TYBURN TALL został założony w 1969 roku w Speyer (pol. Spira) uroczym miasteczku położonym nad Renem na południe od Mannheim w Nadrenii-Palatynie. Kwintet powstał na gruzach The Screamers, w którymtrzej nastolatkowie: Werner Gallo(g), Hanns Dechant (dr) i Stefan Kowa (bg) grali od 1965 r. Kowa pochodził z rodziny o muzycznych tradycjach – matka i babcia uczyły gry na fortepianie, dziadek grał na skrzypcach w orkiestrze symfonicznej. Jako jedyny miał klasyczne wyszkolenie muzyczne w klasie fortepianu, co nie przeszkadzało mu w graniu z The Screamers beatowych hitów. W 1970 roku do trójki muzyków dołączyli klawiszowiec Gunther Göttsche, oraz grający na flecie Hermann Damiantschitsch. Zespół wybrał swoją nazwę w taki sam sposób, jak Grateful Dead; przeglądając encyklopedię natknęli się na wpis o miejscu zwanym Tyburn Tree. Potężne, wysokie drzewo w londyńskim Tyburn w pobliżu Marble Arch było miejscem egzekucji skazańców przez powieszenie, otworzenie wnętrzności i poćwiartowanie (brrr!). Kary wymierzano za wykroczenia przeciw królowi Anglii, zdradzie stanu, niesubordynacji; było także miejscem straceń wielu setek katolickich męczenników. Wśród skazańców znalazł się m.in. przywódca wojny domowej, lord Oliver Cromwell, chociaż jego egzekucja była raczej symboliczna. Dokonano jej bowiem pośmiertnie na zwłokach, które wcześniej ekshumowano… Zespół zamienił nazwę Tyburn Tree na TYBURN TALL tylko dlatego, że brzmiała lepiej. Po prostu. Porzucając big beatowe rytmy na rzecz transformacji rocka z muzyką klasyczną planowali odkrywać nowe horyzonty. Zamiar, nie powiem, dość ambitny.
Pierwsze sukcesy przyszły już wiosną 1970 roku kiedy to TYBURN TALL koncertowali w Speyer i okolicach wykonując wyłącznie autorski materiał. Entuzjastycznie reagująca na ich muzykę publiczność potwierdziła słuszność obranej drogi i stała się bodźcem do ukończenia trzyczęściowej, instrumentalnej kompozycji pod z grecka brzmiącym tytułem „Autagonia” nad którą pracowali całe lato. To monumentalne dzieło z wplecionymi cytatami „III Koncertu Brandenburskiego” J.S. Bacha (w świecie rocka rozsławiony przez Keitha Emersona i The Nice), oraz motywami z „Aus der Neuen Welt” (IX Symfonia e-moll. „Z Nowego Świata” op.95) Antonina Dvořáka zostało skomponowane przez genialną dwójkę muzyków – Gunthera Göttsche i Stefana Kowa.
„Autagonia” , która swą premierę miała na koncercie w Speyer we wrześniu 1970 roku okazała się ogromnym sukcesem. Co ważne – występ został zarejestrowany na taśmie, która ponoć istnieje do dziś. Mam nadzieję, że po odpowiedniej obróbce technicznej pewnego dnia „Autagonia” zostanie w całości wydana na płycie… Do maja 1971 roku TYBURN TALL z powodzeniem koncertował po kraju wspierając Golden Earing, Space Odetty (który później zmienił się w Frumpy), Amon Duul, Renaissance… Wszystko układało się znakomicie aż do maja 1971 r. gdy Göttsche i Damiantschitsch poinformowali kolegów, że opuszczają zespół z powodów prywatnych. Szok i niedowierzanie trwało na szczęście krótko, bowiem już w czerwcu zastąpili ich Reinhard Magin na klawiszach, oraz (co było novum) wokalista Klaus Fresenius .
W nowym składzie wrócili do sali prób. Podążając za idolami pokroju The Nice, czy Colosseum zmienili kierunek łącząc tym razem klasyczne wzorce z brzmieniem ciężkiego rocka i elementami jazzu. Pierwsze koncerty na początku 1972 roku udowodniły, że zespół nic nie stracił ze swej popularności. Wiosną postanowili nagrać cztery utwory dobrze przećwiczone na koncertach, które miały znaleźć się na debiutanckim albumie. Nagrań dokonano w małym prywatnym studiu nagraniowym Lutz & Kem w Bellheim. Krążek sygnowany nazwą zespołu ukazał się latem tego samego roku.
Album został wydany przez muzyków w prywatnym tłoczeniu w ilości… 200 egzemplarzy! O zgrozo, połowa z nich została zniszczona w pożarze jaki wybuchł w sklepie muzycznym Markus w Speyer, gdzie przechowywano cały nakład. Jakby tego było mało, nie zachowały się taśmy-matki. Nie dziwi więc, że dziś jest najdroższym kolekcjonerskim rarytasem z Niemiec osiągając niebotyczną cenę 5000 euro! Szczęśliwie wytwórnia Garden Of Delights w hamburskim Vorderpfaz Studio dokonała cudu remasterując dźwięk z oryginalnie zachowanego winylu. Kompaktowa reedycja z dwoma bonusami(!) ukazała się w 2002 roku. Z radości chce mi się wyć i krzyczeć: „Panie i Panowie, czapki z głów przed takimi wydawcami!”
