Rebelianci z Czarnego Lądu. SUCK „Time To Suck” (1970).

Zespół SUCK zstąpiła na niczego nie podejrzewającą muzyczną scenę Republiki Południowej Afryki i zmienił jej oblicze. W swojej krótkiej, trwającej zaledwie osiem miesięcy karierze szybko zyskał złą reputację, nagrał zaledwie jeden album i wywołał więcej chaosu niż większość zespołów w ciągu dziesięciu lat kariery. Siekierą rąbali instrumenty, demolowali wszystko cokolwiek nawinęło im się pod ręce,  podpalali sceny, używali „kolorowego”, niewybrednego języka – byli dzicy i wściekli jak nikt inny. Zespół nic sobie z tego nie robił. Cała czwórka bunt miała wpisany w genach. Najważniejsza była dla nich samozachowawczość – musieli bronić się przed tymi wszystkimi „prostakami”, którzy chcieli ich skalpować! Po latach wspominali: „Fakt – podpaliliśmy zasłony w Port Elizabeth’s Feathermarket Hall i stoczyliśmy jogurtową walkę na stadionie Kingsmead w Durbanie. Ale bieganie z siekierą za Brianem Davidsonem z Freedom’s Children było tylko żartem…” Tak jak i niesławny incydent ze zniszczonym (porąbanym siekierą) fortepianem w Selbourne Hall. Muzycy, twierdzą, że to nie było zaplanowane – wyszło spontanicznie i zaskoczyło wszystkich. Nawet ich samych.

Skandaliczne wybryki rockowych rebeliantów przyniosły im niechlubny rozgłos także poza granicami RPA. Występy w ówczesnej Rodezji (dziś Zimbabwe) spowodowały zamieszki; eskortowani przez policję zostali odstawieni do granicy z dożywotnim zakazem jej przekraczania. Jakby tego było mało, ich jedyny album, „Time To Suck”, nagrany w kilka godzin w Johannensburgu w EMI Studios został zbojkotowany przez South African Broadcasting Corporation, co wiązało się z odmową grania i promowania go przez publiczne stacje radiowe. Darmową reklamę robiły im za to niemal wszystkie gazety w kraju – dziennikarze kochali o nich pisać. W ciągu tych ośmiu miesięcy mieli swoje 15 minut sławy. I wykorzystali je wspaniale!

Zespół powstał w Johannesburgu na początku 1970 roku. Urodzony w RPA basista Louis „Moose” Forer spotkał w jednym z klubów przybyłego z Londynu gitarzystę Steve’a „Gila” Gilroya, który wcześniej współpracował z Mickiem Abrahamsem, oryginalnym gitarzystą Jethro Tull i założycielem genialnego Blodwyn Pig. Po latach Gilroy wspominał: „Tej nocy „Moose ” zabrał mnie w kilka miejsc takie jak Club Tomorrow, Black Out, Ciros… Jamowaliśmy z lokalnymi muzykami, piliśmy dużo piwa i dobrze się bawiliśmy. Pamiętam, jak w jednym z nich wydarł basiście gitarę i wykonał z nią  salto na scenie. Tamten prawie zemdlał! To była szalona noc.” Do tej dwójki dołączył przybyły z Kapsztadu, ale urodzony we Włoszech perkusista, były członek Elephant, Savario Pasquale Maria Grande zwany „Savvy”, Gilroy: „Na przesłuchaniu każdy numer jaki zapodaliśmy był przez niego od początku do końca perfekcyjnie zagrany. To było zdumiewające, bo wcześniej nigdy razem nie graliśmy. „Savvy” był jak Keith Moon z The Who. Co ja gadam – on był znacznie lepszy! No i miał wielki wpływ na ciężkie brzmienie zespołu.”  Do pełni szczęścia brakowało jeszcze jednej osoby. Urodzony w Port Elizabeth cypryjski wokalista, gitarzysta i flecista Andrew Ionnides, ex-Blind Lemon Jefferson i October Country, który niedawno przeniósł się do Johannesburga przyjął ich zaproszenie. Tak narodził się SUCK.

Od początku byli kontrowersyjni. To było ich przeznaczenie. Rozważali pomysł, by w nazwie zespołu pierwszą literę zamienić na „F”. Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek. Moose: ” Niezależnie od tego, czy nazwalibyśmy siebie Saints, Suck, czy Hannes and the Foreskins i tak wzbudzalibyśmy kontrowersje.” Ich pierwszy występ na „Rand Easter Show” w Milner Park w Johannesburgu wywołał burzę. Agresywna, ostra muzyka o ciężkim brzmieniu zmiotła spod sceny dwa pierwsze rzędy wystraszonych fanów sądząc, że na ich karkach ląduje Jumbo Jet. Na scenie Moose wywijał nożem myśliwskim, Gilroy dzierżył w ręku młotek nabijany ostrymi kolcami, a Andrew paradował ze swoim ukochanym rewolwerem (Colt Python .357 Magnum) i pejczem, którym „chłostał” Moose’a (teraz wiadomo kto napisał „The Whip”). Tego rodzaju zachowanie zespołu rockowego w konserwatywnej Republice Południowej Afryki było do tej pory NIESPOTYKANE! Nie trzeba dodawać, że nazajutrz prasa miała używanie. „To była obrzydliwość! Dzikie zwierzęta! Swoją muzyką i zachowaniem psują umysły naszej ukochanej młodzieży!” To tylko mały fragment z tych łagodniejszych cytatów. Innego zdania był Benjy Mudie, szef wytwórni Fresh Music, który widział prawie wszystkie ich koncerty. „Byli najbardziej wizualnym zespołem, jaki kiedykolwiek spotkałem! Z jednej strony chwytałem się za siedzenie w dziwnym poczuciu paniki i  strachu. Z drugiej – byłem zafascynowany ich mocarnym brzmieniem.”

Błyskotliwa działalność zespołu nie uszła uwadze Clive’a Caldera,  jednego z najbardziej utytułowanych i szanowanych ludzi w branży muzycznej (jak się potem okazało, członkowie zespołu nie podzielali tego sentymentu). Calder, który wraz z Peterem Vee i Ralphem Simonem, zarządzał takimi zespołami jak The Otis Waygood Blues Band i Hawk wziął pod swoje skrzydła SUCK i szybko uruchomił plan nagrania albumu. Podekscytowani chcieli napisać i nagrać własny materiał. Nie mieli na to najmniejszej szansy. Calder dał im zaledwie trzy tygodnie na zebranie materiału. Album „Time To Suck”, nagrany „na żywca” w dwóch podejściach (sesja trwała jedynie sześć godzin!) został wydany w 1970 roku. Okładka, na której uroczy maluch siedzi przy pedale bębna perkusyjnego, należy do mojej ulubionej tamtego okresu.

Front okładki płyty „Time To SUCK” (1971)

„Time to Suck” to pakiet bezkompromisowego ciężkiego rocka z  szaloną sekcją rytmiczną, piekielnie buzującymi gitarami Gilroya i silnym wokalem. Andrew Ionnides został obdarzony doskonałym hard rockowym głosem, łączącym moc Roberta Planta z ziemisto bluesową barwą Paula Rodgersa. Może nie jest to najwyższy poziom wykonawczy, ale taki właśnie jest entuzjazm! Płyta, poza jednym autorskim utworem („The Whip”) jest zbiorem coverów wielkich zespołów i artystów tamtych czasów: Grand Funk Railroad, Deep Purple, Free, Colosseum, King Crimson. Szkoda, że rażąco pominięto tu… Led Zeppelin. Trudno. Co istotne – niektóre z tych nagrań wypadły lepiej niż oryginały. Serio! W tym jakże doborowym i stricte rockowym towarzystwie dziwić może piosenka Donovana „Season Of The Witch”. Jednak zapewniam – to nie mógł być przypadek. Jak się okazuje 10-minutowa wersja SUCK jest jego najmocniejszym punktem! Początek, grany na flecie przez wokalistę w bardzo tradycyjny sposób, jest jedynym spokojniejszym momentem  na płycie. Potem utwór i tak nabiera coraz cięższego, pschodeliczno-progresywnego charakteru dalekiego od romantycznych dźwięków. Poza tym panowie niczym się nie przejmują grając swoje – głośno i mocno. Bez padania na kolana przed oryginalnymi wersjami, co akurat bardzo mi się podoba. Nie ma bowiem nic fajniejszego, niż dobrze zinterpretowany cover we własnym stylu. Słychać to chociażby w „21st Century Schizoid Man” King Crimson i w „Elegy” Colosseum, gdzie schizofreniczny śpiew w połączeniu z hard rockową muzyką bardziej przypomina ciężkie zespoły spod znaku Black Sabbath niż te grające rock progresywny, czy jazz rock. Nie przypominam też sobie, by we wczesnych latach 70-tych ktokolwiek chciał mierzyć się na swój sposób z kompozycjami Frippa i spółki. Tak sobie myślę, że chyba już nigdy więcej nie chcę słyszeć innej wersji „Schizofrenika”… Dwa nagrania Grand Funk Railroad, „Aimless Lady” i „Sin’s A Good Man’s Brother” są (w co aż trudno uwierzyć) lepsze od oryginałów! Pierwszy daje cios między oczy otwierając album; drugi z niesamowicie energetycznym bębnieniem (stopa!) doprowadza do szaleńczej jazdy. Apogeum  ciężkiego grania grupa ujawnia w klasyku Deep Purple „Into The Fire”, zaś w „I’ll Be Creeping” z repertuaru Free zmierzyli się z nieco obcą dla nich blues rockową formułą wychodząc z niej zwycięsko. Jak w tym wszystkim prezentuje się jedyny własny numer? Otóż całkiem nieźle, bo „The Whip” składa obietnicę doom-metalu i prawie ją dotrzymuje. Podoba mi się główny riff, pewny siebie wzniosły wokal, zaś gra na perkusji jest po prostu zajefajna i przyjemnie się jej słucha. Z uwagi na to, że trwa niecałe trzy minuty, nie ma tu wiele do opisania. Może z wyjątkiem tego, że życzyłbym sobie, aby takich oryginalnych numerów było tu więcej.

W kompaktowej reedycji płyty z 2009 roku wytwórnia Shadocks dołączyła jeszcze jedno nagranie, którego nie było na oryginalnym krążku. Mowa o „War Pigs” Black Sabbath. Trudno się dziś ekscytować tym, że grają go inni, ale uświadomienie sobie, że ta wersja jest jednym z najwcześniejszych coverów Sabbath  maluje wszystko w nieco innym świetle. W każdym bądź razie cover SUCK atakuje zmysły falą krzyków, ciężkiej perkusji, mocnego basu i gitar przez ponad siedem wspaniałych minut powodując, że w domach wiele gitar zostało roztrzaskanych na kawałki, a wyimaginowane wzmacniacze w sypialniach poszły z dymem jak nic.

Los trochę zakpił z SUCK, gdyż krótko po wydaniu płyty zespół przestał istnieć. Osiągnęli cel bycia najbardziej kontrowersyjnym zespołem w kraju, ale odegrało to dużą rolę w jego ostatecznym upadku. Życie w trasie było ciężkie – tak naprawdę była to tylko pasja i miłość do ich muzyki, która utrzymywała ich przy życiu przez osiem miesięcy. Nierozsądne i chciwe zarządzanie, brak lokali i brak funduszy. Zakazy, restrykcje rządowe i policyjne, które ogólnie miały negatywny wpływ na muzykę rockową w Afryce Południowej w tamtym czasie, a  także fakt, że czasami musieli przetrwać zaledwie na jednym randzie dziennie (1 rand = 0,75 amerykańskiego dolara) były największymi rozczarowaniami jakie ich spotkały.

Gil Gilroy zniesmaczony i rozczarowany opuścił przemysł muzyczny, ale pozostał w RPA. Dziś jest właścicielem dużego browaru, pubu i  restauracji Gilroy w West Randzie… Moose Forer pozostał w branży muzycznej. Udzielał się jako muzyk sesyjny, występował z Trevorem Rabinem i grupą Rat. Jego obecny zespół, Sounds Like Thunder, przez ostatnie trzy lata grywa regularnie w słynnym Blues Room w Johannesburgu… Savvy Grande, jeden z najlepszych perkusistów rockowych w tamtym czasie, również pozostał w branży muzycznej, występując ze znanymi zespołami i artystami, takimi jak Omega Ltd, Stagecoach, Jack & the Beanstalk, David Kramer i Jonathan Butler. Obecnie mieszka w Kapsztadzie, gdzie uczy w szkole gry na perkusji… Andrew Ionnides, później znany również jako Andy Dean, miał krótki pobyt w Hedgehopper’s Anonymous w Rodezji (mieli hit „Hej!”), Przez jakiś czas związany był z Rat, a także z Rainbow (ale nie Ritchie’ego Blackmore’a!). Przez większość życia żył na krawędzi ryzykując wszędzie gdzie się udał, ale dopiero w późniejszych latach odniósł sukces prowadząc dobrze prosperującą restaurację we wschodnim Londynie (tego w RPA, nie w Anglii).

SUCK w tamtym czasie spowodował wiele siwych włosów u wielu ludzi. Dali prasie coś, na czym mogła wyostrzyć swe zbiorowe kły. Ale co ważniejsze, grając świetną muzykę dali początkującej południowoafrykańskiej scenie rockowej solidnego kopa w tyłek przynosząc tak bardzo potrzebne emocje i kontrowersje. I choć dla mieszkańców spoza RPA płyta „Time to Suck ” to co najwyżej ciekawostka, ale jakże ważna, bo dokumentująca kawałek historii afrykańskiego rocka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *