grania, ogromny szacun za doskonałe teksty, niesamowitą wiedzę, dla wielu miłośników prawdziwej muzy jesteś jak ta llstarni przy wejściu do portu..,,. Serdecznie pozdrawiam Piotr.

    1. Witam Piotrze. Bardzo się cieszę,że mamy wspólne zainteresowania odnośnie muzyki i że spodobał Ci się ten blog. Moja radość jest tym większa, że pozyskałem uważnego i mam nadzieję wiernego Czytelnika. No i rozbroiłeś mnie tą latarnia przy wejściu do portu ? Piękna metafora, za którą dziękuję!
      Pozdrawiam!

  10. Cześć Zbyszku
    Piszę po raz kolejny bo nie wiem czy wiesz że nakładem oficyny In Rock ukazała się książka „W bocznej ulicy historia muzyki niegranej 1968-1976 ” autorstwa Ra’Anan Chelled . Pozycja godna polecenia czytelnikom twojego bloga zwłaszcza tym początkującym choć i zapaleńcy znajdą coś dla siebie.
    „Nieznane ścieżki, nieznane przestrzenie. Przewodnik po niesłusznie zapomnianych zespołach z najpiękniejszego okresu w historii muzyki. Książka dla tych, którzy nie ustają w poszukiwaniu płytowego Świętego Graala”.
    – Marcin Świetlicki, pisarz, poeta, wokalista zespołu Świetliki
    Pozdrawiam

  11. Witaj Zbyszka, ostatnio odkryłem płytę, , Kattvals” szwedzkiej grupy Kvartetten Som Sprangde z 73 r. Powaliła mnie ta muza, jestem ciekaw Twojej opinii, pozdrawiam razem ze wspaniałymi dźwiękami. ….

    1. To jest przepiękny, całkowicie instrumentalny album na bardzo wysokim poziomie. Słuchałem go kiedyś namiętnie całymi tygodniami. I nie wiem czy wiesz, że perkusista Kvartetten Som Sprangde, Rune Carlsson grała na początku lat 60-tych w zespole naszego Krzysztofa Komedy… Cieszę się, że trafiłeś na ten cudowny album wart polecenia każdemu miłośnikowi nie tylko starych brzmień! A co do skandynawskiej muzyki – najbliższy post poświęcam trzem zespołom z tego zakątka Europy. Tekst już wkrótce w Rockowym Zawrocie Głowy, więc bądź czujny ?
      Pozdrawiam!

  12. Witam fajny blog można się dowiedzieć ciekawych rzeczy sam jestem fanem muzyki również zbieram płyty co do zespołów słucham klimatów różnych to zależy od dnia na co człowiek ma ochotę, aczkolwiek stronie od metalu bardziej siedzę w roku progresywnym aczkolwiek nie pogardzę takimi kapelami jak
    Budgie,Bad Company ostatnio zakupiłem płytę bardzo ciekawego zespołu zapomnianego zapewne mało kto o nich słyszał Il Balletto di Bronzo zespół z Neapolu założony w 1966 mam w domu ich druga płytę Il Balletto Di Bronzo — Ys chciałem spytać co pan sadzi o tym zespole z góry dziękuje za odpowiedź i pozdrawiam.

    1. „Ys” to jeden z najgenialniejszych albumów rocka progresywnego. Dzieło bezbłędne, choć nie dla każdego. O grupie pisałem w marcu 2016 w poście zatytułowanym „Rockowa włoszczyzna” (odszukasz go z łatwością wpisując ten tytuł w ramce po lewej stronie z napisem „szukaj”). Bardzo lubię włoski rock progresywny, który dość często u mnie gości. Cieszę się Łukaszu, że trafiłeś na mojego bloga. Życzę Ci byś za jego pomocą odkrywał nieznane zespoły i ich doskonałe płyty. ?
      Pozdrawiam!

  13. Witam Zbyszku. Przeanalizowałem pobieżnie cały Twój dorobek na tym blogu i stwierdzam, że wykonałeś kawał dobrej roboty. Większość płyt mam, ale najbardziej cieszą mnie recenzje tych, których nie znałem, bo wiem, że warto po nie sięgnąć. Początkowo myślałem, żeby napisać Ci co jeszcze powinieneś wziąć na warsztat, ale przecież bardziej zależy mi żebyś pisał o nieznanych mi rarytasach, które chętnie kupię, niż o płytach, które stoją u mnie na półce. Ale… na początku lat 80-tych działała w Polsce dobra progresywna grupa, która za życia nie wydała płyty. Dopiero w 2006 roku ktoś zebrał ich radiowe nagrania i wydał dwa CD. Zawartość pierwszego z nich, a zwłaszcza utwory instrumentalne to moim zdaniem rewelacja. Jestem ciekaw czy znasz ten zespół i co o nim sądzisz.

    1. Witaj Fanie!
      Szkoda, że nie podałeś nazwy zespołu, o którym wspominasz. Czy chodzi może o pochodzącą z Gdańska grupę Cytrus..? ?

  14. Tak. Ich muzyka bardzo przypomina mi uwielbianych prze ze mnie Junipher Greene i dlatego mogę mieć nieco skrzywiony i mało obiektywny obraz sytuacji. Recenzent Tylko Rocka dał płycie ocenę 3/5. Jednak gdy zaprezentowałem kilku fanom klasycznego rocka Cytrus, byli zachwyceni. Ciekaw jestem Twojej opinii.

  15. Świetna robota ten blog. ..gratuluję cęzkiej pracy i pozdrawiam!

    Zastanawiam się czy kiedyś pojawią się recenzje takich grup jak Bloodrock, Lee Pickens Group, hiszpański The Storm, szwedzka Saga, duński System, Totty czy angielski Steel (znakomita płyta z 1971)?

    1. Dzięki za pochwałę i uznanie!?
      Co do Twoich propozycji: Bloodrock będzie (czeka w kolejce więc się doczekasz), hiszpański The Storm był (szukaj wpis pt. „Rockowa corrida z Hiszpanii”). Pozostałe płyty pojawią się jeśli tylko trafią na moją półkę!
      Życzę dalszego odkrywania „starej, ale jarej” muzyki ?
      Pozdrawiam!

    2. Wciąż czekam na opisane wyżej pozycje, moze kiedyś….
      Przeglądałem uważnie bloga kilka razy i poza Trees brakuje mi zapomnianych diamentów brytyjskiego folk rocka… Spriguns z Mandy Morton, Loudest Whisper, Fuchsia, The Bothy Band, Spud, Fresh Maggots, Mr Fox, Daylight, Stained Glass, Dando Shaft, Anne Briggs… Nie ma nawet Lindisfarne i Magna Carta.

      Gdzieś tam wspomniane raz imię Shelagh McDonald – prawdziwego fenomenu, który przeleciał jak kometa i zniknął…

      Nie przepada Pan za folk-rockiem czy nie ma w swojej kolekcji?

      pozdrawiam

      1. Może zacznę od końcowego pytania, na które odpowiem krótko: Uwielbiam folk rocka!. Niestety w naszym kraju nie cieszy się on zbyt dużą popularnością, a szkoda. Nie jest prawdą, że na blogu pojawił się tylko wpis o grupie Trees. Nie tak dawno (4 lutego br. ) pisałem o Mellow Candle, wcześniej (5 listopada ub. roku) o debiutanckiej płycie Comus… Pewnie dla fana muzyki folk to kropla w morzu potrzeb, ale staram się jak mogę ? Tym bardziej, że mam kilka pozycji, które czekają w kolejce. No i będzie też Lindisfarne i Magna Carta i Fuchsia… A więc trochę cierpliwości.
        Liczę na wyrozumiałość.
        Pozdrawiam!

