Bombaj. Wielomilionowa aglomeracja i stolica indyjskiego stanu Maharasztra. Z jednej strony przepych i wspaniałe budowle współczesnej architektury, z drugiej dzielnice nędzy i skrajnego ubóstwa. Azjatycki tygiel w którym toczy się życie jak w każdym innym miejscu na Ziemi. W tej metropolii ulokowany gdzieś w wąskiej i ciasnej uliczce działał nocny klub muzyczny Slip Disc. W środku czuć zapach palących się kadzideł zmieszany do spółki z paloną marihuaną i haszyszem. Dymiący, narkotyczny i naładowany obłokami mgły dźwięk do spółki z kolorowymi, migającymi w rytm muzyki światłami jest tak sugestywny, że odnosi się wrażenie jakby wszyscy znajdowali się w środku kolorowo bajecznej tęczy. Ściśnięci do granic możliwości młodzi Hindusi chłoną każdy dźwięk wydobywający się z głośników ustawionych na małej scenie, spijają słowa z ust śpiewane przez charyzmatycznego wokalistę. Nie taką muzykę mają zaszczepioną w genach. Dla wielu młodych ludzi to szok. Ale jakże przyjemny… Zespół, jak w narkotycznym ciągu, nie przerywa gry ani na moment. Tu niepotrzebne są słowne zapowiedzi, żarty i pogaduszki z publicznością. Skupieni na swej muzyce są w innym, odrealnionym świecie, w innym czasie, w zupełnie innym miejscu. I wcale nie był to zielony las. To był ich ATOMOWY LAS …
Wokalista Madhukar (Madooo) Chandra Dhas dorastał w Madrasie (obecnie Chennai) w rodzinie o silnej tradycji chrześcijańskiej. Jego ojciec wymarzył sobie dla syna świetlaną przyszłość – Madhu zostanie lekarzem. Posłał go do katolickiej szkoły z internatem, gdzie pobierał też lekcje gry na skrzypcach. Zgodnie zresztą z hinduską tradycją nakazującą mężczyźnie opanowanie gry na (jakimkolwiek) instrumencie. Chłopiec trafił na wymagającą i apodyktyczną nauczycielkę. Zakonnica często biła go po rękach cienką trzcinką gdy uznała, że nie robi należytych postępów. Po latach wspominał: „Nienawidziłem tych lekcji. Ale tata chciał, abym zajął się skrzypcami, instrumentem jego fantazji. Przekazał mi nawet swego Stradivariusa, który należał do jego ojca, a ja pilnowałem ich jak oka w głowie”. I dodaje: „Miałem je później w Bombaju. Ukradli mi je zaraz po pierwszym koncercie z ATOMIC FOREST. Oficjalna wersja dla ojca była taka, że pożyczyłem je bratu naszego gitarzysty. Do dziś tak myśli…” W szkole „zaraził” się brytyjskim rockiem. Był pod silnym wrażeniem nagrań The Beatles. Miesięczne kieszonkowe, zaledwie kilka rupii, systematycznie odkładał aby kupić ich EP-kę. Gramofon, na którym mógł ją odtworzyć mieścił się w szkolnej bibliotece. Uczniowie mogli z niego korzystać raz w tygodniu, w niedzielne popołudnia. „Stałem w kolejce prawie całą godzinę, by wysłuchać „Twist And Shout”. Ta mała płytka zmieniła całe moje nastawienie do muzyki. Reszta dzieciaków śmiała się ze mnie. Ale guzik mnie to obchodziło. Wiedziałem już kim chcę zostać. Pieprzyć skrzypce. Będę śpiewał. Zostanę wokalistą!”
Na studiach założył zespół The Voodoos, z którym wykonywał covery The Rolling Stones, The Beatles, The Troggs, The Kinks, a także The Doors i Electric Prunes. The Voodoos przestali istnieć, gdy Madhu po skończeniu uniwersytetu przeniósł się do Bombaju. Tam podjął pracę w agencji reklamowej szybko awansując na głównego menadżera. Nie zrezygnował jednak ze śpiewania.
Neel Chattopadhyaya porzucił w 1967 roku szkołę średnią poświęcając się swej jedynej pasji – muzyce i grze na gitarze. Ćwiczył po 12-14 godzin dziennie mieszkanie zamieniając w małe studio. Wzmacniacze, głośniki i setki metrów kabli, które plątały się pod nogami to główne wyposażenie jego „gniazdka”. W 1971 roku będąc w zespole Joint Collaboration zaliczył prawdziwy koncert rockowy w Bombaju po którym muzyczna branża nazwała go „hinduskim Jimi Hendrixem”. Rok później założył własny zespół 100 Ton Chicken z basistą Keithem Kangą i perkusistą Valentine Lobo przemianowany na ATOMIC FOREST. Ćwiczyli w domu Kangi, którego po stracie rodziców (miał wówczas 3 lata) wychowywała babka prowadząca… dom publiczny. Kanga posiadał w nim większość sprzętu, w tym m.in. gitary Rickenbacker, lampowy wzmacniacz Marshalla, zestaw kolumn, a nawet theremin – wszystko finansowane przez nielegalny interes babki, która nad życie kochała wnuka. Wkrótce dołączył do nich wokalista o świetnych warunkach głosowych – Madhu Dhas.
Regularne występy w znanych klubach i dyskotekach takich jak Slip Disc czy Blow Up zapewniły im popularność, która powoli zaczynała zataczać coraz szersze kręgi. Wystąpili na festiwalu Sneha Yatra znanym też pod nazwą The Indian Woodstock, jednak największy rozgłos grupa zdobyła koncertując tuż przed występami Led Zeppelin w 1972 roku w Bombaju. Poważnie zaczęto myśleć o nagraniu płyty. Niestety ciągłe roszady personalne, źle prowadzona promocja przez krętych promotorów i ekscentrycznego przywódcę Keitha Kanga, który nieustannie defraudował zarobione przez zespół pieniądze odkładane były na coraz to dalsze terminy. W rezultacie płyta „Obsession” została nagrana w 1973 roku. Szkoda tylko, że w na pół profesjonalnym studio i z nowymi muzykami. Ze starego składu został tylko basista. Na szczęście duch muzyki ATOMIC FOREST pozostał.
Dla mnie, jako odbiorcy, to wielce ekscytujące móc poznać jak w tej niestabilnej scenie rockowej Bombaju młodzi muzycy starali się znaleźć własną drogę. A nie była ona prosta. Ze swą oryginalną muzyką często wchodzili w konflikt z wymogami ograniczonego lokalnego rynku, kaprysów publiczności, a czasem siebie nawzajem. I pomimo tragicznego końca zespołu (Kanga zmarł z przedawkowania trzy lata później) ich wkład w tamtejszy krajobraz muzyczny jest nieoceniony.
Słuchając albumu nie mogłem uwierzyć, że nagrali ją Hindusi. To autentyczna, niesamowicie oryginalna i wybuchowa mieszanka znakomitej muzyki zapierająca dech w piersiach. Mamy tu kawał kapitalnej psychodelii, mocnego rocka, muzyki funk i jazzu; momentami brzmią jak surowy garażowy zespół, a wszystko to wykonane z precyzją. Zaczyna się od piekielnego wręcz kawałka instrumentalnego „Obsession’77 (Fast)” na którym rządzi gitarzysta Abraham Mammen posyłając go w ognistą krainę furii i wściekłości przechodząc w psychodeliczne rejony do spółki z klawiszami, mocno dudniącym basem i doskonale czującą numer perkusją. Drugą część tego nagrania „Obsession’77 (Slow)” dostajemy na zakończenie albumu. Tu tempo delikatnie spada i rozmywa się jak mgła. Jakież to wszystko jest kapitalne! Funkowo-jazzowy „Butterfly” oparty jest na wysuniętym do przodu mocnym, pulsującym basie i melodią wygrywaną na syntezatorze. Szkoda, że więcej swoich oryginalnych kompozycji grupa nie odważyła się zarejestrować, bowiem następne nagrania to covery. Mamy tu dość swobodnie i z lekkim humorem potraktowany „Locomotive Breath” z repertuaru Jethro Tull; opartą na sfuzzowanej gitarze bardzo wciągający „Mary Long” Deep Purple; rozbujany „Sunshine Day” Osibisa, oraz połączone w jedną całość dwa rock’n’rollowe klasyki The Beatles: „I Saw Here Standing There” z pulsującym basem, fajną krótką solówką gitarową zagraną na tle organów i „Rock’N’Roll Music”. Do tego – i tu niespodzianka – dołączono trzy tematy filmowe. Pierwszy pochodzi z filmu „Ojciec chrzestny” Coppoli z niezapomnianą muzyką Nino Roty; o tyle ciekawy, że w środkowej części zespół pozwolił sobie na małe co nieco, czyli jazz rockowe wyborne jam session! Drugi, „Windmills Of Your Mind” Michela Legranda była Oskarową piosenką zaśpiewaną przez Noela Harrisona w filmie „The Thomas Crown Affair” (Afera Thomasa Crowna) Normana Jawisona z użyciem klawesynu i syntezatora imitującego grę na pile. I na koniec bossanova Lalo Schifrina z filmu „The Fox” Mike’a Rydella. Wersje interesujące, posiadające charakterystyczny, indyjski styl z dość ciekawymi aranżacjami.
Do kompaktowej reedycji dołączono sześć bonusów. „Booboo Lulaby” zaśpiewane zmęczonym głosem przez Madhu Dhasa z towarzyszeniem gitary akustycznej i fletu mrozi krew w żyłach. Zupełnie inaczej odbiera się jego wokal w „Man, You’re Not Number One” przypominający ciepłą barwę Cata Stevensa. Cóż za metamorfoza! Swoje niezwykłe wokalne możliwości potwierdza w doskonałym „Gethsemane (I Only Want To Say)”. Nic dziwnego, że dwa lata później dostał rolę Jezusa w rock operze „Jesus Christ Superstar”. Całość kończy rewelacyjna wersja „Foxy Lady” Jimi Hendrixa w wykonaniu Neela Chattopathyaya i oryginalnego składu ATOMIC FOREST.
Paradoksem jest, że w kraju, gdzie tłoczono miliony płyt z europejską i amerykańską muzyką rockową lat 60/70, krajem tak wielkim i gęsto zaludnionym wyprodukowano tylko jeden rockowy album. „Obsession” uważany jest za psychodeliczno-rockowy klejnot nagrany w Indiach. Zapaleni kolekcjonerzy szukający takich muzycznych diamentów po całym świecie płacą ogromne pieniądze za ich zdobycie. Chwała wytwórni Now-Again Records, że podjęła trud, odszukała i wydała wszystkie dostępne nagrania na kompaktowym krążku. A ja, ciesząc się z jego posiadania jestem szczęśliwy, że mogłem go w tym miejscu przybliżyć.