Płyta zawiera bardzo masywne granie zdominowane przez ciężkie organy i ogniste solówki gitarowe o „ołowianym” brzmieniu. Tylko cztery nagrania z czego trzy trwają grubo ponad dziesięć minut!
Album rozpoczyna się naprawdę wspaniałym, epickim utworem „War Game”, który tutaj jest prawdziwą atrakcją. Pierwsze kilka minut zajmuje wspaniała wersja najsłynniejszej kompozycji Jana Sebastiana Bacha „Toccata i fuga d-mol” zagrana na organach bez sekcji rytmicznej. Wiem, niektórzy mogą kręcić nosem, gdyż wielu progresywnych wykonawców brało ją na tapetę, ale jak dla mnie to jedno z najlepszych (obok wersji Trikolon) wykonań „Toccaty…” jaką znam. W każdym bądź razie te trzy minuty to tylko wprowadzenie. Klausa Freseniusa swoim wysokim, momentami falsetowym głosem wyśpiewuje antywojenne przesłanie, po czym zaczyna się to co lubię najbardziej, czyli genialna sekcja rytmiczna i wyjątkowo ostry, ciężki jak diabli szalony Hammond, który w rękach Reinharda Magina wyczynia istne cuda. Przyznam, że dawno nie słyszałem tylu tak szalonych solówek organowych w jednym miejscu! Prawdziwa uczta dla uszu. Po pierwszym przesłuchaniu padłem na kolana. Po następnych w ogóle z nich nie wstawałem… „In The Heart Of The Cities (Broken People)” totalnie kopie w tyłek, choć na początku wydaje się być popisem wokalisty momentami kojarzącym się z Davidem Byronem z Uriah Heep. Utwór tym razem nieco bardziej zorientowany na gitarę; w jego środkowej części słyszymy fantastyczne, długie psychodeliczne solówki Wernera Gallo, do których świetnie podłącza się Mogin z klawiszami (i już wiemy kto jest tutaj szefem)… Cudo! Najkrótszy na płycie (5:24) „I Am America Too” zaczyna się od rozpędzonych dźwięków organów i fortepianu, którym towarzyszy galopująca gitara. Po partii wokalnej przychodzi urocze, klasyczne i bardzo melodyjne solo organowe. Rany, jak ono mi się podoba! Triumvirat, Collegium Musicum, ELP – wszystkie one przychodzą mi na myśl, gdy tego słucham… Ostatni i najdłuższy na płycie (17:09) „Strange Days Hiding” to rockowe zespołowe granie z najwyższej półki. Miło po raz kolejny posłuchać kapitalnie zagranej organowej solówki tym razem w stylu Jean-Jacquesa Kravetza (klawiszowca Frumpy). Z kolei nieokiełznany i wręcz dziki Werner Gallo wycina na gitarze energiczne sola, których pewnie nie powstydziłby się sam Ritchie Blackmore w swej szczytowej formie. Nawiasem mówiąc na początku kariery Deep Purple też chętnie grali takie długie, dynamiczne instrumentalne jamy…
Dwa bonusy dołączone do kompaktowej reedycji to covery grupy Colosseum. Pierwszy z nich, „Lost Angeles” rozpoczyna się trzyminutowym intro prowadzonym przez szalone organy i psychodeliczną sekcję rytmiczną. Co prawda wokalista nie jest Chrisem Farlowem, ale daje radę. Uważam, że ta wersja jest lepsza niż oryginał. Serio! Drugi bonus „Bring Out Your Death” to świetna instrumentalna kompozycja wypełniona niezapomnianymi dźwiękami Hammonda przemykającymi ponad ciasną jazzową sekcją rytmiczną. Fantastyczny cover, który bez problemu można stawiać na równi z oryginałem.
Zespołowi udało się przetrwać jeszcze kilka lat przechodząc kolejne zmiany w składzie. Nie nagrali jednak żadnej płyty. Koncertowali po Niemczech i Europie z takimi zespołami jak Amon Düül II, Taste, East Of Eden, Ekseption, Kin Ping Meh, Nine Days Wonder… Ostatecznie TYBURN TALL rozpadł się pod koniec 1975 roku, kiedy Stefan Kowa przeprowadził się na stałe do Belgii.
2 października 1996 roku muzycy zjednoczyli się na jeden koncert, który ukazał się na płycie „Live… And Passion” wydanej rok później. Z przykrością stwierdzam, że nie jest tak dobry jak debiut, choć daleki też jestem od tezy, by ten muzyczny gniot (jak nazwał go jeden z recenzentów) powiesić na Drzewie Straceńców w Tyburn…