KAWALEROWIE, SZWAGRY i inni, czyli na tropie rodzimego rocka (1965-1973).

Działająca od 2011 roku wytwórnia Kameleon Records specjalizująca się w wydawaniu płyt z polskim rockiem lat 60-tych i 70-tych zadziwiła mnie nie raz. Przede wszystkim cieszy mnie to, że na płytach kompaktach i winylowych udostępnia NIEPUBLIKOWANE nagrania wykonawców spod znaku big beatu i rocka tamtych lat. Co ważne – zachwycają mnie staranne ich opracowania wzbogacone książeczkami z unikatowymi fotografiami, szczegółowymi opisami nagrań itp. Płyty CD, będące reedycjami albumów wydanych przed laty na nośniku winylowym, charakteryzują się zachowanymi w najdrobniejszym detalu, oryginalnymi okładkami. I choć nie szata graficzna decyduje o muzycznej zawartości płyty, to miło jest wziąć do ręki album z lakierowaną okładką obłożoną foliowym rękawem. Idąc za znanym powiedzeniem „cudze chwalicie, swego nie znacie” pośród wielu płyt wydanych przez Kameleon stojących u mnie na półce wybrałem kilka, które przedstawiam poniżej. Na początek CZERWONE GITARY i płyta „Nie daj się nabrać na byle co”.

O zespole napisano niemal wszystko, łącznie z najdrobniejszymi szczegółami ich pięknej i wielkiej kariery. To samo można powiedzieć o ich piosenkach przeanalizowanych nuta po nucie. Wydawać by się mogło, że w tym temacie nic nas już nie zaskoczy, a tymczasem…  Płyta „Nie daj się nabrać na byle co” zawiera wyborny zestaw w 99% NIGDY do tej pory NIEPUBLIKOWANYCH nagrań z pierwszego roku działalności zespołu! Na krążku znajdziemy więc dwanaście nagrań powstałych na dwóch pierwszych sesjach zespołu, z których dziewięć nie było publikowanych na żadnym nośniku, 26-minutowy pełny koncert wykonany w ramach imprezy „Gitariada’65” z grudnia 1965 roku m.in. z fajną wersją „I’m Down” Lennona i McCartneya, trzy nagrania radiowe (w tym „What’d I Say” Raya Charlesa), które przetrwały jedynie na pocztówkach dźwiękowych wydanych za zgodą zespołu. Są tu też utwory z prób: „Powiedzcie jej”„Kto się czubi, ten się lubi”, „Baw się razem z nami”„Summertime” odnalezione i zachowane dzięki skrupulatnej działalności fanów zespołu. Mimo fatalnej jakości są to absolutne rarytasy! Kompletną nowością, nawet dla najbardziej zagorzałych fanów Czerwonych Gitar, są dwie piosenki w roboczych wersjach demo: „To tylko ja” „Pechowy chłopiec”. Koniecznie trzeba też wspomnieć o dwóch nagraniach radiowych skomponowanych i zaśpiewanych przez Seweryna Krajewskiego: „Roztańczone niebo”„Pechowy chłopiec” i siedmiu wydanych przez Polskie Nagrania na dwóch pierwszych „czwórkach” Czerwonych Gitar poszukiwanych od lat w DOBRYCH jakościach, czyli Nie daj się nabrać na byle co”Połamane pałki” i Wesołe pająki”. Niezwykle starannie i pieczołowicie odrestaurowane brzmienie bez nadmiernej kompresji i przesadnego odszumiania sprawiają, że słucha się tego materiału wybornie. Ten wyjątkowy portret formacji grającej wówczas z wyjątkową ekspresją i energią, których nie udało się uchwycić na późniejszych płytach to rarytas i pozycja więcej niż obowiązkowa dla fanów polskiego big beatu!

Nie inaczej jest z płytą warszawskiej formacji KAWALEROWIE,  „Palcie tylko Sporty”.

Zespół znakomicie przedstawił Paweł Nawara w notce zamieszczonej wewnątrz rozkładanej okładki, którą pozwolę sobie zacytować. „W panteonie polskich grup big beatowych Kawalerowie zajmują miejsce szczególne. Co prawda formacja nigdy nie zdobyła popularności równej Czerwonym Gitarom,, Niebiesko-Czarnym, czy Skaldom, ale jej muzyka jak mało która znakomicie zniosła próbę czasu. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że zespół nie szukał inspiracji w melodyjnej i cukierkowej odmianie muzyki beatowej, ale wyraźnie skłaniał się ku rhythm and bluesowym dokonaniom The Kinks, The Animals, czy The Yardbirds. Ten kierunek wydawał się dość słuszny także na warunki głosowe głównych wokalistów. Obdarzeni młodzieńczą (Jerzy Szczęśniak) i zadziorną (Marek Zarzycki) barwą głosów potrafili śpiewać z dużym luzem i swobodą. A to było już zdecydowanie wyróżniający się czynnik na naszym rynku muzycznym. Ostrzejszy, garażowy styl grupy podkreślało też jej zdecydowanie gitarowe, surowe brzmienie ubarwiane gdzieniegdzie partiami instrumentów klawiszowych.”

Kawalerowie nie doczekali się dużej płyty, ale mimo ulotnej działalności w sumie zdołali wydać dwanaście utworów: trzy pełne EP-ki  plus dwa nagrania (wszystko wydane przez Pronit), które znalazły się na składance „1000 taktów młodości” z 1967 roku. Co prawda od strony muzycznej prezentują one dość nierówny poziom, ale zagrany w szybkim tempie „Nigdy już nie wołaj mnie” to jeden z najlepszych polskich garażowych kawałków(!) nie mówiąc o coverach (z polskimi tytułami i humorystycznymi tekstami), które są po prostu GENIALNE! „Palcie tylko Sporty” to wersja klasycznej piosenki The Kinks „Long Tell Shorty” z 1964 roku, w której zespół ironicznie reklamuje najpopularniejsze w PRL-u papierosy marki „Sporty” przedstawiając je jako cudowne lekarstwo na… bluesa. Kolejny cover „I’m A Lover Not A Fighter” (The Kinks) w wykonaniu Kawalerów nosi tytuł „Od dzisiaj znów zacznijmy marzyć” zaś „I Ain’t Got You” The Yardbirds przemianowano na „Ej, stary”. Nawiasem mówiąc w epoce, na oryginalnym singlu napisano, że to kompozycja zespołu The Yardbairds (sic!). W części zasadniczej płyty obejmujące szesnaście archiwalnych nagrań znalazła się „Beczka” mająca swoją premierę dopiero tutaj. Bardzo miła niespodzianka! Pozostała część płyty to osiem utworów, w których Kawalerowie towarzyszyli innym, popularnym wtedy dziś już zapomnianym, wykonawcom takim jak Dana Lerska, Wiesław Czerwiński (ex-Chochoły) i Sława Czerkan, prywatnie żona Czerwińskiego. Szczególnie interesująco wypada pięć nagrań dokonanych z Michałem Hochmanem ze słynnymKonikiem na biegunach” w roli głównej, który młodszemu pokoleniu kojarzy się bardziej w wykonaniu Urszuli.

Trudno uwierzyć, że jedna z najbardziej legendarnych polskich grup  beatowych czekała na swoją pierwszą autorską płytę aż 53 lata! Mowa o grupie SZWAGRY i płycie „Zrobimy huk”.

Zespół powstał w Krakowie, w 1964 roku, na bazie formacji Ametysty i na początku składał się z dziewięciu osób. Kierownictwo artystyczno-literackie objął poeta i prozaik Wiesław Dymny, który pisał dowcipne polskie teksty do ówczesnych światowych hitów. Właśnie te interpretacje stanowiły przytłaczającą część repertuaru Szwagrów. W nocie od wydawcy czytamy, że „(…) szczyt popularności przypadł na drugą połowę 1965 roku. Wtedy to zespół odbył sesję nagraniową w warszawskim radio, na której zrealizowano aż 18 utworów. W październiku wystąpili jako support Cliffa Richarda i The Shadows podczas warszawskich koncertów, a miesiąc później nagrali cztery utwory wydane na EP-ce. Była to ich jedyna, autorska płytka wydana za życia zespołu.”