      2. Serdecznie dziękuję i niecierpliwie czekam.

        Co do Mellow Candle, ja ich nie postrzegam w kategoriach folk-rocka. Takie psychodeliczne granie bez charakteru, .za dużo progresu, a za mało folku.
        Przy Comus natomiast zamiast się rozluźnić i rozmarzyć jak to przy folk-rocku, to mam dreszcze jakieś…

  16. Witam ponownie. Przyznaję, że ostatnio dużo czytam Twojego bloga, notując co jeszcze warto zakupić, bo takie rekomendacje bardziej cenię niż te od sprzedawcy w sklepie płytowym. Lista jest już dość pokaźna i ciągle się powiększa. Te najbardziej znane i uznane od lat płyty to już mam i Ty je właściwie wszystkie opisałeś. I tak z mojego punktu widzenia to brakuje mi wzmianki o dwóch grupach i to właściwie z samego topu : East of Eden i Out of Focus. Ktoś z przedmówców napisał, że ” dla wielbicieli muzy jesteś jak latarnia u wejścia do portu” Myślę, że to jednak zobowiązanie i tak fantastyczne grupy czekają na odkrycie.

      1. Mega atrakcyjny Blog! Przypomniały mi się czasy, kiedy czytało się z wypiekami na twarzy artykuły Pana Jacka Leśniewskiego w Tylko Rock. Tak trzymać!

        1. Dziękuję Piotrze!
          Miło, że podoba Ci się Rockowy Zawrót Głowy i mam nadzieję, że będziesz tu zaglądał częściej. A tak przy okazji – czytanie „Tylko Rocka” zawsze zaczynałem od artykułów Jacka Leśniewskiego, który zaraził mnie do archeologicznych poszukiwań nieznanej muzyki rockowej.
          Pozdrawiam!

    1. Witam Tommy!
      Dzięki za miłe słowa.
      Przejrzałem Twojego bloga i już mam go w zakładkach ? Będę go z przyjemnością odwiedzał.
      Pozdrawiam!

  17. Znakomity blog ! Wracam do niego stale w wolnych chwilach .Kopalnia wiedzy którą ciężko znaleźć nie mając odpowiednich „dojść „. 🙂

    1. Witam serdecznie.
      Cieszę się, że mam nową Czytelniczkę chcącą poznawać i odkrywać mało znaną muzykę sprzed lat. ?
      Pozdrawiam!

  18. Odkrylem przypadkiem i co buduje to wiesc ze nie jestem sam. (Stalingrad idziemy z odsiecza) Popelnilem juz jeden wpis o czyms co zna tylko autor dziela Andwellas Dream…. Nooce przy radiu a chlpaki kopali pilke za oknem…. Rece na klawiszu zapis a potem do rana sluchanie… Wiecczory plytowe, Romantycy muzyki rockowej, Rozne audycje tylkokaset bylomalo. W koncu dziadek widzac moja pasje sprawil mi na gwiazdke gramofon – dzieki zaprzyjaznionen pani ze sklepu RTV. To bylo przejscie na vinyle, jakby czlowiek wyszedl z burdelu i zobaczyl ze sa jeszcze kobiety niezdeprawowane (ah ta iluzja). I zaczelo sie od rodzimego rocka, wagary zeby kupic plyte (obnizona ze sprawowania} ale miialem i Lady Pank jedynke, przeplacona ale za to z trzepaczka w reku udawalem Borysewicza przed lustrem i leciala Kryzysowa Narzeczona itp… A potem Republika nieustanne tango… Codziennie i nawet plyty nie chowalem bo po co. SP Grzegorz and co osiagneli apogeum. Tak sobie zylem ale nagle na skutek kilku artykulow naszych i nie zobaczylem nazwy ktore nie mowily mi nic. Teraz mowia wiele ale zglebianie tematu to przygoda. J RZEWUSKI pisal o nieznanych wykonawcach w Magazynie Muzycznym, audycje Tomka Szachowskiego i przyszpanuje – angielski Record Collector a potem artykuly Jacka Lesniewskiego, fanatyka acz kontrowersyjnego muzy zapomnianej wemgle prostoty… Potem wiecekasy na muze niz ciuchy i artystycznie duhowo super ale dziewczyny… Kup koszulke Nike a ja wolalem australijczykow z Buffalo albo Amon Dull… Nawet okrzyk – za twe oczy zielone nie pomogl. I tak starzy rockmani sa a panny laza dyskotekowo. I to tak w skrocie…. JESTEM I CZYTAM I SZACUNEK DLA TWORCY DZIELA.

    1. Oj tak – wspomnienia są piękne, trzeba je pielęgnować i trzymać w pudełku z napisem „Pamiętam!”. Bardzo osobisty i piękny wpis. Też siedziałem po nocach słuchając radia, nagrywałem audycje, wydawałem całe pensje na kupno oryginalnych płyt. Czasy się zmieniły, muzyka się zmieniła, ale miłość do niej nie. I tak już zostanie. Dziękuję!
      Pozdrawiam!

  19. WIELKI SZACUNEK-śmiało mogę określić się weteranem bo w tej muzie jestem od 1976r ale to była najpierw fascynacja pojedyńczymi utworami na szpulaku ZK140T często z radiowej trójki i dwójki a wiadomości z dostępnej prasy: Razem, Na Przełaj, Jazz i trudnodostępnego Bravo. Z upływem czasu i lat przerodziło się to w moją pasję-manię w okazałej kolekcji kilkuset CD (regał tylko trochę mniejszy niż u Pana) i opierałem się na szarpanych informacjach a tu proszę taki prezent-PODZIW. Wczytując się w Pana bloga czasami z dumą podnoszę głowę, że taka pozycja jest w mojej kolekcji ale wiadomości o niej były skromne a teraz te luki się wypełniły i uzupełniły o bogate nie wyczerpane żródła o grup o których istnieniu nawet mi się nie śniło. Osobiście mile bym widział Pana wiedzę wydaną w formie książek bo w jednej trudno jest zamknąć tyle informacji. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI i PODZIW.

    1. Bardzo dziękuję i cieszę się, że w jakiś sposób przyczyniam się do poszerzenia wiedzy o płytach zespołów, które już stoją na półkach.
      Pozdrawiam.

  20. DZIEŃ DOBRY- Wielki szacunek dla wiedzy jaką Pan posiada ale o tym pisałem już w opinii. Proszę o pomoc chodzi o amerykańską grupę CRISTOPHER jedna z płytą „Christopher” wyd w 1970 i co do tej to znalazłem, że powst. w Houston w 1968r. na podwalinach UNITED GAS i pracę nad mat. na płyte zaczęła na początku 1969, którą przerwano z uwagi na kłopoty z perkusistą TULL Douga póżniejszego członka JOSEPHUS. Natomiast o grupie CHRISTOPHER z płytą „What`cha Gonna Do?-1969r prawie nic nie znalazłem skąd pochodzą i kiedy powstali. Jedna inform. zawiera wręcz moim błędną wzmiankę, że to ten sam zespół wymieniając muzyków z Houston. Do składu dokopałem się na tylnej stronie vinyla ale to z fotki i nic więcej. Jak nie będzie to kłopotem to PROSZĘ o kilka zdań. DZIĘKUJĘ i POZDRAWIAM Sławek z Lidzbarka Warmińskiego

