Szwajcaria kojarzy się zazwyczaj z Alpami, zimowymi sportami i pięknymi kurortami. Jeśli zastanowić się sekundę dłużej przychodzą na myśl inne skojarzenia. Szwajcarski ser. Szwajcarskie zegarki. Najpewniejsze banki (wiadomo!). Ale żeby krokodyl..? Szwajcarski?
Zespół KROKODIL powstał pod koniec lat 60-tych w Zurychu. Zaczynali jako grupa blues rockowa, ale dziś uważani są za najlepszy zespół progresywny w swoim kraju. O ile debiutancka płyta „Krokodil” wydana w 1969 roku zawierała więcej bluesa niż prog rocka, to już na następnej „Swamp” (1970) słychać w jak bardzo oryginalny sposób zespół włączył do swej muzyki psychodeliczne dźwięki. W naturalny dla siebie sposób połączyli elektryczne, rockowe brzmienie z sitarem, harmonijką i skrzypcami. Obie płyty okazały się wielkim sukcesem w Szwajcarii. Zespół doceniono także na Wyspach, gdzie tamtejsi znawcy porównali ich do Groundhogs. I chyba Brytyjczycy nie zrobili tego ze względu na Terry’ego Stevensa, swego rodaka grającego u Szwajcarów na basie. Myślę, że to porównanie do znakomitej londyńskiej kapeli było w tym przypadku bardzo trafione. A KROKODIL konsekwentnie krocząc obraną drogą artystyczną wzbogacał swoje brzmienie kolejnymi instrumentami: fletem, gitarą akustyczną, tablą i przede wszystkim melotronem zakupionym przez basistę. To szerokie instrumentarium nadało zespołowi dość egzotyczne i zarazem barwne brzmienie, które odnajdujemy na ich trzecim krążku. Z uroczą bajkową okładką longplay „An Invisible World Reveald” ukazał się w 1971 roku nakładem znanej wytwórni United Artists.

Producentem albumu był sam Dieter Dierks – człowiek legenda, który współpracował z wieloma znakomitymi grupami w tym m.in. z Tangerine Drem, Orange Peel, Ash Ra Tempel, Nektar, Eric Bardon Band, Rory Gallagher’em i najdłużej ze Scorpions (1970-1990). Dierksowi udało się perfekcyjnie zachować to fantastyczne i tak charakterystyczne brzmienie zespołu. Przypomina mi ono bardziej niemiecki Grobschnitt (choć jest mniej symfonicznie) niż brytyjski Groundhogs. Płyta zawiera sześć nagrań, z czego dwa trwają po piętnaście minut. Niektóre z nich wyprzedziły swój czas. Nie bez powodu zespół został określony jako hybryda Amon Duul II i Man. Jej klimat kojarzy mi się z pierwszą „niekosmiczną” jeszcze płytą Hawkwind i z Pink Floyd z tamtego okresu. Bogate instrumentarium, akustyczne brzmienie, marzycielskie harmonie wokalne sprawiają, że całego albumu słucha się z ogromną przyjemnością!

Album otwiera „Lady Of Attraction”. Klimatyczna kompozycja utrzymana w duchu „Planet Caravan” Black Sabbath z akustycznym brzmieniem i bogatym instrumentarium. Śmiało wpasowałaby się ona np. do płyt Ten Years After: „Stonedhege”, czy „Cricklewood Green”. Jest to tak przepiękny utwór, że usłyszawszy go po raz pierwszy z miejsca się w nim zakochałem! Niewątpliwie pierwsza piątka najpiękniejszych nieznanych ballad rockowych. Niespełna dwuminutowa miniaturka „With Little Miss Trimmings” zagrana w dość żwawym tempie z gitarą akustyczną jako instrumentem wiodącym jest wstępem do jednego z dwóch najważniejszych utworów na tej płycie. Piętnastominutowy epos „Odyssey In Om” zaczyna się od magicznych dźwięków sitaru. Gitarzysta zespołu Walty Anselmo zabiera nas w oniryczną podróż na Bliski Wschód i do Indii. Ten hipnotyczny klimat wprowadza w trans z którego wybudzają mnie harmonijka, flet (Mojo Weideli) i blaszane instrumenty perkusyjne (Dude Durst). Tak na marginesie – chyba nikt wcześniej nie pokusił się, aby w jednym nagraniu połączyć ze sobą sitar z harmonijką! Trwa to około sześciu minut po czym pojawia się hard rockowa gitara, która wraz z mocną sekcją rytmiczną fundują nam prawdziwy odlot. Hard rock miesza się z blues rockiem. Mam wrażenie jakby zespół grał na „żywo” wszystko improwizując na poczekaniu. Dużo w tym nagraniu harmonijki, która nadaje całości „kosmicznego” tła. Pan Dierks odrobił tutaj pracę domową na szóstkę! To jest jedna z tych genialnych chwil, kiedy fragmentu płyty można słuchać bez końca.

„Green Fly” zaczyna się delikatnie, ale już po chwili zaskakuje twardymi wejściami melotronu do spółki z agresywną gitarą. I gdy wydaje się, że zespół podąży w kierunku progresywnych dźwięków w stylu King Crimson z drugiego planu wyłania się harmonijka. Atakując niczym ostrymi krokodylowymi kłami zmienia charakter kompozycji wpychając ją na tory blues rocka. Przedostatni utwór na płycie – „Looking At Time” – to już absolutna jazda na najwyższym prog rockowym pułapie. Sporo tu świetnej akustycznej i elektrycznej gitary, odjechanych w stronę psychodelii dźwięków, soczystej partii basu i perkusji. Zmiany tempa, nastroju, klimatu powodują, że słucha się tego z ogromnym zainteresowaniem. Znowu mamy świetnie zagrane partie na flecie i harmonijce. Największe wrażenie robi jednak fantastyczna solówka gitarowa Walty Anselmo od której trudno się oderwać. On też nadaje ton w kompozycji „Last Doors” opartą na bluesie i zamykającą ten bardzo ciekawy album. Album, który w owym czasie został zaszufladkowany do… niemieckiego krautrocka (?!). Dla mnie „An Invisible World Releaved” na zawsze pozostanie klejnotem rocka progresywnego. Płytą skrzącą się niezwykłymi pomysłami, pełną wyobraźni i przestrzenną, łączącą się z bluesem, folkiem, psychodelią i muzyką etniczną.
Kompaktowa reedycja firmy Second Battle z 2014 roku zawiera trzy dodatkowe nagrania. Dwa ostatnie z nich, to improwizowane w studio jam session, które pokazują zespół od strony blues rockowej. Szkoda, że KROKODIL nigdy nie wydał koncertowej płyty, bo te nagrania dobitnie pokazują jego nieprzeciętną wielkość. Z radością i niekłamaną przyjemnością zanurzam się w to muzyczne „bagienko” mimo, że tapla się w nim krokodyl. Szwajcarski krokodyl…
https://www.youtube.com/watch?v=9UWSR1gr4Mk
mi ta muza kojarzy się z muzyką hinduską a może inaczej z muzyką PINK FLOYD ale warta poświęcenia uwagi ale byłbym HEPY gdyby wmieszano w nią muzykę RYTM BLUSA albo HARD ROKA ale fajnie mi się tej muzyki słuchało powiedział bym że się przy niej zrelaksowałem i to jest to co mnie rajcuje w muzyce