Utworzony w 1972 roku w Lecco, we włoskiej Lombardii, z popiołów grup Gee i Mako Sharks, hard progowy BIGLIETTO PER L’INFERNO pomimo wydania „za życia” tylko jednego, ale jakże wspaniałego homonimicznego albumu z 1974 roku uważany jest za jeden z najbardziej wpływowych włoskich zespołów progresywnych tamtej epoki. Cudo, które wylało się z jej najbardziej płodnego okresu razem z Museo Rosenbach, Maxophone, Semiramis, Alphataurus, Alusa Fallax, Flea…Od samego początku zaskarbił sobie uznanie fanów dzięki występom na żywo. Mimo obecności w składzie dwóch klawiszowców: Giuseppe Banfi i Giuseppe Cossa, którzy wykazali się imponującymi zdolnościami bliżej mu było do kanadyjskiego Rush, niż do brytyjskich art rockowo symfonicznych grup. Co ważne, panowie nigdy ze sobą nie rywalizowali. Przeciwnie – doskonale się uzupełniali. Gdy jeden wykonywał partie inspirowane klasyką, drugi czarował atmosferą przeplatając ją miękkimi pasażami meandrując między ostrą rockową gitarą Marco Mainetti’ego, który dostarczał jedne z najcięższych riffów we włoskim prog rocku. Piekielna sekcja rytmiczna w osobach Fausto Branchini (gitara basowa) i Mauro Gnecchi (perkusja) była jego wielką podporą zdolna zmienić biegi w mgnieniu oka. Najbardziej znanym członkiem załogi był wokalista i flecista Claudio Canali, który prezentował jedne z najbardziej wirtuozowskich partii fletu nie odbiegające poziomem wykonawczym i artystycznym od partii Iana Andersona. Są momenty, w których wydaje się, że to nie Biglietto, a Jethro Tull spotyka się tu z Van Der Graaf Generator. Canali jest również mózgiem treści lirycznej i chociaż mój włoski nie jest wystarczająco biegły aby zrozumieć każde słowo, nazwa zespołu (Bilet do Piekła) mówi w zasadzie wszystko. W swoich tekstach wokalista bada bolączki włoskiego społeczeństwa, w tym morderstwa, samobójstwa i rozkład społeczny.
Kariera i sława grupy była równie błyskawiczna jak i jej zniknięcie z radarów muzycznej mapy świata. Mocarne brzmienie nie miało sobie równych w tym czasie. Może i byli mniej utalentowani od swych progresywnych braci z Banco, czy PMF, ale złożoność autorskich kompozycji powalała na kolana. Autobiograficzne, bardzo bezpośrednie, lekceważące, czasem wręcz obrazoburcze teksty wyśpiewywane z wielką wrażliwością i niespotykaną ekspresją nie od parady nadały Claudio Canali przydomek „voce del diavolo” (diabelski głos).
Na festiwalu Be-In w Neapolu (czerwiec 1973) zwrócił na nich uwagę Maurizio Salvatori, właściciel Trident Records (także wydawca płyt Semiramis) proponując nagranie płyty. Album sygnowany nazwą grupy wydano w 1974 roku z okładką autorstwa Cesare Montichiari przedstawiającą dualizm ludzkiej natury podzielonej na dobro i zło.
W kontekście późniejszego wyboru drogi życiowej Canaliego (po porzuceniu kariery muzycznej został mnichem) nagrania na płycie są rodzajem sesji psychoanalitycznej. Teksty pokazują implikacje wewnętrznego konfliktu i sprzeczności jakie nim targają. „W pewnym stopniu jet to moja historia. Historia człowieka poszukującego Boga”. Brzmienie, oscyluje między prog a hard rockiem wspierając tym samym kontrowersyjne pomysły młodego człowieka wychowanego na katolika (sądząc po tekście utworów prawdopodobnie autorytarnego), który przechodzi fazę protestu i rozczarowania starając się za wszelką cenę obrać nową drogę. Ta koncepcja pojawia się bardzo wyraźnie w pierwszym utworze „Ansia”, która na dobrą sprawę zawiera już wszystkie te psychiczne udręki. Zaczyna się raczej spokojnie, od delikatnych partii klawiszy i fletu, które w dalszej części przejmuje pianino i wybitny moog wyznaczając tempo erupcji. W tekście dominuje (katolickie) poczucie winy. Bohater wiodący haniebne życie spotyka na swej drodze księży. „Kim oni są? Co robią? Szarlatani, kupcy czy, prorocy..? Oni zdejmą mi ten kłopot z barków”. I tu dochodzimy do „Confessione” („Spowiedź”), jednego z głównych utworów będący uosobieniem rockowej esencji Biglietto. Ów energetyczny kawałek to dialog między zabójcą a zakonnikiem zawierający elementy gniewu i ironii. Tekst zapada w pamięć, zwłaszcza we fragmencie, w którym ksiądz mówi: “Non posso salvarti dal fuoco eterno, hai solo un biglietto per l’inferno” („Nie mogę cię uratować od ognia wiecznego, masz tylko bilet do piekła”). Pod koniec wszystko zamienia się w kompletne szaleństwo; liczba zwrotów akcji w jednej tylko minucie, jest większa niż na całej płycie niejednego zespołu! W “Una strana regina” („Dziwna królowa”) muzyka zmienia rejestr, stając się bardziej spokojna, momentami wesoła, ale i mroczna. Takie detale sprawiają, że album jest bardzo przyjemny i… nieprzewidywalny. Główny temat to poszukiwanie „przewodnika”, który pomoże wskazać nowe, „zdrowe” ścieżki życia. Podczas trwającego dialogu między zabójcą a zakonnikiem wokal wydaje się przesiąknięty pesymizmem: „Dziwna królowa rządzi na ziemi. Ma na imię hipokryzja”. I dalej: „Umiem tylko zabijać, umiem tylko kraść, nic innego nie potrafię, Naucz mnie żyć inaczej…” Na wierzch wychodzi typowy dualizm: poczucie winy i przebaczenie, złość i oczyszczenie, dobro i zło… Z kolei „Il nevare” („Śnieżyca”) wydaje się prostym kawałkiem z hard rockowymi, strzelistymi riffami. Tymczasem jest to numer, który sprawia, że zamieram, czuję jak skóra robi się zimna, a świat pozbawiony jest atmosfery. Claudio Canali określił go jako „świecką modlitwę”. Tekst zdaje się zachęcać do medytacji i introspekcji, sugerując jednocześnie, że nawet w życiu, w którym rządzi hipokryzja i zło, można znaleźć radość w… padającym śniegu. Genialne.
Na wysoki poziom powracamy złożonym i bardzo dramatycznym nagraniem „L’amico suicida” („Samobójstwo przyjaciela”). Canali, zafascynowany śmiercią, ciemnością i dekadencją pisze (być może nieświadomie) utwór gothic ante litteram. Ten mroczny, ponury i przygnębiający aspekt to zdecydowanie wyjątkowy przypadek we włoskim rocku progresywnym. Wokalista opowiada nam prawdziwą historię przyjaciela z czasów służby wojskowej, który uważany przez społeczeństwo za „dziwny” i „inny” popełnia samobójstwo. Łamiącym głosem Canali zwraca się do niego słowami: „Twoje ciało otacza aureola śmierci. Wszyscy, którzy nigdy ci nie pomogli potępiają twój czyn zabijając cię po raz drugi.” Pełen niepokoju i emocji tekst z pogrzebową atmosferą współgra z całą gamą zmian tempa i progresywnych pomysłów… trudno nie wciągnąć się w tę muzyczną podróż. Jak dla mnie to jeden z moich najbardziej ulubionych utworów wszech czasów włoskiego prog rocka… Dodam, że kompaktowa reedycja płyty zawiera bonus – instrumentalną wersję „Confessione” – jakże mile tu widziana.
Bez wątpienia Biglietto wypłynął na grzbiecie wielkiej progresywnej fali, która wkrótce rozbiła się o brzegi zmieniającej się muzycznej rzeczywistości. I choć muzyka zespołu była pochodną innych grup każdy utwór na tym epickim albumie jest oryginalny. Jak na mój gust płyta nie ma słabych punktów. Jest genialna i co ważne – z każdym kolejnym przesłuchaniem wciąż fascynuje!
Jeszcze w tym samym roku zespół nagrał singiel mający promować druga płytę,„Il tempo dell a semina”, którą nagrali w studio Regson w Mediolanie. Pech chciał, że wytwórnia Trident mająca od jakiegoś czasu kłopoty finansowe zbankrutowała. Niedługo po tym, wiosną 1975 roku, grupa się rozpadła. Odłożony na półkę album „Il tempo dell a semina” został wydany siedemnaście lat później przez Mellow Records, zasłużoną wytwórnię specjalizującą się w odzyskiwaniu i ponownym odkrywaniu włoskiego prog rocka.
