Naprawdę nazywał sie John Michael Burchell, ale muzyczny świat znał go jako Jon Mark. Urodził się w Falmouth, małym miasteczku w uroczej Kornwalii, najbardziej na północ wysuniętej części Anglii, co nie jest bez znaczenia w tej opowieści. W 1963 roku wraz ze swoim przyjacielem, Alunem Davisem (później członkiem zespołu Cata Stevensa) jako Jon & Alun nagrali folkową płytę „Relax Your Mind” wydaną przez Deccę. Kiedy ich drogi się rozeszły Jon został cenionym gitarzystą sesyjnym takich osobistości jak The Beatles, The Rolling Stones, Jeff Beck, The Yardbirds… Zaprzyjaźniony z Marianne Faithfull zaaranżował wiele utworów na jej pierwszych trzech albumach i napisał dla niej kilka piosenek, w tym „Come My Way” i „Lullaby”. Pod koniec dekady dołączył do Johna Mayalla (po Bluesbreakers), z którym nie tylko koncertował, ale zagrał też na jego dwóch płytach: „Turning Point” i „Empty Rooms” wydanych w 1969 roku. Tam poznał grającego na saksofonie Johnny Almonda, z którym rok później, kierując się nabytym doświadczeniem u Mayalla, założyl Mark-Almond Band, w skrócie Mark-Almond.
Zespół, któremu liderował od samego początku przetrwał do połowy lat 80-tych i wylansował takie hity jak „The City”, „The Ghetto”, „One Way Sunday”, czy „What Am I Living For?” Muzycznie był to nie pozbawiony ambicji folk rock z elementami jazzu. Po jego rozwiązaniu muzyk przeniósł się do Nowej Zelandii, gdzie realizując indywidualne pomysły wydał kilkanaście solowych płyt. Wśród nich dwie, na które szczególnie chciałbym zwrócić uwagę.
Na wyspie Lewis leżącej u północno-zachodniego wybrzeża Szkocji znajduje się jeden z najwspanialszych i najlepiej zachowanych tam zabytków neolitycznych, Stojące Kamienie Callanish. Ten niezwykły zestaw kamieni wzniesiony pięć tysięcy lat temu jest starszy niż słynne angielskie Stonehenge. Jego znaczenie i przeznaczenie nie jest znane. Teorie sugerują kilka możliwości: przetwornik uzdrawiającej energii, obserwatorium astronomiczne, miejsce kultu słońca i księżyca, wejście do miejsc istniejących w celtyckich mitach… W 1988 roku Mark poświęcił temu miejscu płytę zatytułowaną „The Standing Stones Of Callanish” wydaną przez niemiecką wytwórnię Kuckuk, wydawcę albumów między innymi takich zespołów jak Out Of Focus, Murphy Blend, czy Armaggedon.
Na krążku znalazło się czternaście instrumentalnych kawałków ukazujące tajemnicę i nieziemską jakość tych kamieni. Melodie mają delikatny folkowo-celtycki charakter, a powtarzające się motywy sennie dryfują po różnych harmonicznych tłach. Cała muzyka jest inteligentnie skonstruowana. Używając syntezatorów, Jon Mark tka delikatne i bogate brzmienie orkiestrowe, które wydaje się dobiegać bezpośrednio z mglistej wyspy Lewis, uświęconego miejsca Stojących Kamieni Callanish. Fani zaznajomieni z piosenkami grupy Mark-Almond zauważą na „The Standing Stones…” podobne cechy w muzyce, które sam twórca określa jako „łagodne, miękkie, gładkie, introspektywne, czasami nieco sentymentalne i melancholijne”. Tę piękną, klimatyczną muzykę ambientową, jedną z najlepszych jaka została wydana nie sposób opisać słowami. Nie jest łatwo nadać muzyce elektronicznej duszę, a Jon Mark w niewytłumaczalny dla mnie sposób zrobił to przekazując w niej tamtejszego ducha dając poczucie schronienia i spokoju. Słuchając tej płyty oświeciło mnie, że prostota jest jej pomnikiem. Pomaga się wyciszyć i skoncentrować. Przetrwać ból i samotność… To także coś więcej niż dźwiękowy zapis upamiętniający starożytne wydarzenie; eleganckie syntezatorowe szkice oddają tajemnicę i naturalne piękno Wysp Brytyjskich. Kocham to ponadczasowe arcydzieło również i za to, że pozwala przenieść się w przeszłość… żadne z jego wcześniejszych prac nawet nie zbliżyło się się do jego wielkości.
Jon Mark od dzieciństwa interesował się muzyką i mitologią celtycką. Nie bez wpływu na jego zainteresowanie miał fakt, że wychowywał się w Kornwalii, od niepamiętnych czasów nazywaną Krainą Merlina. To miejsce urodzenia Króla Artura i dom jego legendarnych Rycerzy Okrągłego Stołu, które przez wieki inspirowało niezliczonych artystów i gawędziarzy. Mark nie był inny. Większość dzieciństwa spędził podróżując z rodzicami chrzestnymi przez zaczarowane krajobrazy Kornwalii, a pamięć o nich pozostała mu w sercu na zawsze. Płyta „Land Of Merlin” z 1992 roku jest próbą przedstawienia owej magicznej krainy i robi to z subtelnym wdziękiem.
Jego przestrzenne melodie szepczą o odległej przeszłości, czasach jednorożców i magików opowiedziane z perspektywy młodzieńca o imieniu Artur, który zdaje sobie sprawę ze swojego przeznaczenia i roli jaką wyznaczył mu los. Ta płyta, podobnie jak poprzednia, silnie oddziałuje na wyobraźnię przenosząc nas w inną czasoprzestrzeń.
Zanim Mark poczuł się gotowy do przełożenia historii króla Artura na muzykę minęło sporo czasu. Ogromny katalog powieści, wierszy i badań akademickich dotyczących tej legendarnej postaci był przytłaczający. Z pomocą przyszły mu odkryte na nowo kroniki dzieciństwa Artura zebrane w powieści „The Once And Future King” angielskiego pisarza Terence’a H. White’a. Tam znalazł bardziej osobisty związek ze swoim tematem. W notce do płyty napisał: „Uderzył mnie fakt, że moje emocjonalne zaangażowanie w historię Artura dotyczyło jego dzieciństwa i ówczesnej Anglii jaką widział podczas swoich wczesnych spotkań i podróży, będąc nieświadomy swojego przeznaczenia. Potencjał był i tylko czekał, aby go ożywić.”
Na tym wydawnictwie Mark jeszcze głębiej zagłębia się w swoje angielskie dziedzictwo. Z subtelnym wdziękiem przypominającym „The Standing Stones Of Callanish”, „Kraina Merlina” jest próbą przedstawienia magicznej Kornwalii oczami młodego chłopca. Próbą absolutnie udaną. Ta płyta, podobnie jak i poprzednia, potrzebuje skupienia, uwagi; najlepiej słuchać jej w ciemności, na słuchawkach. Otulą nas wówczas dźwięki za dnia niesłyszalne, a pobudzona nimi wyobraźnia wypełni je fantastycznymi obrazami. I choć nie ma tu gitary elektrycznej, basu i perkusji, orkiestrowe aranżacje z urokliwymi instrumentami klawiszowymi, fletnią pana, gitarą akustyczną i fletem zapewnią niezatarte wrażenie. Gdy cichną ostatnie dźwięki wszystko zostaje w głowie jeszcze przez długi czas. I to jest w tym najpiękniejsze.
Jon Mark zmarł w Nowej Zelandii 10 lutego 2021 roku w wieku 77 lat. Na szczęście pozostawił po sobie mnóstwo nagrań i płyt, których ponowne odkrywanie przynosi mi ogromną radość. Mam nadzieję, że jeszcze do niego wrócę…