Z reguły muzyka płynnie przechodzi z jednej epoki do drugiej choć czasem zdarza się, że zostaje zamknięta w kapsule czasu, w której powstała, by później nie ujrzeć światła dziennego przez lata. Tak można powiedzieć o każdym gatunku muzycznym, w tym o muzyce hipisów. Ale jak mawiał Neil Young „Starzy hipisi nigdy nie upadają. Oni wciąż bezustannie podróżują…” Podążając ich śladem być może ktoś natknie się na krótkie arcydzieło powiązane z kalifornijskim psychodelicznym snem, które nagrał, pochodzący ze studenckiego miasta Davis, utalentowany kwartet rockowy o dziwnej nazwie KAK w 1968 roku.
Główną postacią w zespole był gitarzysta i wokalista Gary Lee Yoder. Jak przystało na zbuntowanego młodzieńca był nieco nonszalancki, lecz posiadał tę nieuchwytną cechę będącą oznaką prawdziwego artyzmu. Pisał proste, ale efektowne piosenki wykonując je z rozbrajającą pewnością siebie. Wokalnie potrafił warczeć jak Burdon, lub Morrison, wydobywać samogłoski jak Dylan lub czarować ciepłą delikatnością Donovana. Ale to były jedynie wpływy, a nie imitacje. Gary Yoder miał własny styl i pozostał jednym z tych talentów, który z jakiegoś powodu nigdy nie wszedł do wielkiego świata.
Do Davis trafił w 1961 roku kiedy jego ojciec dostał pracę wykładowcy na tamtejszym Uniwersytecie. Jako muzyk zaczynał od graniowych folkowych piosenek, ale to rock był jego wielką miłością. Po ukończeniu liceum razem z kumplami założył zespół The Hide- Aways porzucając granie koncertów na terenie uczelnianego kampusu na znacznie bardziej prestiżową scenę w pobliskim Sacramento, gdzie królował wówczas surf rock. Jako zespół nigdy jednak nie robili za Beach Boys, ani nie grali podobnych bzdur. Mówili, że w ich żyłach płynie rock and roll w stylu Chucka Berry’ego, a kiedy brytyjska inwazja rozlała się po całych Stanach Zjednoczonych podekscytowani muzyką The Animals, Yardbirds i Them na początku 1966 roku zmienili nie tylko styl, ale i nazwę na The Oxford Circle. Legenda zespołu ugruntowała się w San Francisco, gdy ich rock’n’rollowy spryt, instrumentalna zręczność i wściekły garażowy rock zdmuchnęły ze scen Fillmore i Avalon psychodeliczną szlachtę pokroju Grateful Dead i Big Brother And The Holding Company. Wśród znawców tematu ich nazwę wymienia się szeptem w pełnym podziwu tonie zarezerwowanym dla naprawdę wielkich. Pomimo popularności, grupa zdołała wydać zaledwie jeden singiel, „Foolish Woman”/”Mind Destruction”. Zdumiewające więc, że tak ogromna reputacja wywodziła się jedynie z szalonych koncertów i tej jednej, siedmiocalowej płytki. Wystarczy jednak posłuchać tego krótkiego arcydzieła, owej szalonej, dziko pulsującej pre-punkowej histerii, a legenda się uwiarygadnia. Niestety, pomimo że grupa dzieliła na równi scenę z takimi sławami jak Grateful Dead, Jefferson Airplane, czy Janis Joplin nigdy nie zdobyła kontraktu płytowego. To był jeden z powodów końca The Oxford Circle, na gruzach którego, pod koniec 1967 roku, powstał Kak, Obok Gary Yodera i gitarzysty solowego z The Oxford Cirlce, Dehnera Pattena, w zespole znaleźli się także basista Joe Dave Damrell i perkusista Chris Lockheed. Nieoficjalnie piątym członkiem załogi Kak był Gary Grelecki, poeta, autor tekstów i producent muzyczny, który zafascynował Yodera od pierwszego (przypadkowego zresztą) spotkania. To Grelecki doprowadził do podpisania kontraktu płytowego z wytwórnią Epic Records, która longplay „Kak” wydała w styczniu 1969 roku. I to on zaprojektował tę fantastyczną okładkę.