W porównaniu do fenomenalnego debiutu, „Il tempo…” stracił rozmach. Jest zdecydowanie lżejszy (co wcale nie znaczy gorszy) i bliżej mu do klasycznego, brytyjskiego progresywnego rocka z tak lubianymi przez nas pięknymi instrumentalnymi pasażami, z dyskretnym fletem, baterią melodyjnych klawiszy, mocną perkusją, rozmarzoną gitarą. Szkoda tylko, że pozycja Canali stała się bardziej marginalna.
Długi, złożony utwór tytułowy, „Il tempo della semina” („Czas siewu”) moim zdaniem jest najlepszym utworem w tym zestawie i nawiązuje do debiutu. Dziesięć minut oscylujące między zmianami tempa, liniami basu, wirtuozerią podwójnych klawiszy i partiami fletu spełniają wszystkie warunki prog rocka, zaś przefiltrowany wokal wywołuje coś w rodzaju „rewolucyjnego snu”. „Dlaczego jeszcze mielibyśmy cię znosić? Nie będziemy czekać na wschód słońca szyty na twoją miarę, by zburzyć kraty więzienia…”
„Mente sola-mente” („On po prostu kłamie”) – krótka, eksperymentalna rymowanka, a raczej młodzieńczy kaprys, który niewiele ciekawego wnosi do tego świata. Na szczęście „Vivi, lotta, pensa” („Żyj, walcz, myśl”), najprostsza w ich karierze piosenka-przesłanie poruszająca społeczne i polityczne problemy wymazuje to uczucie. Uzyskanie takiej różnorodności w nieco ponad trzy minuty jest nie lada osiągnięciem. Im to się udało.
Życie króla, który nie zwraca uwagi na biedaków mieszkających poza jego pałacem to temat utworu L’arte sublime di un giusto regnare” („Wzniosła sztuka sprawiedliwego panowania”) z posmakiem Jethro Tull ( flet!), średniowiecznymi wpływami i kilkoma symfonicznymi momentami. Jeśli kiedykolwiek ktoś chciałby posłuchać włoskiej wersji JethroTull, ten zespół jest zdecydowanie dobrym wyborem… Na pozór lekka, prog rockowa ballada „Solo ma vivo” („Sam, ale żywy”) przeplatana wściekle ognistą gitarą zawiera kilka krótkich, idealnie do siebie pasujących części i to w ciągu sześciu minut. To jedna z ich cech charakterystycznych: umieć pisać stosunkowo krótkie, ale różnorodne piosenki… Na zakończenie „La canzone del padre” („Pieśń o ojcu”) nawiązująca do autobiograficznych wątków z poprzedniego albumu, opowiadająca o trudnym dzieciństwie Canali’ego, niełatwych czasach szkolnych, a przede wszystkim o znęcającym się ojcu. „Bił mnie i po pijanemu krzyczał: „Szkoda, że się urodziłeś”. Wciąż w głowie mam to zdanie.” Wszystkie wydarzenia, które generują poczucie złości i urazy, zarówno w dźwiękach jak i w tekście, stają się coraz trudniejsze do zniesienia. „Nienawidziłem cię ojcze, bo nie zrozumiałeś, że moje życie nie jest twoim planem. Oczywiście to też i moja wina. Powinienem był cię słuchać i śpiewać jak tresowany pies.” Przywrócenie dialogu i zgody między dwoma pokoleniami okazuje się murem nie do przebicia. „Tak mi dzisiaj ciebie żal, ale przynajmniej masz spokojne życie kiedy widzisz jak twój syn śpiewa w telewizji.” Tak kończy się długa psychoanalityczna muzyczna sesja Biglietto per L’Inferno – refleksją, będącą jednocześnie łabędzim śpiewem jednej z najbardziej oryginalnych formacji włoskiego rocka progresywnego.
Canali do dziś żyje jako mnich-pustelnik w klasztorze Minucciano w prowincji Lukka, zaś co do zespołu – w 2005 roku ukazała się płyta „Live 1974” z nieosiągalnymi dotychczas nagraniami koncertowymi, którą polecam równie gorąco.