TEAR GAS nie zrewolucjonizował muzyki, nie przecierał szlaków i nie wyznaczał nowych trendów. Skłamałbym jednak gdybym powiedział, że jest nieznany, czy zapomniany. Wręcz przeciwnie. W Szkocji do dziś działają jego fan kluby, ma też spore grono wielbicieli w naszym kraju. Dwie płyty wydane na początku lat 70-tych to solidne i trzymające wysoki poziom pozycje, które do tej pory nie miały szczęścia do kompaktowych reedycji (milczeniem pomijam pirackie edycje). Po raz pierwszy obie płyty OFICJALNIE ukazały się na CD w lutym i czerwcu 2019 roku! Wydane przez Esoteric zostały zremasterowane na podstawie zachowanych taśm-matek. Zawierają oryginalne okładki, a w środku broszurki z esejem o zespole.
Grupa powstała w Glasgow pod koniec lat 60-tych i już na starcie została określona mianem „szkockiej supergrupy”. Nie przez wzgląd na wirtuozerskie umiejętności muzyków. Bardziej z faktu, że wywodzili się z popularnych zespołów działających na tamtejszym terenie. Gitarzysta Alistair „Zal” Cleminson i wokalista Davey Batchelor byli w grupie Bo Weavles, perkusista Richard „Wullie” Munro porzucił Right Tyme, basista Chris Glenn grał z Jade, a klawiszowiec Eddie Campbell udzielał się w rozwiązanym właśnie Beatstalkers. Stosownie do granej przez siebie muzyki – ciężkiej i ostrej, nazwali się Mustard zmieniając ją wkrótce na bardziej „żrącą” i „łzawiącą” – TEAR GAS.
Początkowo repertuar opierali na utworach Jethro Tull, Deep Purple, The Jeff Beck Group, Led Zeppelin (wersja „Communication Breakdown” grana na zakończenie powalała publikę). Grali też własne kawałki. I choć nie było ich zbyt wiele, muzycy intensywnie nad nimi pracowali. Pracowali też nad swym nowym scenicznym wizerunkiem – modne garnitury z niemnącego się materiału podobnego do naszej krempliny zamienili na sprane jeansy i skórzane kurtki.
Ich występy przyciągnęły uwagę Tony’ego Caldera, legendarnego promotora współpracującego m.in. z Andrew Loog Oldhamem (menadżerem Rolling Stones) i Brianem Epsteinem, który powierzył mu swego czasu promocję singla „Love Me Do” Beatlesów (jak wiemy z wielkim powodzeniem!)… To on sfinalizował kontrakt, który zespół podpisał z wytwórnią Famous należącą do spółki Paramount. Wraz z producentem Tony Chapmanem i inżynierem dźwięku Tomem Alloma znaleźli się w Regent Sound Studios – legendarnej świątyni, w której The Rolling Stones nagrali debiutanckiego singla, a Black Sabbath zrealizował pierwsze albumy. Sesje trwała tydzień, podczas których zarejestrowano dziesięć kompozycji. Miksowanie materiału wydawcy powierzyli inżynierowi dźwięku, więc nie mieli okazji usłyszeć, ani tym bardziej ich zatwierdzić. Efekt finalny usłyszeli dopiero, gdy album trafił do sklepów.
Debiutancki krążek „Piggy Go Getter” z interesującą okładką dwóch policjantów (tytułowych „świnek”..?) rzucających gaz łzawiący w dymną zasłonę ukazał się w październiku 1970 roku. Jest to w całości autorskie dzieło zespołu, będące mieszanką psychodelii i folk rocka, z dużym wpływem bluesa i wibracjami amerykańskiego Zachodniego Wybrzeża. I nich nie zdziwi nas, że dla zespołu, który uwielbiał takich wykonawców jak Zeppelin, Sabbath i Jeff Becka, piosenki w rodzaju „Nothing Can Change Your Mind” z uroczymi chórkami bliższe są grupie Crosby Still And Nash niż Deep Purple… Otwierający płytę „Lost Awaking” zagrany z akustyczną gitarą i elektrycznymi dźgnięciami podkreślającymi historię zagubionej miłości brzmi jak „Alone Together” z solowej płyty gitarzysty Traffic, Dave’a Masona. Takie nagranie nie potrzebuje, krwi, potu i pazura, a mimo to wciąga. W podobnym stylu rozbrzmiewa ballada „Your Woman’s Gone And Left You”… Urocza melancholia wychodzi z „Night Girl”, gdzie w końcu słychać mocną gitarę. Jest jej więcej w nagraniu „Living For Today”, będącym zapowiedzią ostrzejszego grania. Rockowe riffy gitarowe z imponująco wysokimi harmoniami, fajnym wokalem i ciężkimi organami nawiązują do stylu wczesnego Deep Purple… „Mirrors of Sorrow” idzie w podobnym kierunku. To piosenka o samotności i depresji. „Spójrz w dół, w zwierciadło smutku. Lustrzane odbicie odbija się ode mnie, pozwala znaleźć nadzieję na jutro, na lepsze dni…” Utwór z pełną werwy sekcją rytmiczną, z chwytliwymi organowymi riffami w tle przypomina „Hush”, a wsłuchując się w ostry gitarowy riff czuć inspiracje beatlesowskim „Hey Bulldog”… Wiodącym instrumentem napędzającym „Big House” jest fortepian nadając całości bluesowej energii w stylu boogie-woogie. Ciało kołysze się do tańca, nogi wystukują radosny rytm… „Look, What Else Is Happening” choć nie tak hałaśliwy jest energetyczny. Perkusista Willie Munro wreszcie się obudził i zaczął grać! Podobnie zresztą jak gitarzysta Zal Cleminson i klawiszowiec Eddie Campbell. Tylko, czy nie za późno..? „I’m Fallin’ Far Behind” wciąż trwa w gorączkowym tempie dzięki kolejnemu oryginalnemu riffowi Zala Cleminson, który s woim wiosłem robi uniki i porusza się jak koszykarz szukający rzutu… Na zakończenie dostajemy „Witches Come Today” – zabójczy finał z ciężką gitarą i organami, kapitalnym bębnieniem i mocno podkręconym basem. Typowy kiler potwierdzający, że mamy do czynienia z hard rockowym bandem z krwi i kości bez żadnej zasłony dymnej.
Muzycy TEAR GAS nie byli zachwyceni produkcją krążka. Podczas jednego z promocyjnych koncertów basista Chris Glen nawiał wręcz fanów, by nie kupowali płyty, która nie oddaje w pełni brzmienia zespołu. Mimo to z tą samą ekipą realizatorów nagrali drugi longplay wydany tym razem przez Regal Zonophone (pododział EMI).
Zanim płyta „Tear Gas” ukazała się na rynku w zespole nastąpiły zmiany. Zmęczony trasami koncertowymi Eddie Campbell pożegnał się z grupą. Jego miejsce zajął młody i utalentowany klawiszowiec Ronnie Leahy. Z kolei perkusistę Wullie Munroe’a zastąpił Ted McKenna z Dream Police, który rozwiązał się nieco wcześniej.
Podczas gdy debiut nawiązywał do hipisowskich wpływów, tym razem celem zespołu było nagranie zdecydowanie cięższego materiału. Pracę w studio zaczęli od nagrania trzech coverów. Pierwsze dwa składały się z utworów jakie Jeff Beck nagrał na albumie „Beck-Ola”. Były to „Jailhouse Rock” i „All Shock Up” (oba znane z repertuaru Elvisa). Kolejnym była kompozycja Jethro Tull „Love Story”, która w owym czasie otwierała występy TEAR GAS. Spokojny, nieco dramatyczny wstęp z późniejszymi dynamicznymi zmianami i palącymi gitarowymi solówkami kawałek ten daleki był od lżejszych, przebojowych propozycji z debiutu. Zal Cleminson grą na gitarze oszałamia. Jest naprawdę bardzo dobry. Gdybym był panną rzuciłbym się na niego z okrzykiem „Mój ci on, mój!” Do tego produkcja jest świetna. Wszystko i wszystkich słychać doskonale… Kiedy zespół grający covery kopie w tylną część ciała, to jestem szczęśliwy. Słuchając połączonych w jedną całość „Jailhouse Rock”/„All Shook Up” jestem niezmiernie szczęśliwy! Pokłady zniekształconych dźwięków gitary z godną podziwu konsekwencją napędzają tę mini wiązankę. To jeszcze nie proto-metal. Cleminson przypomina mi tu gitarzystę Jima McCarty’ego, który na pierwszych albumach grupy Cactus w podobny sposób skopał mi parę razy tyłek. Reszta zespołu też nie od parady, dotrzymuje mu kroku… „That’s What’s Real” to sześć minut szczęścia. Ciężki jak diabli, z fajnymi zmianami tempa i potężnym mocnym zakończeniem. Nie grajcie tego głośno swojej babci. Inaczej was wydziedziczy… Całkiem luźno robi się w „Lay It On Me”. Trochę pianina w rytmie honky-tonk, gitara slide, a to wszystko w stylu rockowego boogie zmieszanego z atmosferą małego wiejskiego pubu serwującego lokalne piwo… Super ciężki „Woman For Sale” zamykał pierwszą stronę oryginalnego longplaya. To był ten moment, kiedy muzycy ruszyli do Ziemi Obiecanej zwanej Hard Rockiem. Sabbathowy „I’m Glad” to kolejny mocarz i wielu widzi w nim prekursora metalu. Moim zdaniem nie jest to proto-metal. Owszem, ten szybki i super ciężki numer ma określone cechy, które definiują „metal”, ale sam nie jest metalem. Tak jak Sir Lord Baltimore nie jest metalowym zespołem. Tnące jak żyletka gitarowe solówki są ostre lecz nie tak typowe jak większość solówek tej epoki. Utwór zaczyna się jak klasyczny rocker z szerokim wachlarzem gitarowych riffów. Po długim solo zespół delikatnie przechodzi do drugiej, bardziej delikatnej części z elektryczną dwunastostrunową gitarą, fazowymi rytmami perkusji i tęsknym wokalem. Gra warta grzechu..! Rzewny nastrój przewija się przez „I’m Glad” toczący się wolno jak walec. Gitara Cleminsona łka czystym i krystalicznym dźwiękiem, a wokal i chórki na tle ciężkiego basu i organów ubarwiłyby najlepsze kompozycje Uriah Heep. Jest w tym nagraniu jakiś czar i magia nie pozwalająca oderwać się od muzyki ani sekundę. Sześć minut mija jak mrugnięcie okiem… Z kolei subtelne dźwięki jazzowej gitary rozpoczynają „The First Time”. Ten utwór zamyka płytę. Spokojnie i nostalgicznie. Kojący wokal sączy się do samego końca. W drugiej minucie gitara na moment staje się bardziej agresywna. Ten gość mnie zachwyca. Nawet gdy gra rytmicznie wciąż jest niesamowity. Wchodzą organy, atmosfera na moment robi się gęsta. I kiedy wydaje się, że całość nabierze odpowiedniego tempa, rozwinie się i będzie czad niespodziewanie wszystko powolutku wycisza się. Pozostaje żal, że coś co tak pięknie się zaczęło już się skończyło…
Chociaż wyniki sprzedaży albumu „Tear Gas” były dobre grupa nie zdecydowała się na nagranie kolejnej płyty. Być może wpływ na to miała seria wspólnych koncertów zespołu z wokalistą Alexem Harveyem w londyński klubie Marquee na początku 1972 roku. A może zdali sobie sprawę, że nigdy nie osiągną poziomu swoich idoli? W każdym bądź razie w połowie tego samego roku Glen, McKenna i Cleminson przyjęli propozycję jaką złożył im Harvey. Zakładając błyszczące kostiumy, razem z ekscentrycznym wokalistą stworzyli glam rockową kapelę, która ostatecznie stała się znana pod nazwą The Sensational Alex Harvey Band.
Paradoksem jest, że mimo popularność SAHB na Wyspach i USA dość szybko zapomniano o TEAR GAS (za wyjątkiem Szkocji rzecz jasna) i o jego dwóch, absolutnie klasycznych, hard rockowych albumach. Bo co by nie mówić, są to obligatoryjne wręcz pozycje dla każdego fana, który chce zgłębić rockową scenę lat 70-tych tamtego rejonu Wysp Brytyjskich, I warto o tym pamiętać…
PS. O zespole SAHB i jego najpopularniejszej płycie pisałem w kwietniu 2015 roku w poście pt. The Sensational Alex Harvey Band „Next” (1973), Wystarczy wpisać w wyszukiwarce na głównej stronie bloga hasło: Alex Harvey. Polecam!