    1. Witam Sławku!
      Faktycznie, w tym samym czasie działały w Stanach dwa zespoły o tej samej nazwie – jeden z Houston (z płytą „Christopher”) i drugi, o który pytasz, z Południowej Karoliny. Obie grupy działały niezależnie od siebie i pewnie jedna o drugiej nic nie wiedziała. Kilka słów więc o tej drugiej, bo widzę, że bardzo Cię zainteresowała.
      Zespół powstał w maju 1968 roku pod nazwą Jonathan Hooker Manuscript, a stworzyli go studenci tamtejszego University Of South Carolina pod wodzą perkusisty Gary Lucasa. Miesiąc później zmienili nazwę na CHRISTOPHER, ze względu na współpracę z tamtejszą strażą pożarną, która w swym herbie miała wizerunek Św. Krzysztofa. W dniach 22-23 lipca 1969 roku w Arthur Smith Studios w Charlotte muzycy nagrali i wytłoczyli płytę „What’cha Gonna To Do?” aby wykorzystać ją jako demo. Jej nakład to zaledwie 99 kopii i dziś jest wielkim rarytasem i łakomym kąskiem płytowych kolekcjonerów. Na internetowych giełdach pojawia się baaardzo rzadko – ostatnio jedna z niewielu zachowanych do dziś oryginalnych kopii została sprzedana „na pniu” za 4 tys. dolarów! Mimo, że grupa traktowała ją jako demo całość brzmi wręcz profesjonalnie. Muzycznie album jest mieszanką psychodelicznego rocka, blues rocka, o ciężkim, psychodelicznym brzmieniu. Otwiera go długi 12-minutowy utwór tytułowy, który jest prawdziwym bluesowym rockerem. Oprócz tego zabójczego numeru podobają mi się także „Death Song”, „Fugue”, „Modern Day Oracles” i zamykający całość „Day of Sunshine”, które są naprawdę solidnymi utworami.
      Ponoć jedna z poważnych teksańskich wytwórni amerykańskich namawiała zespół na wspólną trasę ze Steve Miller Band obiecując przy tym pomoc w wydaniu płyty, ale po przemyśleniach muzycy stwierdzili, że najpierw skończą studia, które w tym czasie były dla nich priorytetem. Tak oto w skrócie wygląda historia zespołu, w którym oprócz Gary Lucasa grali: Frank Smoak (gitara, śpiew), Steve Nagle (gitara rytmiczna, śpiew), Bill McKee (bas, śpiew).
      Mam nadzieję, że w pewnym stopniu zaspokoiłem Twój głód wiedzy o grupie CHRISTOPHER z Południowej Karoliny. ?
      Pozdrawiam!

  21. Będę zaglądał, bo widzę tu stare, archeologiczne 😉 muzyczne klimaty podobne do moich 🙂
    Pozdrawiam
    empela
    totylkostaregranie.blogspot.com

  22. Panie Zbigniewie 🙂 Czy pojawi się w najbliższym czasie artykuł na temat płyty grupy PLUS (1969) – SEVEN DEADLY SINS ?? To niezwykłe, niesamowite i osobliwe połączenie elementów hard – rocka, myzyki klasycznej, popu i psychodelii z kilmatami rodem z horroru…(!)
    Pozdrawiam
    Artur Grabowski

    1. Nie ma szans, by ta płyta nie pojawiła się w Rockowym Zawrocie Głowy. Takiej pozycji nie sposób pominąć. Proszę trzymać rękę na pulsie – postaram się przyspieszyć opowieść o zespole i płycie „Seven Deadly Sins”.
      Pozdrawiam!

  23. Witam . Trafiłem na coś co mogę porównać do spaceru po najpiękniejszej ,pełnej cudownych kwiatów łące .
    Mam 59 lat , z muzyką jestem od …zawsze . Do dziś pamiętam tą radość gdy w wieku 7 lat Rodzice kupili mi Bambino .
    Początkowo zagubiony o co prosić żeby mi kupiono ,no ale zaczęły się pojawiać pierwsze pocztówki dźwiękowe , od wujka dostałem parę płyt – Skaldowie ,Czerwone Gitary , Czerwono – Czarni i coś tam jeszcze . Tata co miesiąc kupował jakąś płytę ale to jeszcze nie było to . I przyszedł rok 1974 ,miałem 11 lat i pozwolenie na samodzielne kupienie pierwszej swojej płyty . Przyniosłem , włączyłem i …. a coś Ty to kupił ,idź i wymień bo tego się nie da słuchać . Rozpłakałem się i płyta została . Zacząłem słuchać i szczerze mówiąc nie rozumiałem takiej muzyki ,ale jakby na siłę puszczałem codziennie i jak na takiego dzieciaka z czasem zaczęło to do mnie docierać . Wiem ciekawi Was pewnie co to za ” cudeńko ” – pierwsza płyta SBB . Jest ze mną do dzisiaj i nawet w bardzo dobrym stanie .
    A potem się zaczęło i towarzyszy mi cały czas .
    Obcowanie z muzyką to coś więcej niż tylko słuchanie ,to sposób na życie , spotykanie się z artystami sam na sam , doszukiwanie się w muzyce czegoś czego czasem sam nie potrafię nazwać . To piękno samo w sobie , buduje nasze wartości , uwrażliwia nas , potrafi przenieść w inny wymiar .

    Czytając na razie wyrywkowo Pana wypowiedzi znajduję wiele z zespołów ,które mnie także ukształtowały muzycznie , o wielu słyszałem choć może nie słuchałem . To jest olbrzymia ilość ,nie da się mieć wszystkiego jak zawsze mówi mi żona ,ale każda zakupiona czy nagrana na kasecie ” cały czas cieszy mnie nagrywanie ” płyta to moje osobiste święto .
    To czego każdy z nas słucha jest bardzo osobiste , nie wszystko musi się podobać innym , a i my sami także nie zgadzamy się z gustami innych ludzi . Ważne że są ludzie dla których w muzycznym świecie są drogi na których możemy się spotkać .
    Nie sposób chyba ominąć takich chociażby zespołów jak King Crimson ,Yes ,Camel , Moody Blues , Emerson Lake &Palmer ,Pink Floyd ……. tak można dosyć długo a między tym takie perły jak Blind Faith , Caravan , Colosseum .
    Jak tak bym mógł na prawdę długo hahaha .
    Pisząc teraz w słuchawkach leci Peter Gabriel – SO 🙂

    Ogromnie się cieszę że mam możliwość poznać Pana fascynację muzyką i Osób które tutaj piszą .
    Pozdrawiam i składam wyrazy największego szacunku .
    Janusz

    1. Panie Januszu!
      Serce mi się raduje, gdy dostaję takie listy jak ten od Pana! Pokolenie, którego jesteśmy reprezentatami zaczynało słuchanie zachodniej muzyki od pocztówek dźwiękowych i Radia „Luksemburg”, o czym Bogdan Olewicz wspomina w tekście „Autobiografii” wyśpiewanej przez Grzegorza Markowskiego i grupę Perfect. Cieszę się ogromnie, że trafił Pan na mojego bloga i mam nadzieję, że znajdzie Pan tu wiele pozycji, które dostarczą niezapomnianych muzycznych radości.
      Bądźmy w kontakcie.
      Pozdrawiam bardzo gorąco!

      1. Witam 🙂
        Cieszę się że także sprawiłem Panu troszkę radości .
        Dla ludzi z naszego pokolenia rozmowy o muzyce to jak studnia bez dna . Wymiana własnych myśli , dzielenie się swoimi odczuciami po wysłuchaniu danej płyty to coś co dla mnie osobiście ma wielką wartość .
        Pochwalę się ,dzisiaj kupiłem dwie płyty naszych polskich zespołów .
        I tak – Krzak -Extrim z 2008 roku . Nie muszę na pewno mówić jak odbieraliśmy Ich muzykę na początku lat 80 -tych .Widziałem Ich koncerty w tamtym okresie parokrotnie , Błędowski na skrzypcach urzekł mnie całkowicie .
        I teraz na tej nabytej płycie jest także razem z Leszkiem Winderem . Na basie pojawia się w kilku utworach Krzysiek
        Ścierański . W większości muzyka oparta na bluesie ,ale oczywiście z domieszką rocka i jazzu . Dla mnie to cały czas ten sam Krzak .
        A na wieczór zostawię sobie Travellers -A journey into the sun within .
        Kolejne wcielenie Wojtka Szadkowskiego .
        Uważam że te zespoły których był twórcą – Collage . Satellite ,Mr Gil mogą z podniesioną głową stawać na jednej scenie z zachodnimi zespołami neoprogresywnymi .
        A gra samego Wojtka na perkusji robi wrażenie .
        Perkusja to instrument na którym kiedyś przez parę lat grałem , niestety dalej jakoś nie wyszło ,ale pozostał mi sentyment do bębnów .
        Moim mistrzem jest i pewnie pozostanie Neil Peart z Rush .
        Powiem tylko jedno , dwa lata temu płakałem jak dziecko dowiedziawszy się że odszedł i już nigdy nie zagra .
        Ale cała dyskografia Rush stoi na półce i dzięki temu mogę cały czas cieszyć się Jego grą i oczywiście całego zespołu .
        I tylko pozostał wielki żal że nigdy nie udało Im się zagrać w Polsce .
        Pozdrawiam
        Janusz

  24. Coś się kończy…
    Z wielkim smutkiem dzielę się wiadomością o zakończeniu z końcem czerwca działalności radia internetowego http://radio.krautrock-world.com/. Radio prezentuje ponad 1500 wykonawców z kręgu Kraut, Psychedelic i Progressive rock. Była to równolegle z Twoją Zbyszku stroną niezgłębiona kopalnia wiedzy o tym co lubię, kocham, szanuję i trwale ukształtowało (spaczyło?) moje gusta. Zostajesz Ty i za to Ci dziękuję.
    Pozdrawiam
    Piotr

    1. O, jak mi przykro! Takie decyzje muszą boleć, tym bardziej, że jako pasjonat muzyki musiałeś włoży w to kawał serca, nie mówiąc o czasie, któremu pewnie mnóstwo poświęciłeś kosztem innych przyjemności.
      Napisałeś, że „coś się kończy”, ale ja mam nadzieję, że już za niedługo coś się nowego u Ciebie zacznie. I tego Piotrze życzę Ci z całego serca. Bądźmy w kontakcie.
      Pozdrawiam!

  25. Przypadkiem trafiłem, pobieżnie poczytałem, wspólnych płaszczyzn wiele odkryłem…
    będę zaglądał.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Jasiek
    P.S. ZK 145 towarzyszył mi długo 🙂

  26. Panie Zbyszku, ja z tych, co w latach 80. z wypiekami na twarzy czytali różne wydawnictwa „Rock Serwisu”. Ponieważ wtedy nie było okazji, teraz chciałem podziękować za Pański wkład. Szczególnie ważne były dla mnie książki poświęcone Pink Floyd i Genesis. Wtedy było to bezcenne źródło informacji. Wspomniane pozycje do dzisiaj stoją na półce. Kilka miesięcy temu, kiedy pisałem esej do „Lizarda” na temat „Ummagummy”, wróciłem po raz kolejny do „Psychodelicznego fenomenu”. Mam nadzieję, że kiedyś w jednym ze swoich tekstów napiszę Pan coś więcej o swojej współpracy z „Rock Serwisem”. Skąd w tak niesprzyjających warunkach pozyskiwał Pan materiały, jak powstawały poszczególne pozycje? Myślę, że to dobry pretekst, aby uruchomić wehikuł czasu i przenieść się do tych jakże odmiennych czasów.

    1. Jestem totalnie, choć mile zaskoczony tym komentarzem. Współpraca z Piotrkiem Kosińskim i jego „Rock Serwisem” była jedną z moich najpiękniejszych przygód w tych trudnych czasach. Cieszę się, że wciąż są osoby, które jeszcze to pamiętają 😊 Sprawiłeś mi tym olbrzymią radość!
      A co do wspomnień – nie mówię „nie”. Może faktycznie warto kiedyś do nich sięgnąć..?
      Pozdrawiam!

  27. Dobry Wieczór Panie Zbigniewie 🙂
    Czy planuje Pan zaprezentowac na łamach swojego Blogu szalenie energetyczną płyte grupy PINNACLE pt. „ASSASIN” ?
    POZDRAWIAM SERDECZNIE 🙂
    Artur

    1. Witam!
      Oczywiście, że planuję i dobrze, że mi o niej przypomniałeś😊
      Proszę uzbroić się w cierpliwość i być czujnym.
      Pozdrawiam serdecznie!

  28. Witam Muzycznego Archeologa
    Jako wielki miłośnik muzyki z „tamtych czasów” jestem regularnym czytelnikiem tego bloga. Nie ukrywam, że z dużą dawką ciekawości czekam na nowe wykopaliska. Od czasu do do czasu swoimi komentarzami uzupełniam wpisy Autora. Teraz chciałbym podzielić się bardziej osobistym komentarzem. Po latach zachwytu nad klasyką psychodelii i prog-rocka zacząłem prowadzić własne „wykopaliska” i szukać zapomnianych czy mało znanych szerokiemu kręgowi słuchaczy nagrań. Z tych poszukiwań wynikło moje wielkie zainteresowanie muzyką leżącą daleko od głównego nurtu. W tym kontekście zastanawiam się czy mają kiedykolwiek szanse pojawić się u Ciebie albumy takich formacji jak południowokoreański zespół San Ul Lim założony przez trzech braci Kim (nie mylić ze znanym dyktatorem). Ich trzy pierwsze albumy z lat 1977-78 uważane są za arcydzieła późnej psychodelii. Płyty choć wznawiane są ekstremalnie trudne do zdobycia. Jedną z nich udało mi się nabyć aż w Meksyku. W tym miejscu trzeba również wspomnieć o innym koreańczyku z południa. To gitarzysta Shin Jung-hyeon. W latach 1969-72 nagrał kilka pięknych i bardzo klimatycznych albumów, które choć sprzedane w milionach egzemplarzy też są trudne do zdobycia. Do tego trzeba dodać turecki Mogollar, którego pierwszy album to wciągająca niezwykła mieszanka psychodelii z silnym wpływem Orientu (wykorzystanie orientalnych instrumentów). Na koniec chciałbym tylko wspomnieć o japońskiej Janis Joplin czyli Carmen Maki. Zaliczyła krótki epizod z rockmenami z Blues Creation, ale pod swoim nazwiskiem wydała kilka interesujących solowych albumów.
    Pozdrawiam serdecznie

    1. Cześć!
      Cieszę się, że grono Muzycznych Archeologów jest coraz większe, bo tyle wspaniałej „zapomnianej muzyki” jest wciąż do odkrycia. Witam Cię też Januszu najserdeczniej w gronie stałych Czytelników tego bloga. Mieć TAKIEGO Czytelnika jak Ty to dla mnie zaszczyt!
      Jak pewnie zauważyłeś staram się (w ramach moich skromnych możliwości) przedstawiać zapomniane płyty nie tylko z Europy i USA, ale też z krajów pozostałych kontynentów naszego globu. I masz rację pisząc na przykładzie koreańskich grup, że dostęp do takich nagrań graniczy z cudem. Te czasem się zdarzają, choć baaardzo rzadko.😊 I tu mogę Cię mile zaskoczyć, bo posiadam płytę wspomnianego przez Ciebie gitarzystę Shin Joong Hyuna (LP. „Shin Joong Hyun & Yup Youngs” 1974), która na swoją prezentację czeka w (dość długiej niestety) kolejce. Mam nadzieję, że się na nią doczekasz 😊
      Jeszcze raz powiem – cieszę się, że tu jesteś i mam nadzieję, że zostaniesz długo!
      Pozdrawiam!

      1. Dziękuję za uznanie. Dodam, że w swojej kolekcji posiadam album Shin Jung Hyun and the Men „The Best Of” oraz niezwykle rzadki album Shin Jung Hyun and The Questions z roku 1970 pod mocno intrygującym tytułem „In-A-Kadda-Da-Vida”. Trochę dziwna mutacja klasyka Iron Butterfly. Może coś w rodzaju praw autorskich. Nie znalazłem nic co by wskazywało na powód takiej wolty. W każdym razie na płycie jest oczywiście autorska wersja tego słynnego nagrania równie ciekawa. Mam tez wspomniane dwa pierwsze albumy San Ul Lim. W nagraniach tych wykonawców specjalizuje się World Psychedelia, ale nie wiedzieć czemu są to krótkie serie i oczywiście nakłady dawno się wyczerpały. A w kwestii nowych wykopalisk to gorąco polecam szwedzki Baby Grandmothers. Podczas jednego z ich licznych występów klubowych zarejestrowany został materiał, który w archiwach przeleżał, o zgrozo, 50 lat. Jak się tego słucha to nie można uwierzyć, ze to był rok 1967. Czysta psychodelia w swojej cięższej odmianie. W mojej ocenie muzyka zdecydowanie lepsza niż Grateful Dead.
        Pozdrawiam

        1. O Baby Grandmothers pisałem w jednym z moich bardzo wczesnych postów (październik 2015 roku). Wtedy Baby Grandmothers byli dla mnie jednym z największych „archeologicznych” odkryć i płyta długo nie opuszczała mego odtwarzacza 😊

  29. Informację o Baby Grandmothers mogłem rzeczywiście przeoczyć. Tytułem komentarza powiem, że zespół należy to tej grupy wykonawców, która w swoich czasach nie wydała żadnej płyty studyjnej. Zarejestrowanego na licznych koncertach materiału pozostawiła jednak sporo i dzisiaj się je odgrzebuje. Dostępne są np. dwie inne płyty z ich występów na żywo „Baby Grandmothers” i „Turn on, Tune in, Drop Out”. Oba zawierają materiał z występu w Filips w roku 1067, ale z innym zestawem utworów. Informacja o braku albumów studyjnych od roku 2018 jest już nieaktualna. Ku zaskoczeniu fanów w tymże roku ukazał się album studyjny o dość tajemniczym tytule „Merkurius” Nagrał go zespół w oryginalnym (rok 1967) składzie muzyków.
    Pozdrawiam

  30. Witam ponownie,
    Nie wiem jakie są Twoje możliwości w tym konkretnym przypadku, ale świetnym pomysłem byłoby przybliżenie szerszemu gronu słuchaczy zespół, który doczekał się statusu kultowego, ale funkcjonuje w głębokiej niszy daleko od głównego nurtu muzyki progresywnej. Choć to późna wersja progresu muzycznego, swoim klimatem jest niezwykła. Mówię o islandzkiej grupie Hinn Islenski Pursaflokurin. Już tytuł, który w dość dowolnym tłumaczeniu brzmi „Banda Islandzkich Troli”, mówi i ich oryginalności. Oryginalność No. 2 to to, że obie płyty nagrane zostały w oryginalnym islandzkim języku. Koszmar! Ich płyt na szczęście nie trzeba odkopywać. Dwie najbardziej znane ich płyty nagrane zostały w latach 1978-79. Muzyka nieco dziwaczna, ale bez dwóch zdań niezwykła. Jednak nie dla każdego ucha. Jest jednak wyjątkowo wciągająca. Siłą sprawczą zespołu jest charyzmatyczny Egill Ólafsson (voc. keyb.). W internecie (Youtube) można bez trudu znaleźć ich oficjalny występ telewizyjny zrealizowany w formule stylizowanego widowiska historycznego i widać wyraźnie, że chłopcy świetnie się bawią. Gorąco polecam. Mam obie płyty i mimo, że słuchałem już wiele razy wciąż nie mogę się ich nasłuchać.
    Pozdrawiam

  31. Mam dla Archeologa inną propozycję. Warto moim zdaniem warto wspomnieć o mocno enigmatycznej grupie Three-Headed Dog. Pojawili się jak widmo w roku 1972, nagrali demo „Hound of Hades” na acetacie i …. w rok później znikli w odchłani dziejów równie szybko jak się pojawili. Ot, parę coverów i trochę własnego materiału. Muzyka bardzo surowa, niedopracowana technicznie i przez to niezwykła. Określana jako coś pomiędzy wczesny Judas Priest i Wishbone Ash. W 2006 roku na szczęście odkryta na nowo przez Audio Archives. To dopiero prawdziwa archeologia.

      1. O hippisowskiej komunie Ya Ho Wha 13 to nawet nie wspominam. W latach 1974-77 nagrali kilka genialnych albumów.

        1. Oj, swego czasu było o nich głośno. Może nie u nas, ale w całej Kalifornii na pewno. Co do dyskografii zgadza się – nie wszystkie, ale kilka płyt ociera się o geniusz. Szczególnie jeśli jest się zagorzałym fanem psychodelii i jamowych form muzycznych. Fajnie, że są jeszcze takie osoby, które o tej niezwykłej rockowej formacji wciąż pamiętają. Dzięki!

  32. Przesłuchałem większość albumów tej niezwykłej formacji. Nie są jednolite w warstwie muzycznej. Są płyty ciekawe, ale są też słabe. To prawdziwa „garażowa” muzyka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pierwsze kilka albumów nagrali w garażu swojego guru czyli Father Yoda na zgromadzonym własnymi siłami sprzęcie. Pozostawili bardzo bogatą spuściznę, bo przez parę lat swojej muzycznej aktywności (1974-77) nagrali ponad 10 płyt. Oryginalne winyle są bardzo trudne do zdobycie. ale na szczęście dostępne są reedycje CD. Dostępny jest na przykład 13-płytowy box z ich najważniejszymi płytami wraz z bonusami.

  33. Witam Archeologa,
    Chciałbym podzielić się moim prywatnym odkryciem. Niedawno wszedłem w posiadanie albumu, o którym niewiele wiadomo. Album zatytułowany „In Freak Town” zawiera materiał z lat 1968-69 zarejestrowany przez enigmatyczne trio Boogie. Czy komukolwiek nazwiska takie jak Barry “The Bee” Bastian, John Barrett, Fuzzy John Oxendine cokolwiek mówią. Prawdopodobnie nic. Nagrania gdzieś jakimś cudem przetrwały do roku 2022, kiedy to Gear Fab wydobył je na światło dzienne. W kwestii zawartości to mieszanina mocno zfuzzowanego hard i blues rocka. Istna perełka. Że też takie archiwalia jeszcze są znajdywane a jakie jeszcze czekają na wydobycie z archiwów?

    1. Witam!
      Janusz, masz rację – wiele ciekawych rzeczy wciąż się ukazuje i zaskakuje nie tylko muzycznych archeologów 😊 I bardzo dobrze! Cieszę się, że trafiłeś na taką perełkę jaką jest płyta „In Freak Town” pochodzącego z San Francisco power tria Boogie. I szczerze – narobiłeś mi apetytu, bo takie surowe granie wzorowane na Blue Cheer, Cream, The Jimi Hendrix Experience zawsze mi się podobało. To jest taka perełka, którą śmiało można dodać do perłowej kolii obok zapomnianych płyt grup takich jak Grit, Death, Farm, czy opisanych już przeze mnie Noah, Bolder Damn…
      Dziękuję, że się odezwałeś.
      Pozdrawiam.

  34. Spośród wymienionych przez Ciebie zespołów szczególnie wysoko cenię sobie Farm. Oficjalnie nagrali tylko jeden znakomity bluesrockowy album, ale w roku 2007, sygnowane wydawnictwem Handmade, ukazał się dość enigmatyczny album zatytułowany „Live At The Living Room”. Mam ten album w wersji digital (oryginalnie wydany został na winylu). Jest jeszcze lepszy od albumu studyjnego. Niestety nigdzie nie można znaleźć informacji z którego roku pochodzi nagranie. Zespół został oficjalnie rozwiązany w roku 1971, ale czasami zdarzają się okazjonalne występy rozwiązanych przed laty grup na potrzeby jednego koncertu.

  35. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden mocno niedoceniony i chyba trochę zapomniany album. Nie jest to muzyka w stylu King Crimson czy Jethro Tull. To klasyczny rock progresywny z samego środka tego nurtu. To album zatytułowany po prostu „…At This” grupy ARC i wydany w roku 1971. Część z muzyków grała wcześniej w Bacon Street Union. Niezwykłość tego albumu polega na tym, że nie ma tam słabych utworów, co często się przytrafia nawet najlepszym. Płyta ma charakter koncepcyjny i słucha się tego jak jedną całość. Po prostu wciąga, choć jak powiedziałem na początku nie jest to album wybitny, ale jak dla mnie niezwykły.

    1. Czytasz w moich myślach, bowiem ten album jest w moich najbliższych planach – chcę go przypomnieć jeszcze w tym roku. Absolutnie się z Tobą zgadzam – to jest kapitalna pozycja z kręgu klasycznego progresywnego rocka i szkoda, że nieco zapomniana. Czas to nadrobić😊

  36. Swego czasu bardzo obszernie rozpisałeś się o grupie T2. Podzielam Twój pogląd, że to dzieło epokowe. Chciałbym na to spojrzeć od nieco innej strony. W mojej ocenie opus magnum tej grupy to Pete Dunton. Genialny perkusista i kompozytor. Używając klasycznej bondowskiej parafrazy to człowiek ze złotymi pałeczkami. Niczym Midas czego dotknął zamieniał w muzyczne złoto. Mam wszystkie jego stare produkcje począwszy od Neon Pearl, Flies, Please aż po wspomniany T2. Nigdy nie mogę się nasłuchać tego brzmienia z lat 1966-1969. To przecudowna muzyka. To wielkie szczęście, że to wszystko zostało odszukane i wznowione. Powinien być wymieniany na równi z innymi mistrzami pałeczek i bębnów jak Hiseman, Collins, Twink czy Hartley, ale nie jest. Wymienieni stawali na muzycznych świecznikach, ale Dunton zawsze był w cieniu, na drugim planie. Dysponował specyficznym, choć niezbyt wybitnym, ale rozpoznawalnym głosem. To nie jest zarzut. Robert Wyatt z Soft Machine miał okropny i martwy głos, którego w ogóle nie powinien używać, i mimo to śpiewał.
    Niestety Pete Dunton zmarł w roku 2022…..

  37. Już wiele lat temu wyrosłem z zachwytów nad „klasyką” taką jak Deep Purple, King Crimson czy Genesis. Obecnie nakręcają mnie płyty i wykonawcy niszowi. W związku z tym miałbym dla Ciebie trzy takie propozycje. Pierwsza z nich to osoba Briana Davisona. Grał na perkusji w dwóch kultowych grupach (The Nice i Refugee). W międzyczasie założył efemerydę pod nazwą Every Which Way. Warto przypomnieć ten genialny album. To przecudowna muzyka, która snuje się niczym bajka i wciąga bez granic. Druga propozycja to stosunkowo mało znana (a może się mylę) postać występująca po pseudonimem Tomrerclaus (czyli Claus Clement Pedersen). Uważany jest za duńskiego Hendrixa. Wirtuoz elektrycznej gitary i specjalni przerobionej elektrycznej wiolonczeli. Nagrał kilka raczej kiepskich płyt, ale jedna z nich (Tomrerclaus) uchodzi za majstersztyk. Zawiera kilkanaście krótkich utworów (2-3 min) pokazujących jego możliwości. Mam wersję CD z bonusami. Szczyt wirtuozerii. Trzecia propozycja to Julian Jay Savarin. Wizjoner, genialny klawiszowiec i miłośnik literatur SF. Zapragnął stworzyć wielką trylogię muzyczną w klimacie SF. Pierwsza część trylogii ukazała się pod nazwą Julian’s Treatment. To wieloczęściowa opowieść osadzona w mrocznym świecie fantazji. Płyta sprzedawała się jednak bardzo słabo. Udało mu się jeszcze nagrać materiał na drugą część trylogii, ale już pod swoim nazwiskiem (Waiters on the Dance). To wspaniała płyta z dominującymi organami. Ta płyta też nie spełniła oczekiwań muzyka. Trzeciej niestety już nie nagrał. Porzucił organy i zajął się pisarstwem. Dziś jest uznanym autorem wielu książek o tematyce … oczywiście SF.

    1. Każda wskazówka, każda podpowiedź o nieznanych wykonawcach są dla mnie bezcenne, więc dziękuję Ci Janusz za nie.

  38. Dziękuje za docenienie. Miałbym dla Ciebie jeszcze jedną propozycję. Album nagrany w roku 1970 przez grupę kompletnie nieznanych muzyków jako Five Day Rain. Własnym kosztem udało się zarejestrować materiał na płytę. Żadna wytwórnie nie była jednak zainteresowana nagraniem płyty. W tej sytuacji muzycy własnym kosztem wyprodukowali (rekord świata!!) 15 szt. winyli jedynie w papierowej kopercie i … rozdali je znajomym. Nagrania odkopano dopiero w roku 2001 i wydała je firma Background. Oryginalny winyl obecnie jest nieosiągalny. Swego czasu natknąłem się na ofertę z ceną 5400 funtów. To dopiero okazja. Przepiękny, melodyjny i wpadający w ucho rock progresywny. Tam nie ma słabego nagrania, wszystkie to perełki. Zarejestrowanego materiału było jednak dużo więcej, bo w roku 2022 wydano album „Good Year: The Five Day Rain Anthology” a 2023 kolejny „More From 1970”. Mam jedynie pierwszy album (CD). Pozostałych niestety jeszcze nie, ale będę je miał.

    1. Jest wiele albumów, które dzierżą tytuł „Forgotten Classic” choć na to nie zasługują. Ten jest jednym z niewielu, któremu ten tytuł się należy! To naprawdę świetna muzyka. Podwójna antologia „Good Year…” wydana przez Grapefruit jest dostępna. Właśnie ją sobie zamówiłem i nie omieszkam ją przedstawić!

  39. Święta prawda. Takim albumem z pewnością jest album, który … mógłby nigdy nie powstać. To, że się pojawił to czysty przypadek. W roku 1975 australijska grupa Snakes Alive nagrała fantastyczny album po tym samym tytułem. Ponieważ wyszło jedynie 50 egz. płyta znikła we mgle. Po 25 latach pojawiła się jako pirackie CD. W końcu wytwórnia Merry-Go-Round zdecydowała się album wydać już oficjalnie, bo był tego wart. Jak zaczęli „grzebać” do doszukali się, że Snakes Alive powstało na zgliszczach innej grupy Aragorn, w której grało część późniejszego zespołu. W toku 1972 Aragorn zarejestrował 50 minutowy materiał, który z nieznanych powodów nigdy nie został wydany na płycie. Za jednym zamachem Merry-Go-Round wydała też i ten album jako „The Suite”. Muzycznie to genialny rock progresywny z dominującym fletem osadzony w mrocznym klimacie Władców Pierścieni Tolkiena. Muzyka mocno wciągająca, bo zgodnie z tytułem ma charakter przepięknej suity. Słuchałem tego wiele razy i gorąco polecam.

  40. 19 listopada odszedł Marek Ałaszewski. Można by powiedzieć, że Ałaszewski to Klan i …. nic więcej. Pojawiał się w innych formacjach, ale muzycznie jest to do zapomnienia. Klasyczny przykład zespołu jednej płyty. Po reaktywacji w latach 90-tych pojawiły się co prawda nowe nagrania, ale w porównaniu do Mrowiska to lata świetlne odległości muzycznej. Muzycy z pierwszego składu Klanu, po jego rozpadzie, praktycznie znikli ze sceny muzycznej. Osobiście uważam, że Mrowisko należy zaliczyć do trzech najważniejszych polskich płyt wczesnych lat 70-tych. Obok „Blues” Breakout czy „Bema pamięci …” Niemena. No i ten charakterystyczny i bardzo rozpoznawalny wokal ……

  41. Jeśli lubisz wyzwania muzyczne to możesz zaryzykować i skusić się na przypomnienie wyjątkowo mało znanej grupy amerykańskiej The Up. To legenda chicagowskiego undergroundu. W latach świetności (1969-72) często występowali, ale nie nagrali żadnej płyty. Byli muzycznym odwzorowaniem politycznych wizji Johna Sinclaira. Dopiero w roku 1995 jedna z wytwórni zebrała wszystko co udało im się zarejestrować i wydała początkowo na CD a później na lp jako „Killer Up!”. To soczysty i surowy hardrock garażowy podlany protopunkowym sosem. Powszechnie za prekursorów punkrocka uważa się The Stoogies czy MC5, ale niektórzy twierdzą, że wszystkie nitki prowadzą do The Up.

    1. Oczywiście, że lubię muzyczne wyzwania i często je podejmuję 😊 Dzięki za wskazówkę, bo o The Up dowiaduję się od Ciebie. Płytę „Killer Up” wpisałem sobie na „listę życzeń”.

  42. Ślędzę Pana bloga z przerwami już od dobrych 5-6 lat. Jest Pan dla mnie niesłabnącym źródłem muzycznych odkryć, zwłaszcza jeśli chodzi o zapomniane a zasłużone dla rozwoju hard rocka, psychodelii czy prog rocka kapele. W międzyczasie sam zacząłem prowadzić muzyczny blog. Myślałem nad artykułem, w którym poleciłbym moim czytelnikom Pana stronę. Czy mógłbym liczyć na współpracę? Pozdrawiam

      1. Dziękuję za odpowiedź. To link do mojego bloga: https://playlist-everyday.blogspot.com/
        Publikuję na nim cotygodniowe artykuły nt tego, czego aktualnie słucham jak i artykuły poświęcone konkretnym gatunkom, muzykom, wytwórniom płytowym. Pod etykietą Polecam są artykuły, w których piszę m.in. o ważnych dla mnie stronach muzycznych. Do każdego artykuły dołączam związaną z nim playlistę na Spotify. Przy tych polecających zazwyczaj zawierały one utwory zespołów odkrytych dzięki konkretnej stronie. W Pana przypadku tych zespołów jest sporo, poza tym pomyślałem, że dla odmiany mógłby Pan wybrać 10-12 ważnych dla Pana artystów, którymi moglibyśmy się podzielić z czytelnikami. Jeśli chodzi o gatunki to mój blog zajmuje się głównie metalem (power, doom, folk) i rockiem progresywnym, stąd bardzo byłbym ciekaw zespołów, o których pisze Pan w ramach Kanonu Ciężkiego Rocka, psychodelii czy progresji. Pozdrawiam

  43. Jeśli nie masz jeszcze kategorii „Dziwne albumy” to proponuję ją utworzyć. Mam nawet do niej pierwszego kandydata. To album „O A e o Z” brazylijskiej legendy Os Mutantes. O samej płycie niewiele wiadomo. Nie wiadomo kiedy została nagrana. Przyjmuje się, że gdzieś w połowie 1973 roku zaraz po odejściu ich etatowej wokalistki Rity Lee. Nie wiadomo skąd się wziął tak przedziwny tytuł i co on oznacza. Na płycie nic na ten temat nie pisze. W internecie również nie można znaleźć na ten temat jakiejkolwiek informacji. Jeśli większość twórczości Os Mutantes kręci się wokół Tropicana style z wycieczkami w stronę psychodelii to album „O A e o Z” kompletnie tu nie pasuje. To arcygenialny rock progresywny mocno odstający od reszty. Po nagraniu nie została wydana ze względu brak zgody wytwórni (nie wiadomo o co poszło). Pojawił się dopiero w roku 1992 już jako CD. Jest trudny do do zdobycia, ale mnie się udało. To prawdziwe arcydzieło i tylko nie wiadomo dlaczego bywa mocno zapomniane i niedoceniane.

    1. Od razu wyjaśnię, że tytuł tego albumu „Oa eo Z” w tłumaczeniu na polski to po prostu „Od A do Z” (ang. „The A and the Z”) i faktycznie jest pierwszym krążkiem nagranym po odejściu współzałożycielki Os Mutantes, Rity Lee. Był to też ostatni album studyjny grającego na klawiszach Arnaldo Baptisty. Oficjalnie mówiło się, że Arnaldo odszedł z powodu nieporozumień z resztą zespołu. Prawda była dużo brutalniejsza. Nadmierne używanie LSD i innych narkotyków wykluczyło go na jakiś czas z muzykowania. Wielokrotnie hospitalizowany powrócił do niej w 1974 roku wydając swoją pierwszą solową płytę „Loki?” uważaną za jego najlepsze dzieło. Co do płyty „OA eo Z” zgadza się – przeleżała na półce bardzo długo. W tamtym czasie wytwórnia obawiała się kompletnej porażki, co chyba nie dziwi gdyż zespół swą eklektyczną muzyką wyprzedzał swój czas i konkurencję. Nagrań dokonano w 1973 roku w Estudio Eldorado w San Paulo. Tak czy inaczej jest to album, który zasługuje na to, by znaleźć się w każdej szanującej się kolekcji fanów prog rocka. I chociaż nie jest on pozbawiony wad byłem zaskoczony jak dobra jest to muzyka.

  44. Dotknąłeś nieco Grecji przypominając kilka znakomitych przykładów („Four Levels … ” czy „Socrates …”). Zapomniałeś wspomnieć o jednej płycie. To epicki album 666 autorstwa innej greckiej legendy Aphrodite’s Child. To tam swoje szlify muzyczne zdobywały takie gwiazdy jak Vangelis czy Demis Roussos. Nagrali tylko trzy płyty, z których dwie pierwsze to raczej tylko dla fanów wczesnego Roussosa. Natomiast ostatnia to już pokaz mistrzostwa. Album został uznany za jeden z najważniejszych albumów koncepcyjnych wszechczasów. Po jego usłyszeniu Eric Clapton podobno nie mógł się nadziwić, że coś takiego mogło powstać. Album to autorskie dziecko Vangelisa. Na perkusji grał genialny Lucas Sideras.

    1. Płyta-klasyk, którą znam i od dawien dawna mam na półce. Kiedyś nawet myślałem ją tu przedstawić, ale w sieci jest tyle wspaniałych recenzji, że dałem sobie spokój 😊

  45. Przeglądam Twoje obszerne archiwum i ze zdumieniem stwierdzam, że brakuje mi tu jednej z wielkich ikon przełomu lat 60/70. Mówię o hippisowskiej grupie Quintessence. Byli jednymi z wielkich miłośników kultury hinduskiej, co odcisnęło wielki wpływ na ich niepowtarzalny styl. Najlepiej słychać to na nagraniach z koncertów. W roku 2009 wytwórnia Hux po latach niebytu wydała dwa odnalezione zapisy z ich koncertów: „Cosmic Energy: Live at San Pancras 1970” i „Infinite Love: Live at Queen Elizabeth Hall 1971”. To dopiero uczta. Ich koncerty, podobnie jak Grateful Dead, często miały formę jam session. Mam oba albumy i czasem do nich wracam.

    1. Oj brakuje nie tylko Quintessence, ale też wielu, wielu innych płyt i wykonawców. Nawet gdyby moja doba była dwa razy dłuższa i tak pewnie nie dałbym rady wszystkiego od razu napisać. A przecież jest jeszcze Rodzina, praca, wnuki… 😊 Może gdybym to robił zawodowo, a nie amatorsko w wolnym czasie i miał z tego pieniądze pewnie tych wpisów byłoby dużo więcej. A o wspomnianym Quintessence napiszę; jeszcze nie wiem kiedy, ale napiszę. Tym bardziej, że płyty stoją na półce i też do nich wracam.

  46. Chciałbym w tym miejscu dodać garść refleksji związanych z jedną nietuzinkową postacią rockowej sceny muzycznej. Na początek mała wycieczka osobista do czasów zamierzchłych. Przed wielu, wielu laty słuchając znanej, by nie powiedzieć „kultowej” audycji w radiowej Trójce o bardzo późnej porze prowadzący co jakiś czas wrzucał różne ciekawe nagrania kręgu progrocka. I tak do moich uszu po raz pierwszy dotarł utwór „Hearthfeeder” mało znanej grupy String Driven Things. Utwór zdominowany był przez nieziemskie brzmienie skrzypiec. Tej nocy już nie zasnąłem. Po latach zainteresowałem się tym niezwykłym brzmieniem i dowiedziałem się, że to zasługa jednego z geniuszy skrzypiec Grahama Smitha. Już sama postać i sposób grania na zdjęciach przypomina postać nie z tej ziemi. Miał bardzo specyficzne i niepowtarzalne brzmienie, które go wyróżniało od wielu innych skrzypków rockowych. Van der Graaf Generator po kilku pierwszych świetnych płytach zaczął niebezpiecznie dryfować w kierunku abstrakcji muzycznej. Mówi się, że to z powodu nieco chimerycznego usposobienia Hammilla. Po kolejnej reaktywacji w ich składzie pojawił się …. Graham Smith. Co za odmiana! Smith nadał VDGG zupełnie inne i moim zdaniem ciekawsze brzmienie. Pytanie skąd takie niezwykłe brzmienie Smitha. Doświadczony muzykolog od razu da odpowiedź. Graham Smith ma wykształcenie klasyczne. Zanim pojawił się w String Driven Things był pierwszym skrzypkiem w Scottish Philharmonic Orchestra i drugim przewodniczącym szkockiej BBC Symphonic Orchestra. Przez siedem, osiem miesięcy był członkiem kilku tego typu prestiżowych orkiestr, dopóki nie zdał sobie sprawy, że nie wypełnia swojej prawdziwej roli muzycznej jako skrzypka …..

  47. Trochę się ostatnio rozpisywałem o nieco egzotycznym jak dla przeciętnego fana progrocka kierunku jakim jest Islandia to chciałbym do tej listy dołożyć jeszcze jeden bardzo oryginalny album. Mówię o albumie „Magic Key” grupy Nattura. Nagrania w stylu lekkiego rocka progresywnego z ciekawymi wycieczkami w kierunku jazzrocka nagrany został w roku 1972 w niewielkim nakładzie i winyl jest obecnie trudny do zdobycia. W idealnym stanie wyceniany jest na ok. 500 Euro. Na wznowienie musiał czekać prawie pół wieku. W roku 2020 Merry-Go-Round wdała wersję CD tego ciekawego albumu. Nattura jest fragmentem interesującej układanki z kręgu islandzkiego progrocka. Wspólnym elementem tej układanki jest Shady Owens, półamerykanka, półislandka. Po przenosinach do Islandii zaczęła pojawiać się w licznych zespołach tamtego rynku. Ponieważ dysponowała naturalnym angielskim na przełomie lat 60/70 była jedynym w Islandii wokalistą angielskojęzycznym (!). Pod koniec lat 60-tych była członkiem grupy Odmenn, by po roku zasilić szeregi Trubrot. Nieco później przeniosła się do grupy Hljomar. Na początku lat 70-tych występowała we wspomnianym Nattura by gdzieś ok 1974 pojawić się w składzie innej ikony jakim była grupa Icecross. Aktywna muzycznie jest do dzisiaj. A Nattura … dla mnie bardzo ciekawy i oryginalny album warty odsłuchania.

  48. Do kategorii Dziwnych Płyt chciałbym dołożyć album nagrany w roku 1971 przez …. niekwestionowanego Króla Twista, czyli Chubby Checkera. Cała jego twórczość kręciła się wokół twista, ale w roku 1971, na własne życzenie zresztą, nagrał „odszczepieńca” czyli psychodeliczną perełkę. Być może przeczuwał, że epoka twista już po prostu przemija i chciał sprawdzić się w czymś „nowym”. Wszystkie nagrania są autorstwa Checkera. Płyta została wyprodukowana przez Eda Chaplina,czyli producenta pierwszych nagrań Hendrixa. Na płycie nie jednak ma żadnych informacji o muzykach biorących udział w sesji nagraniowej. Album pierwotnie nosił tytuł „Chequered!”, ale obecnie znany jest po prostu jako „Chubby Checker” i taką wersję (CD) posiadam. W kręgach muzycznych mówi się, że Checker oficjalnie nie uznaje tej płyty za swoją i się do niej nie przyznaje. A szkoda bo muzycznie to fantastyczna psychodelia.

  49. Mam tą płytę, przez jakiś czas myślałem, ze to nie o tego Chuckera chodzi. No i zgadzam sie z Tobą to spora dawka świetnej muzyki w klimatach przemawiają do mnie najbardziej.

  50. Zbyszku śledzę Twojego bloga z przyjemnością choć jak pewnie czytasz mojego bloga to zauważasz, że mam troszkę inne preferencje muzyczne, ale dobrze, że propagujesz Starą Dobrą Muzykę. I przy okazji życzę Ci samych fajnych chwil w Nowym 2024 Roku.
    Pozdrawiam Grzesiek

    1. Grzesiu, dziękuję Ci bardzo za komentarz, życzenia i za to, że po długim czasie odezwałeś się ponownie. Ja Twego bloga też śledzę z uwagą czerpiąc przy tym przyjemność w jego czytaniu. Życzę Ci wytrwałości w jego prowadzeniu, oraz coraz większej rzeszy stałych Czytelników!
      Pozdrawiam!

  51. Witam wszystkich Archeologów muzycznych. Chciałbym polecić ich uwadze album, który aż się prosi o „wykopanie”. Po kilku przesłuchaniach wciąż nie mam go dość. Na fali wybuchu popularności twórczości Tolkiena dokopano się do niezwykłych taśm. Po 50 latach niebytu dopiero w roku 2022 Merry-Go-Round wydała wspaniały album „The Suite” nagrany w roku 1973 przez australijski zespół Aragorn. Muzycznie to wspaniała progresywna podróż muzyczna po ciemnych zakamarkach Mordoru. Warta każdej minuty słuchania.

Skomentuj greg66 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *