Ukryte arcydzieło australijskiego prog rocka. ARAGORN „The Suite” (1973)

O tym, że los potrafi być nieprzewidywalny wiemy nie od dziś, a w połączeniu ze szczęściem potrafi zaskakiwać nawet wytrawnych poszukiwaczy płytowych rarytasów minionej epoki. W 2017 roku muzyczni archeolodzy natknęli się na jedyny album australijskiej grupy Snakes Alive nagranej w 1975 roku. Pięćdziesiąt sztuk wytłoczonych płyt nieposiadających okładki trafiło głównie do przyjaciół i ich rodzin. Ludzie z japońskiej wytwórni Belle Antique byli zdumieni wysokim poziomem nieznanych muzyków, oraz złożoną, dobrze zaprojektowaną strukturą stanowiącą mieszankę progresywnego rocka i jazzu wykorzystując unikalne połączenie gitary, perkusji, basu, instrumentów klawiszowych, dętych drewnianych i trąbki.  Z jednej strony nie jest to jakaś wielka niespodziana, wszak istniała niezliczona ilość mniejszych zespołów, które zniknęły, pozostawiając po sobie singiel, lub płytę w formie prywatnego tłoczenia. „Snakes Alive” zdecydowanie przebijał swym poziomem ówczesną konkurencję i w 2017 roku stał się wydawniczą sensacją.

Okładka płyty „Snake Alive” (Bell Epoque 2017)

Ale to nie wszystko. Idąc tym tropem koreańska Merry Go Round dokopała się korzeni Snake Alive. Okazało się, że punktem wyjścia ich muzycznej kariery była założona w 1972 roku grupa ARAGORN. Mało tego – firma dotarła także do absolutnie MEGA SENSACYJNEJ taśmy z nigdy nie wydanym, 43-minutowym nagraniem „The Suite” publikując go, po raz pierwszy OFICJALNIE, na kompaktowej płycie w 2022 roku.

Grający na instrumentach klawiszowych Oleg Dietrich, który od najmłodszych lat studiował muzykę klasyczną, w 1967 roku (miał wtedy 14 lat) zaczął komponować „The Suite” pod wpływem swojego przyjaciela, gitarzysty Johna Simpsona mającego obsesję na punkcie tolkienowskiej powieści „Władca Pierścieni”. Szlifowana i przerabiana na różne sposoby większa część kompozycji przeleżała w szufladzie kilka lat. Oleg powrócił do niej gdy założył Aragorn nazwany na cześć jednego z głównych bohaterów powieści. We wrześniu 1973 roku, po zakończeniu ostatecznych prac nad kompozycją i aranżacjami przy pomocy wszystkich członków zespołu, „The Suite” nagrano (bez żadnych dogrywek) w jednym podejściu. Praktycznie był to więc występ na żywo zarejestrowany w sobotni wieczór w Sydney w tamtejszym Clover Studios. Niestety, materiał nie doczekał się płytowego wydania pozostając przez pięć dekad jedynie na taśmach-matkach.

Zespół Aragorn (1973)

43-minutowa suita składająca się z 16 krótkich utworów (ponad 50 minut z bonusem w zaktualizowanej reedycji CD) nawiązuje do klasycznych brzmień muzyki progresywnej, z długimi fakturami instrumentalnymi, w które wplatają się cudne melodie, solowe wstawki gitary, klawiszy i fletu. Pierwsza rzecz, jaka się tu wyróżnia to klasyczny fortepian Olega ujawniający jego muzyczne korzenie, oraz perkusja Petera Nykyruja, nadające utworom bogatą i płynną różnorodności. Wzbogacana ciągłymi zmianami tempa solidna i rozbudowana sekcja rytmiczna pozwala na rozwinięcie koncepcji albumu doskonałe scalając jego poszczególne części. Symfoniczne cechy Yes przeplatają się z jazzowymi pasażami i akustycznym gitarowym arpeggio w stylu VDGG, oraz niezwykle interesującymi, bardziej energicznymi, fenomenalnymi partiami fletu nawiązującymi do Jethro Tull. Teksty inspirowane motywami Śródziemia interpretowane przez dynamicznego i niesamowitego wokalistę Jonasa Sayewella są świetnie wkomponowane w cały muzyczny kontekst. Cóż za przyjemna podróż zarówno w obrębie historii książki, którą wszyscy znamy, jak i po brzmieniach lat 70-tych będących wysokiej jakości mieszanką różnych stylów progresywnego rocka. Pomimo odniesień do Mordoru teksty i muzyka są jak najbardziej uniwersalne.

Front okładki kompaktowego wydania płyty „The Suite” (2022)

Pierwsze takty muzyki i od razu zaskoczenie. Spodziewałem się dźwięku jakości demo, tymczasem to w pełni profesjonalnie nagrany, soczysto brzmiący materiał. Ach, gdyby to było wtedy wydane… Jak dla mnie poważny pretendent do tytułu najlepszego australijskiego prog rockowego albumu tamtych lat! Muzyka emanuje też tym samym entuzjazmem eksploracyjnym, co czyniły w tym czasie włoskie zespoły prog rockowe (Osanna, De De Lind, Capitolo 6) aczkolwiek notatki wskazują, że byli pod wpływem Brytyjczyków głównie ELP i Jethro Tull. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę klasyczne wykształcenie muzyczne Olega Ditricha skojarzenia z ELP są jak na miejscu… Progresywne opus przykuwa uwagę od samego początku. Zwroty akcji są spektakularne i przy wielokrotnie uważnym słuchaniu wciąż odnaleźć można nowe niuanse i emocjonalne fragmenty absolutnie wysokiej wartości. Każdy utwór jest ogniwem spajającym całą suitę, więc nie ma sensu omawiać ich pojedynczo. Powiem jedynie, że najdłuższy („Wonder”) trwa niecałe pięć minut, zaś najkrótszy („Rivendell South”) zaledwie czterdzieści kilka sekund – przy każdym skóra cierpnie, włos podnosi mi się do góry.

Płyta CD z  labelem koreańskiej wytwórni Merry-Go-Round.

Kompaktowa wersja płyty zawiera dodatkowe, ośmiominutowe nagranie „And The People And The Night”. Utwór utrzymany w stylu jam session łączy improwizacje członków zespołu z wyjątkowymi rytmami znakomitego Petera Nykyruja i cichego bohatera drugiego planu, basisty Michaela Vidale’a. Naprawdę świetny bonus pokazujący przyszłe oblicze Snakes Alive.

„The Suite” to zdecydowanie jedno z najlepszych wydawnictw magicznego okresu lat 70-tych. Arcydzieło, które zbyt długo ukryte było przed światem, pozwala na nowo napisać historię australijskiej muzyki progresywnej.

PS. Janusz Nowicki – dziękuję, że pomogłeś mi odkryć tę płytę.