Na płycie „Zrobimy huk” znalazło się dwadzieścia osiem nagrań. To ponad siedemdziesiąt pięć minut świetnej muzyki! Znakomicie wypadają polskojęzyczne, zagrane z dużą swobodą i dynamiką covery jak chociażby tytułowy „Zrobimy huk” będący przeróbką „Off The Hook” Rolling Stonesów, czy „Wesele” czyli beatlesowskie „She’s A Woman”. Oprócz tego są tu też znane piosenki z repertuaru The Yardbirds, Animals, Cliffa Richarda & The Shadows, Roya Orbisona, Jamesa Browna i innych. Czy potrzeba lepszej rekomendacji..? Reasumując mamy tu kompletną sesję radiową, jest EP-ka będąca dziś „białym krukiem czarnego krążka”, oraz sześć nagrań pochodzących z telewizyjnego programu „Przepraszam że zraszam” z 1969 roku. Jak w przypadku poprzednich pozycji z katalogu wytwórni Kameleon tak i ten materiał został zremasterowany z taśm matek, lub z najlepiej zachowanych kopii. Mus!

Czas na bardziej finezyjną muzykę, a w zasadzie na tak lubiany przeze mnie rock progresywny w wykonaniu zespołu… NO TO CO.

Zdziwieni? Też byłem zdziwiony gdy posłuchałem płytę „Widzę cię w zieleni pół” zawierającą nagrania z lat 1970 – 1972, z których większość ukazała się się w epoce poza granicami naszego kraju(!) na płytach winylowych. Szczęka mi opadła bo okazało się, że to prawdziwie progresywno-eksperymentalna uczta muzyczna wypełniona po brzegi soczystymi brzmieniami organów Hammonda, intrygującymi partiami gitar oraz odlotowymi frazami skrzypiec i saksofonu. Trudno uwierzyć, że materiał w tak obszernej formie nigdy nie miał swojej polskiej premiery. Paweł Nawara: „Na przełomie lat 60. i 70. grupa No To Co zaczęła zmieniać swoje muzyczne oblicze. Podążając za ówczesnymi trendami muzycznymi zespół coraz wyraźniej zaczął dryfować w stronę ostrzejszego rocka, oraz rocka progresywnego. W połowie 1970 roku formację opuścił Jerzy Grunwald, a w roku następnym Piotr Janczerski. Od tego momentu kierowane przez Jerzego Krzemińskiego grupa No To Co niemal całkowicie zerwała z dotychczasowym brzmieniem prezentując słuchaczom ostrzejsze dźwięki gitar jakże miłe dla każdego rockowego ucha, świetne partie organów Hammonda, oraz wiele rozbudowanych fragmentów instrumentalnych.”

Niniejszy CD prezentuje materiał właśnie z tego najbardziej rockowego okresu w historii zespołu. Fanów rozimprowizowanych, mocniejszych brzmień oraz dłuższych form zainteresuje na pewno sześciominutowy „Pilnuj swoich spraw” z pięknym Hammondem Jana Stefanka i kapitalną gitarową solówką Jurka Krzemińskiego, oraz dziewięciominutowe(!), instrumentalne „Hana na betonie”. Odlotowe solo skrzypiec znajdziemy w nagraniach „Poszedłem górą”„Gdy gaśnie dzień”, zaś hendrixowskie „A w niedzielę gorzałeczka” rozpali ogień i wprawi w zdumienie wszystkich, którzy kojarzą zespół jedynie z lekkim folk rockiem. Bardziej tradycyjną, typową dla No To Co melodykę z nowszym brzmieniem łączą znakomicie takie kompozycje jak: Widzę cię w zieleni pól” ,Czerwona nuta”. „Koniec przyjaźni”, czy „Jesień bez deszczu”. Niezwykle interesująco wypadają dwa utwory wydane na singlu w Czechosłowacji: utrzymany w klimacie Procol Harum „Z tamtej strony jezioreczka” i pomysłowo rozbudowana aranżacyjnie wersja popularnej piosenki ludowej „Zielony mosteczek” („Ten chlumecky zamek”) zaśpiewana po Czesku. Szesnastostronicowa, kolorowa książeczka dołączona do płyty zawiera mnóstwo unikalnych zdjęć i notkę Jerzego Krzemińskiego i Pawła Nawara. No to co – sięgniecie po tę płytę..? Naprawdę warto!

Na zakończenie coś absolutnie rewelacyjnego. Coś, na co czekałem całe długie lata: 74 GRUPA BIEDNYCH i płyta „W trąby dąć”.

Nie da się streścić w kliku zdaniach fenomenu, ani tym bardziej niezwykłej historii tego pochodzącego z Ustki zespołu. Zespołu, który nigdy nie nagrał płyty, nigdy nie wystąpił w telewizji, a mimo to występowali z nimi znani polscy artyści: Niemen, Sośnicka, Prońko, Test, Laboratorium…  Na scenie zadebiutowali latem 1968 roku, a ostatni występ miał miejsce w 1973 roku. Od początku liderem Grupy był gitarzysta i wokalista, Jerzy Izdebski – nauczyciel fizyki i chemii w wiejskiej szkole w Postominie, poza szkołą „buntownik walczący z komuną muzyką” i naczelny hippis PRL-u. Miałem wielką przyjemność poznać go osobiście w połowie lat 90-tych, gdy w „Radio Darłowo”, w którym wówczas się udzielałem gościliśmy go w swoich skromnych progach. Niezwykła osobowość. A co o zespole napisał wydawca, Paweł Nawara? „74 Grupa Biednych (działająca też pod szyldami Sygnały 74 i Grupa 74) to zjawisko wyjątkowe na naszym muzycznym rynku z dużą swobodą sięgająca do psychodelii, jazzu, orientu, muzyki eksperymentalnej. Wszystko to łączyli z dobrze przyswajalną melodyką i solidnym, klarownym brzmieniem. Bez wątpienia, gdyby takie utwory rejestrował ktoś z naszych ówczesnych rockowych tuzów dziś miałyby one opinię legendarnych, kultowych, a nawet przełomowych. Ale, że dokonała tego prawie nikomu nieznana formacja z małego miasteczka znad morza to nagrania te przez ponad pół wieku musiały cierpliwie poczekać na swój płytowy debiut.” I dalej: „Wypada jedynie żałować, że oryginalne zapisy trzech kompozycji („Uzupełnienia (Bądź moim słońcem)”, „Każda rzecz” i „Kto wie co przyniesie nam lato” – przyp. moja) zrealizowanych w 1972 roku w Studio Polskiego Radia w Warszawie zaginęły i musieliśmy zaprezentować je w nieco gorszych, za to jedynych zachowanych kopiach. Na szczęście lwia część pochodzi z taśm matek i brzmi wybornie.” 

Fanów nieco mocniejszego, psychodelizującego big beatu w stylu Romuald & Romana zainteresują z pewnością utwory zarejestrowane pod szyldem  SYGNAŁ 74. Natomiast wielbicieli dłuższych, ponad 10-minutowych progresywnych, zakręconych kompozycji bardzo zbliżonych klimatem do jazz rockowych dokonań Franka Zappy, czy Milesa Davisa zachwycą trzy nagrania nagrane w koszalińskiej rozgłośni jako GRUPA 74.

Elegancka edycja płyty w rozkładanym, laminowanym card sleevie ze specjalną kopertą na płytę, oraz insertem z bardzo wnikliwie opracowaną historią zespołu to pozycja OBOWIĄZKOWA, którą gorąco polecam!

Jeden komentarz do “KAWALEROWIE, SZWAGRY i inni, czyli na tropie rodzimego rocka (1965-1973).”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *