Gitarzysta Mick Clarke i śpiewający harmonijkarz Bill Thorndycraft grali razem w londyńskim zespole bluesowym The Loop. Po jednym z występów, który totalnie im nie wyszedł siedząc w pubie i analizując całą sytuację doszli do wniosku, że nic z tego dalej nie wyjdzie. Pora założyć własną grupę. Niemal w tym samym momencie któryś z klientów baru uruchomił szafę grającą. Przez salę popłynęły dźwięki kołyszącego się bluesa w wykonaniu Howlin’ Wolfa „Killing Floor”. Bill przez moment zastygł w bezruchu, puścił oko w kierunku Micka i uśmiechając się powiedział: „Już wiem jak nazwiemy naszą kapelę”.
Basistę i klawiszowca pozyskali dając ogłoszenie w „Melody Maker”. Stuart McDonald i Lou Martin okazali się wspaniałymi muzykami, a całość składu uzupełnił dobry znajomy Billa, perkusista Bazz Smith. Szlifowali repertuar, którego bazą wyjściową były chicagowskie standardy bluesowe podparte własnymi pomysłami o rockowym zabarwieniu. Wielogodzinne próby odbywali w rodzinnym domu Micka w Circle Gardens w południowym Londynie czyniąc przy tym wiele hałasu czym doprowadzali sąsiadów do szału.
Zadebiutowali w londyńskim Middle Earth u boku zespołu Captain Beefheart jesienią 1968 roku. Dopisało im szczęścia bowiem tego dnia przebywał tam John Edward, prezenter Wonderful Radio London, którego zachwyciła niesamowita żywiołowość i energia grupy. Z miejsca zaproponował im wszelką pomoc stając się wkrótce menadżerem grupy. To on załatwił im kolejne występy w wielu prestiżowych klubach i salach stolicy. Muzycy najlepiej czuli się w Blues Loft w High Wycombe, choć największym echem odbił się ich koncert w legendarnym klubie Marquee z The Nice i Yes, do którego dość niespodziewanie przyłączył się… Robert Plant. Były też występy w młodzieżowych klubach i dyskotekach, które absolutnie nie pasowały do tego rodzaju muzyki, ale wtedy byli tak głodni grania na żywo, że brali wszystko.
Na początku 1969 roku weszli do Pye Recording Studios, tuż przy Marble Arch w londyńskim West End i zarejestrowali materiał na dużą płytę. Mick Clarke: „Album zawiera wiele błędów, ale ma też surową energię i młodzieńczy entuzjazm. Byliśmy bardzo młodzi i niedoświadczeni. Nagraliśmy sporo muzyki. Niektóre utwory musieliśmy skrócić niemal o połowę, bo były zbyt długie. Szkoda. Jeśli zachowały się taśmy-matki może kiedyś uda się je wydać ponownie”.
Album zatytułowany po prostu „Killing Floor” ukazał się na Wyspach i w Stanach wiosną 1969 roku. Materiał na płytach jest identyczny, ale wydania różnią się okładkami. Amerykańscy wydawcy z Sire Records, wymyślili obraz więziennego korytarza zbroczonego krwią. Zespołowi pomysł bardzo się podobał i ten projekt preferowali.
Niestety brytyjskie wydanie Spark Records zawierało proste zdjęcie portretowe zrobione przez Davida Wedgewooda z Decci. Szefowie uznali widać, że tamta jest zbyt kontrowersyjna i może budzić złe skojarzenia. Szkoda. Osobiście wolę (tak jak i zespół) wersję amerykańską…
Ten debiut płonie czerwonymi, rozżarzonymi jak węgiel emocjami jakie dostępne są jedynie w bluesie. Całość otwiera żywiołowy numer napisany przez Willie Dixona „You Need Love”, który tutaj został zatytułowany „Woman You Need Love”. Tak, tak – to ta sama kompozycja, którą Led Zeppelin wykorzystali w „Who Lotta Love” na swym drugim krążku „zapominając” przy tym podać prawdziwego autora. Nieważne… Ten świetnie zagrany szalony kawałek, w którym co prawda KILLING FLOOR nie odkrył nowych muzycznych horyzontów, został wykonany z wielką miłością do bluesa. To jedyny cover na płycie; pozostałe jedenaście utworów inspirowane amerykańskim bluesem z domieszką ciężkiego rocka są autorskim dziełem zespołu. Bill Thorndycraft ze swym szorstkim stylem wokalnym i głęboko osadzonym głosem podobnym do Alvine Lee czaruje wystrzałową grą na harmonijce ustnej. Mick Clarke, którego wspomaga solidna aż do bólu sekcja rytmiczna wycina fantastyczne solówki gitarowe zaś szalejący na klawiszach niczym Jerry Lee Lewis Lou Martin nadaje muzyce więcej faktur tworząc tym samym nowy rodzaj brzmienia. Wszystko to można usłyszeć m.in. w ciężkim blues rockowym „Nobody By My Side”, niezwykle energetycznym, solidnie kołyszącym boogie „Come Home Baby”, siedmiominutowym 12-taktowym „Bedtime Blues”, mayallowskim „Keep On Waking”, czy w żarliwym zakończeniu płyty „People Change Your Mind”.
Płyta otrzymała znakomite recenzje i doskonale sprzedawała się także po drugiej stronie Atlantyku. Po koncertach z Ten Years After, Jethro Tull, Chicken Shack i The Herd z Peterem Framptonem, oraz wspólnym tournee po Wlk. Brytanii z legendarnym teksańskim bluesmanem Freddiem Kingiem wzrosło grono wielbicieli grupy. Niestety boom na bluesa mijał bezpowrotnie, a wymagająca publiczność oczekiwała nowej muzyki, która eksplodowała w różnych kierunkach z nieprawdopodobną mocą. KILLING FLOOR coraz częściej gościli na Starym Kontynencie zdobywając fanów we Włoszech, Niemczech, Szwajcarii, Francji… Będąc w tym ostatnim napisali materiał na drugą płytę, która pod tytułem „Out Of Uranus” ukazała się nakładem Penny Farthing Records pod koniec 1970 roku.
„Out Of Uranus” ma bardziej zróżnicowany materiał od swego poprzednika. Przede wszystkim jest bardziej ukierunkowany w stronę ciężkiego rocka z kilkoma psychodelicznymi wypadami choć od bluesowych korzeni na szczęście muzycy całkiem się nie odcięli – słychać to szczególnie w „Where Nobody Ever Goes”, „Milkman”, czy „Lost Alone”. Tytułowy „Out Of Uranus” i „Acid Bean” mają świetne gitarowe riffy, które mógłby nosić w swoim notatniku Jeff Beck. Ukłon w stronę psychodelicznego rocka słychać w „Son Of Wet” oraz tęsknym hippisowskim etosie „Soon There Will Be Everything” wzbogacony frapującym brzmieniem melotronu i fantastyczną partią skrzypiec, na których gościnnie zagrał Paul Spencer Mac. Z kolei energetyczny „Call For The Politicians” jawi się jako proto-punkowy numer, który potrafi wypluć membrany z głośników. Wydany na singlu stał się hitem w… Niemczech.
Po raz kolejny muszę pochwalić szorstki, żarliwy wokal Billa Thorndycrafta i jego czarującą grę na harmonijce. Jednak głównymi aktorami tej płyty są panowie z sekcji rytmicznej! Bazz Smith bębni na swych garach z dużo większa intensywnością niż na debiucie, zaś uwypuklony bas Stuarta MacDonalda zapiera dech w piersiach… Na zakończenie słowo o okładce. Projekt Petera Haywarda powstał w Penny Farthing dla innego zespołu, który ostatecznie zrezygnował z jego usług. Hayward podarował go muzykom z KILLING FLOOR. Prowokacyjne rysunki (szczególnie te w środku) sprawiły, że w niektórych sklepach płytę ocenzurowano wkładając ją w szarą kopertę. Mick Clarke stwierdził, że okładka nijak ma się do muzyki z albumu, ale jest zdecydowanie ciekawsza od tej „portretowej” z debiutu z czym zgadzam się w stu procentach.
Po wydaniu drugiej płyty nastąpiły roszady personalne. Przez zespół przewinęli się m.in. były wokalista Juicy Lucy Ray Owen, perkusista Rod de’Ath i były basista Andromedy Mick Hawksworth (potem w Fuzzy Duck), ale nie wydali już żadnej płyty. Pod koniec 1971 roku Rory Gallagher zaprosił Lou Martina i Roda de’Atha do współpracy przyczyniając się tym samym do rozpadu KILLING FLOOR. Oficjalnie grupa rozwiązała się w połowie 1972 roku…