Ta płyta to przykład dobrego brzmienia Zachodniego Wybrzeża późnych lat 60-tych, w którym niepoślednią rolę odgrywają teksty mówiące o społecznych zawirowaniach epoki („Everything’s Changing”), swobodnego stylu życia („Electric Sailor”, „Lemonaide Kid”), marzycielskiego idealizmu („I’ve Got Time”) i ekspansji umysłu („Trieulogy”). Całość rozpoczyna się trzema ciężkimi numerami nawiązującymi do korzeni Yodera z czego pierwszy, tajemniczo zatytułowany „HCO 97658” trwa ledwie minutę i czterdzieści sekund a kipi taką energią, że tylko pozazdrościć. Z kolei „Everything’s Changing” z klasycznym, mocno naładowanym rockowym klimatem San Francisco brzmiącym bardziej jak Moby Grape jest jednym z moich faworytów. Tu wszystko zdaje się być idealne i na swoim miejscu: wokal Yodera, harmonie wokalne, gitara Pattena i jego solówki, którymi ten album jest przesiąknięty. Ale to „Electric Sailor” jest często cytowany jako klasyk. Ten utwór to czysty garażowy rock z późnego okresu w jego najlepszym wydaniu, w tym mocne bębny, niesamowite acidowe solo, sprzężenia zwrotne i chwytliwy refren. W podobnym stylu utrzymany jest znakomity „Disbelievin” zbudowany na powtarzalnym riffie. Nie zabrakło też mniej lub bardziej odległych ech Grateful Dead (delikatne ślady country i blues rocka), Quicksilver Messenger Service (gitary), Kaleidoscope (orientalizmy). Najmniej wtórni byli w spokojniejszych fragmentach płyty. Mam tu na myśli trzy bardzo dobre kawałki, które wyróżniają się na tle nieokiełznanych, wijących się ścieżkach gitarowych, a mianowicie country rockowy „I’ve Got Time”, psycho-folk rockowy „Lemonaide Kid” (o dealerze LSD) z sitarem i tablą i balladzie „Flowing By” w stylu Donovana ozdobioną partią klawesynu.
Jeśli ten album stał się obiektem kultu bez wątpienia zawdzięcza to epickiemu utworowi „Trieulogy”. Ten najdłuższy numer na płycie trwający ponad osiem minut to acid rockowa mini suita składająca się z trzech części: „Golghota’, „Mirage”, „Rain” z sitarem i świetnymi, psychodelicznymi solówkami. Czasem mam wrażenie, że był to swoisty zapalnik muzyczny, dzięki któremu taki na przykład Lynyrd Skynyrd chwilę później odpalił swą bombową karierę.
Album „Kak” jest jednym z klejnotów tamtych czasów mogący godnie stać obok „Surrealistic Pillow” Jeffersona Airplane, „Electric Music For The Mind And Body” Country Joe And The Fish, czy płyt Moby Grape. Kompletnie niepromowany sprzedał się w ilości stu kilkudziesięciu egzemplarzy. Płycie nie pomogło też to, że po jej wydaniu zespół zagrał ledwie pięć koncertów, po których rozwiązał się. Jednym z nielicznych występów był ten w rodzinnym Davis. Na plakacie anonsowano ich jako Kak, ale w nawiasie dopisano Oxford Circle. Dla miejscowych ostatnia nazwa znaczyła wciąż wiele…
Pierwsze wznowienie longplaya na CD ukazało się w Stanach w 1992 roku. Dużo ciekawsza okazała się zremasterowana reedycja Big Beat Records z 1999 roku zatytułowana „Kak-Ola” poszerzona o dodatkowe nagrania. Te dziesięć bonusów znacznie poszerzają wizerunek zespołu, nie mówiąc już o tym, że dostaliśmy prawie dwa razy więcej muzyki Kak niż na oryginalnym winylu. Kilka z nich są wręcz genialne. Myślę tu o singlowej wersji „Rain” (trzecia część suity „Trieulogy”, która w tej odsłonie to czyste piękno punkowej psychodelii) i o akustycznej wersji „Everything Changes”. Oba te nagrania wolę w takim właśnie wydaniu… Poza tym mamy tu demo piosenki „I’ve Got Time”, dwa połączone i niepublikowane wcześniej koncertowe nagrania „Bye Bye”/„Easy Jack”, które nie znalazły się na albumie, akustyczny dublet „Mirage & Rain”, solowy singiel Gary Yodera „Flight From The East”/„Good Time Music” z 1969 roku, a także coś, co uważam za prawdziwy rarytas – trzy dema Yodera z końca 1967 roku: „When Love Comes In”, „I Miss You” i „Lonely People Blues” z Paulem Whaleyem z Blue Cheer na perkusji, Brucem Stephensem na gitarze, oraz Richardem Bergerem na flecie. Wszystkie te dodatki nie traktowałbym jako wisienek na torcie – prędzej jako smakowitą przystawkę do dania głównego.
Na zakończenie mała garść ciekawostek:
1. Co do nazwy zespołu: „kak” jest słowem południowoafrykańskim oznaczającym tabu; w slangu: obornik, łajno.
2. Według dokumentacji firmy Epic Records, album „Kak” ukazał się dokładnie we wtorek 31 grudnia 1968 roku, ale został zaliczony do harmonogramu płytowych wydań na styczeń’69.
3. Kilka lat temu koncern British Telecom w swoim spocie reklamowym użył piosenki „Lemonaide Kid”.
4. Koncert Oxford Circle z 1966 roku z zaskakująco doskonałą jakością stał się podstawą płyty „Live At The Avalon 1966” wydaną w 1997 roku przez Big Beat Records w ramach serii „Nuggets Of The Golden State”. Płyta dodatkowo zawiera singiel zespołu, oraz kilka niewydanych kawałków. Wydawnictwo znalazło się na 6 miejscu na liście „Top 50” Record Collector wyprzedzając reedycje Pink Floyd, Grateful Dead i Santana. Otrzymało też bardzo pozytywną recenzję w miesięczniku Mojo.