Ewolucja TOMORROW’S GIFT, na początku bluesowego zespołu (nie stroniącego także od soulowych klimatów) w kierunku ciężkiego rocka progresywnego przeszła w sposób bardzo naturalny. Nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt, że młodzieńcze umysły członków zespołu (troje było jeszcze nastolatkami) chłonęły jak gąbka rozwijający się na ich oczach nowy, rzec można eksperymentalny, gatunek muzyki. To wtedy zaczęto łączyć psychodelię z bluesem, ciężki rock z muzyką klasyczną, folk z jazzem. Swą debiutancką płytą wydaną 5 grudnia 1970 roku idealnie wpasowali się w ten niezwykły dla muzyki okres. Nie dziwi więc, że oryginalny, dwupłytowy album winylowy dziś kosztuje ponad 800 euro. Ba! kompaktowa reedycja Second Battle wznowiona w późnych latach 90-tych warta jest ponad 100 euro… Zanim jednak ujrzał on światło dzienne, wcześniej zespół pojawił się na dwóch różnych płytach będących zapisem koncertów, które w marcu i sierpniu odbyły się w Hamburgu i jego okolicach tego samego roku.
Pierwsza z nich „Pop & Blues Festival ’70” zawierała 20-minutową wersję piosenki Donovana „Season Of The Witch” tutaj pod tytułem… „Sound Of Which” (sic!). Jamowe granie przeplatane fantazyjnymi i długimi wstawkami instrumentalnymi był dobrym przykładem ich surowego, ale ciekawego brzmienia na żywo. Co ważne – grupa na tle znanych gwiazd przybyłych na ten dwudniowy festiwal wypadła naprawdę świetnie. A zagrali tam m.in: Black Sabbath, The Nice, Alexis Corner, Chicken Shack, East Of Eden, Man…
Po raz drugi TOMORROW’S GIFT pojawił się na albumie „Love And Peace” będący zbiorem nagrań hamburskich zespołów biorących udział w trzydniowym „Love And Peace Open Air Festival”. W zamyśle organizatorów miał on być kontynuacją święta muzyki na wzór Woodstock i brytyjskiego Isle Of White. Impreza odbyła się na Fehmarn, wyspie położonej pomiędzy Niemcami a Danią i zapisała się w pamięci fanów nie tylko z powodu fatalnej pogody. To właśnie tu, 6 sierpnia 1970 roku, Jimi Hendrix dał swój ostatni publiczny koncert. Dwanaście dni później świat obiegła szokująca wiadomość o jego niespodziewanej śmierci…
Tym razem Hamburczycy zagrali dwa autorskie numery: „Begin Of A New Sound„, oraz „At The Earth (Part 1 & 2)”. Ten drugi, w połączeniu z coverem Richie Havensa „Indian Rope Man” przeciągnął się w ciężki 20-minutowy psychodeliczny jam.
Zespół tworzyli wówczas: ognista, pełna temperamentu rudowłosa wokalistka Ellen Meyer, gitarzysta Carlo Karges, klawiszowiec Manfred Rurup, grający na flecie Wolfgang Trescher, basista Bernd Kiefer i perkusista Gerd Paetzke (zastąpił Olafa Casalicha). W takim składzie nagrali dwupłytowy album „Tomorrow’s Gift” wydany przez wytwórnię +plus+. Tę samą, która rok później wydała płyty zespołu Wind („Seasons”) i Ikarus, po czym przestała istnieć.
Debiutancki album to ponad 60-minut wyrafinowanego, soczystego, heavy progresywnego grania z psychodelicznymi klimatami i (momentami) całkiem chwytliwej muzyki. Napędzana huczącymi ciężkimi organami, potężnymi gitarowymi solówkami i riffami, niesamowitą energią sekcji rytmicznej, ozdobiona partiami fletu i mocnym, rozdzierającym wokalem Ellen Meyer przypominającym nieco Ingę Rump z Frumpy. Wiem, że nie wszyscy trawią żeński śpiew w tego rodzaju muzyce (ja ten wokal akurat lubię), ale nie ma go tu aż tak dużo. Patrząc na niektóre tytuły utworów, jak chociażby „Prayin’ To Satan”, czy „The First Seasons After The Destruction” można zastanawiać się, czy grupa czasami nie miała mrocznych podtekstów..? Spoko, nie miała. Teksty oscylowały wokół tematu miłości (co prawda niezbyt miłej) i rozpaczy, ale z nutą nadziei na lepsze jutro. Zdecydowanie bliżej im było do teutońskiego stylu Deep Purple/Uriah Heep niż hipisowskiego rocka.
Spośród trzynastu zamieszczonych tu kompozycji uwagę zwracają te dłuższe, trwające ponad pięć i więcej minut. Jest ich w sumie pięć, ale rzecz jasna te krótsze wcale nie są gorsze od „długasów”. Mam tu na myśli choćby takiej perełki jak „One Of The Narrow – Minded Thoughs” z nerwową partią organów, krótkimi lecz treściwymi solówkami gitarowymi i świetnym wokalem, czy też „Tenakel Gnag” z wiodącym fletem na pierwszym planie… W „BreadsThere A Man” Ellen wyśpiewuje piękną linię melodyczną, a flety są po prostu cudowne; klawesyn w „King In A Nook” jest wielce przyjemnym zaskoczeniem, a samo zakończenie piosenki, gdy „wariaci zaczynają wariować” jest magiczne. Ileż tu różnych emocji naraz, a do tego jak kopie..!
Czy te drobiażdżki są jedynie dodatkiem do albumu? Oczywiście że nie, choć w porównaniu z dłuższymi nagraniami mogą robić wrażenie muzycznych „świecidełek”. Bo przy tych drugich zespół nie bierze jeńców! Otwierający album „Riddle In A Swamp”rozpoczyna się od szalonych niemal paranoidalnych dźwięków fletu i organów do których dołącza się tnąca jak brzytwa gitara z wściekle rozbuchaną perkusją. Przez osiem minut słyszymy jak psychodelia, hard rock i blues przenikają się wzajemnie tworząc wybuchową mieszankę, a pędzi to wszystko z zawrotną szybkością niemieckiej torpedy. Tyle, że tym razem wystrzelonej bynajmniej nie z U-boota… Wbrew groźnemu tytułowi piosenka „Prayin’ To Satan” aż tak groźna nie jest, choć zanim pojawia się wokal organy tworzą niepokojący klimat. I w zasadzie tylko ta krótka część organowa jest przerażająca, bo potem muzyka przechodzi w klasyczny hard rock w stylu James Gang… „The First Seasons After The Destruction” jest najdłuższą, 13-minutową kompozycją na albumie. Bardzo ciekawie wykorzystano w nim partie fletu. Ten instrument zazwyczaj wprowadza do muzyki klimat optymizmu, błogiego spokoju, relaksu. Tu wręcz przeciwnie; jego pulsująca gra tworzy atmosferę poważnego zagrożenia, lęku i obawy. Jeśli pomysł muzyków był taki, aby oprzeć to wszystko na uczuciu paranoi, to moje szczere gratulacje – udało się! Ach i jeszcze jedno – solowa partia Gerda Paetzke zagrana na perkusji (coś co w tamtym czasie zaczynało być normą) nie nuży. Duży plus..!
Sporo zmian tempa, flet w stylu Jethro Tull, który dosłownie jest wszędzie. Do tego przemienne krótkie sola perkusji i organów oraz pięknie zaśpiewany tekst. To utwór „How You Want To Live”. Jest tak mroczny i cichy, że znów zaczynam lubić zmrok… „Sandy Concert” to zdecydowanie najbardziej jazzowy numer na albumie. Oparty na muzycznym motywie granym na saksofonie tenorowym przez Jochena Petersena (z grupy Ikarus i… właściciel firmy fonograficznej +plus+) wydaje się być punktem wyjścia do dłuższej improwizacji. Ten 8-minutowy kawałek poprzez swoją jednostajną i niezwykle precyzyjną grę sekcji rytmicznej wciąga i odurza jak narkotyk. Jeśli ktoś mi nie wierzy, niech „zapętli” go sobie w swoim odtwarzaczu, a przyzna mi rację…
Album „Tomorrow’s Gift” to jeden z najlepszych debiutów niemieckiego prog rocka początku lat 70-tych. Szkoda, że wkrótce po jego wydaniu część muzyków rozeszła się. Manfred Rurup i Bernd Kiefer pozostali jednak na straży i z nowym perkusistą „Zabbą” Lindnerem nagrali w 1973 roku płytę o dość proroczym tytule „Goodbye Future”. Rok później połączyli się z muzykami z zespołu Release Group. W wyniku tej fuzji powstała nowa formacja o nazwie Release Music Orchestra (znana też pod skróconą nazwą RMO), która istniała do końca lat 70-tych wydając pięć płyt… Gitarzysta Carlo Karges założył progresywny zespół Novalis, z którym nagrał płytę „Banished Bridge” (1973) i tuż potem go opuścił. Po kilku latach pojawił się u boku niemieckiej piosenkarki Neny. Skomponowana przez niego piosenka „99 Luftballons” stała się w 1983 roku światowym hitem. Losy pozostałych członków zespołu są mi nieznane…