Pochodzący z Manchesteru kwartet I DRIVE w 1966 roku wyjechał do Niemiec jak niegdyś Beatlesi nie po to, by szukać szczęścia i bram do sławy, ale dla chęci grania przed publicznością. Zapotrzebowanie na muzyczne zespoły z Wysp wciąż było spore i choć „złota era” brytyjskiego popu zdawała się powoli mijać tamtejsi promotorzy wciąż chętnie ściągali ich do siebie. Zespół I DRIVE występował tam przez cztery lata w różnych znanych i mniej znanych klubach, czasem w podejrzanych spelunkach. Występowali codziennie od 21.00 do 3.00 nad ranem grając rocka w myśl zasady głośno, szybko, prosto. W 1968 roku doszedł do nich Geff Harrison charyzmatyczny wokalista obdarzony mocnym głosem, który na niemiecką ziemię przybył rok wcześniej wraz z grupą Some Other Guys. To z nim I DRIVE dostali angaż do hamburskiego Star Club kojarzonego z występami słynnej Czwórki z Liverpoolu. Tam też zawiązała się grupa fanów (ściślej mówiąc fanek) podążająca za zespołem krok w krok. Przez moment poczuli się nawet jak The Beatles…
Pod koniec lat sześćdziesiątych niemiecka klubowa scena muzyczna umarła, a z nią grana tam muzyka na żywo. Zachowało się jednak kilka miejsc, w których próbowano podtrzymać tradycję klubowych występów, szczególnie na głębokim południu kraju. Zespół wyjechał w tamte rejony wynajmując mały domek w uroczym, dziewiczym pustkowi skąd ruszał w klubowe trasy. Wydana w 1969 roku na własny koszt EP-ka „Classic Rigby” sprzedawana przez muzyków na koncertach pokazała, że beatowa do tej pory grupa weszła na ciężką rockową ścieżkę.
Niestety w 1970 roku Geff Harrison odszedł od chłopaków i dołączył do niemieckiej formacji Twenty Sixty Six And Then, a potem zasilił Kin Ping Meh. Mimo to kwartet działał dalej, a obowiązki Geffa przejęli gitarzysta i klawiszowiec. W końcu zespół został dostrzeżony przez jednego z monachijskich menadżerów, który pod koniec tego samego roku sprowadził ich do stolicy Bawarii. Niestety plenerowe koncerty weekendowe nie gwarantowały dużych zysków, więc zatrudniali się w monachijskich studiach nagraniowych jako muzycy sesyjni. To w tym czasie napisali i zarejestrowali na taśmach trzydzieści numerów, z których miała powstać duża płyta. Najwięcej frajdy sprawiło im nagrywanie utworu „Before The Devil” z udziałem Monachijskiej Orkiestry Symfonicznej, która pewnego dnia przyszła na sesję nagraniową. W podziękowaniu I DRIVE zrobili to, czego nie wolno im było robić: ku uciesze filharmoników odegrali na żywo cały materiał na płytę. Któryś z inżynierów przytomnie uruchomił magnetofon; koncert został nagrany. Obiecano potem, że będzie z tego płyta „Live”. Niestety taśma w niejasnych okolicznościach zniknęła ze studyjnego archiwum, podobnie jak i symfoniczna wersja „Before The Devil”. Diabeł w tym palców nie maczał, więc co? Pech..? Na szczęście jesienią 1972 roku niemiecki Metronome w końcu wypuścił na rynek longplay zatytułowany tak jak nazwa zespołu.
Album „I Drive” to ciężki, dynamiczny rock z progresywnymi naleciałościami i wspaniałymi melodiami, które mimo upływu lat (dekad!) wciąż świecą i wiele mówią o mocy i żywym brzmieniu grupy. „Cheese” (wł. Richard Henry Hampson) jak każdy gitarzysta z zawieszonym na szyi krucyfiksem był mistrzem w tworzeniu ciemnych, gęstych riffów. „Les” (Leslie Graham) kreślił swym Rickenbackerem świetne, pełne furii linie basu, John Barry Smith grał na Hammondach nie gorzej niż Vincent Crane z Atomic Rooster, a bębnienie Davida Charlesa Bailey’a powoduje szybsze bicie serca. Album jest „gęsty”, wokal sprawia wrażenie jakby każda kompozycja miała inny styl, a przy tym zawierała wiele inspirujących momentów. Otwierający „Down, Down, Down” jest jednym z najbardziej wybuchowych numerów na płycie. Idealnie wyważone proporcje, fantastyczna gra całego kwartetu, piekielnie solidna i ciężka sekcja rytmiczna, kapitalne Hammondy i tnąca jak brzytwa gitara! Jazda aż dech zapiera! Gitarzysta potrafi pokazać też i łagodniejsze, bardziej akustyczne brzmienie swego instrumentu. Słychać to w urokliwym kawałku „Christine” który wciąga jak narkotyk i trudno się potem od niego uwolnić. Chwila nieuwagi i jesteśmy jego więźniami na całe życie.. „Looking Out My Window” porywa rytmem, psychodelicznym stylem i organami na pierwszym planie, a „Before The Devil” to z kolei wybuchowa mieszanka złożona ze stylu Jericho i Black Widow. Najwięcej zachwytów wzbudza ostanie nagranie „Brave New World”. I choć nie przepadam za „łzawymi” rockowymi balladami, to ta sześciominutowa kompozycja z łatwo wpadającą w ucho melodią sprawia mi wielką radość. Czuć żar i emocje płynące w głosie wokalisty, jest miejsce na gitarową solówkę wspomaganą przez Hammondy, a do tego bas i mocarna perkusja czynią z niej kawał dobrego wyśmienitego hard rocka! Kompaktowa reedycja Flawed Gems z 2015 roku zawiera aż osiem bonusów. Sześć z nich to nigdy wcześniej niepublikowane wersje demo utworów z 1971 roku nagrane na żywo w studio z czego tylko dwa: „Before The Devil” (dłuższy o pół minuty) i „Looking Out My Window” znalazły się na płycie. Największą gratką jest jednak nagranie „Classic Rigby (Part 1 + 2)” pochodzące z mega rzadkiej niemieckiej EP-ki wydanej w 1969 roku z Geffem Harrisonem śpiewającym po swojemu beatlesowskie „Eleanor Rigby” na tle klasycznych instrumentalnych tematów granych przez muzyków. No i jest też nigdy nie wydane „I Need A Friend”, które Harrison nagrał z I DRIVE w 1972 roku tuż przed jej rozpadem, brzmiące bardziej jak jego późniejszy Kin Ping Meh.
Zespół I DRIVE nie zdobył popularności, nie zaznał sławy, a jedyna płyta z powodu kiepskiej promocji i niskiemu nakładowi nie przebiła się na muzycznym rynku. I choć na pewno nie jest to pozycja wybitna (nie każdy album musi być zaraz klasykiem) słucha się jej z ogromną przyjemnością. Ja do tej płyty wracam często.