W momencie tworzenia się grupy ENEIDE POP (taka była bowiem pierwotna nazwa zespołu) w połowie 1970 roku jej członkowie mieli po 16, a perkusista Moreno Diego Polato, 14 lat! Zaczynali od grania w lokalnych pubach Padwy skąd pochodzili i pobliskiej Wenecji, a ich repertuar początkowo opierał się na graniu włoskich i zagranicznych coverów. Wkrótce przyszły własne, bardziej rockowe kompozycje. Pomimo tak młodego wieku umiejętności musieli mieć spore skoro już rok później zaproponowano im wspólne koncerty z Genesis i Atomic Rooster, a następnie dłuższą trasę po Italii z Van Der Graaf Generator. To był pomysł szefów mediolańskiej wytwórni Trident (tej od Semiramis, Trip, czy też Biglietto Per L’Inferno), którzy jako pierwsi dostrzegli talent i duży potencjał drzemiący w grupie. Oni też zaproponowali skrócenie nazwy, wyrzucając z niej słowo pop. Występy ENEIDE cieszyły się coraz większą popularnością stąd szybka decyzja ludzi z Trident, by wejść do studia i przygotować materiał na płytę. Nagrań dokonano pomiędzy wrześniem i listopadem 1972 roku, a wydanie albumu zaplanowano na styczeń roku następnego. Pomysł wytwórni był taki, aby jednego miesiąca wydać jednocześnie cztery albumy czterech różnych wykonawców i podbić rynek włoski. Niestety, ta w sumie malutka wytwórnia, przeliczyła się z siłami, a raczej z brakiem odpowiedniej gotówki na wytłoczenie i promocje wszystkich płyt. Postawiono na zespoły i płyty Dedalus („Detalus”), The Trip („Time Of Change”) i Semiramis („Dedicato a Frazz„). Materiał na album grupy ENEIDE zatytułowany „Uomini Umili Popoli Liberi” został „… tymczasowo odłożony do magazynu„ zaś jego wydanie „odroczono na czas nieokreślony„. Kilka miesięcy później Trident przestało istnieć i debiutancki album nie ukazał się w ogóle!
Dla muzyków to był szok! „Czuliśmy się tak jakby ktoś nagle odciął nam prąd” – wspominał po latach Gianluigi Cavaliere, wokalista i gitarzysta grupy. Bez menadżera, bez kontraktu i pieniędzy łapali każdą nadarzającą się okazję by graniem zarabiać na życie. „Kiedy pojawił się Maurizio Arcieri z propozycją otwierania jego koncertów, zgodziliśmy się bez namysłu. Sytuacja nas po prostu do tego zmusiła„. Mowa tu o dość popularnym włoskim piosenkarzu popowym, który dopiero zaczynał swą karierę. Kilka lat później wraz z Christiną Moser założy w Londynie duet Chrisma i wylansuje kilka przebojów, w tym słynną „Lolę” tak bardzo popularną swego czasu u nas w kraju wylansowaną przez Piotra Kaczkowskiego i radiową „Trójkę”. Ale to tak na marginesie… Współpraca z Maurizio Arcierim trwała jeszcze kilka miesięcy stając się jego zespołem akompaniującym, po czym muzycy podjęli decyzję o rozwiązaniu grupy. Cavaliere tłumaczy: „To nie miało sensu. Nie o to nam chodziło, gdy zaczynaliśmy grać jako zespół”. Skończyło się coś, co tak na dobrą sprawę jeszcze się dobrze nie zaczęło. Pozostaje jednak pytanie: co stało się z taśmami z zarejestrowanym materiałem nagranym w studio? Na całe szczęście wielką przytomnością umysłu wykazał się cytowany tu wokalista, który po prostu wyniósł je z magazynu, gdy Trident ogłosiło bankructwo. Przez całe lata trzymał te nagrania u siebie w domu. Dopiero w 1990 roku za zgodą pozostałych muzyków zdecydował się je opublikować wydając cały materiał na… winylu!
Nakład tego prywatnego tłoczenia był bardzo niski – zaledwie… 500 egzemplarzy. Ciekawostką dla kolekcjonerów jest to, że pierwsze 250 sztuk były numerowane, posiadały autograf Cavaliere’a, oraz dwa różne kolory labeli: złoty z białymi literami na stronie „A” i niebieski na „B” . Płyta jest rozkładana, z tekstami w środku. Drugie 250 sztuk wydano w pojedynczej okładce bez tekstów z niebieskim labelem po obu stronach longplaya. Dziś cena tego krążka na giełdach płytowych kształtuje się w granicach 200 €! Kompaktowa reedycja wydana przez Mellow w 1995 roku również w niewielkim nakładzie kosztowała niewiele mniej, a mimo to rozeszła się błyskawicznie. Na kolejne wznowienie, tym razem przez włoskie AMS Records, trzeba było poczekać aż do 2011 roku. I mimo, że cena tego tytułu wciąż była wysoka postanowiłem nie zwlekać dłużej z jej zakupem…
Materiał zawarty na tym albumie zawiera sporą dawkę ciężkiego, progresywnego rocka (choć jest kilka spokojniejszych fragmentów) z elementami folku, jazzu i muzyki klasycznej. Z wyróżniającymi się partiami organów, gitary oraz fletu. Całość rozpoczyna urocza kompozycja „Cantico alle stelle (traccia I)”. Akustyczna gitara, proste dźwięki, ciepły i kojący głos wokalisty. W połowie tej krótkiej, niespełna trzyminutowej kompozycji wchodzą klawisze, a tuż za nimi ciche dźwięki fletu i delikatnie popylająca perkusja. Jestem oczarowany tym otwarciem. Tyle piękna w tak krótkim czasie. Zdecydowanie ostrzej robi się w „Il male”. Tu dominuje już ciężkie rockowe brzmienie z mocnymi organami, silnie wyeksponowanym fletem i agresywnym wokalem. Skojarzenia ze starym, dobrym Jethro Tull są jak najbardziej na miejscu. Najdłuższy na tej płycie, blisko ośmiominutowy „Non voglio catene” to rock progresywny w czystej postaci. Wspaniałe partie Hammondów na których gra Carlo Barnini; w części improwizowanej przypominają mi te grane przez Johna Lorda w „The Neck” Deep Purple. Napędza to wszystko fantastycznie zgrana sekcja rytmiczna: Romeo Pegorano na basie i wspomniany na samym początku młodziutki perkusista Moreno Polato, którego grą jestem zresztą oczarowany. Zaraz po tym „Canto della Rassegnazione” – piękna ballada z fletem, gitarą akustyczną i partią skrzypiec na zakończenie. Tak na uspokojenie, bowiem zaraz po tych kojących uszy dźwiękach dostajemy kolejną, mocniejszą dawkę muzyki, tym razem utrzymaną w blues rockowej konwencji. Tak jakbym słyszał brytyjski Atomic Rooster (klawisze) z odrobiną Deep Purple. Mimo to czuję niedosyt. Jak dla mnie krótkie. Zbyt krótkie! „Oppressione e disperazione” trwa tylko trzy minuty, a gdyby rozwinął się bardziej byłby to naprawdę bardzo rasowy numer. Cóż,szkoda… Instrumentalne granie mamy w „Ecce como” z mini Moogiem jako instrumentem wiodącym. Dołącza się do niego Adriano Pegoraro ze swoją sfuzzowaną gitarą i fletem. W połowie nagrania utwór nabiera szaleńczego tempa, by pod koniec ponownie wrócić do delikatnych dźwiękowych pasaży. Tytułowa kompozycja „Uomini Umili Popoli Liberi” to energetyczna dawka wyśmienitego hard rocka z kapitalną, solową partią fletu i gitary, oraz krzykliwym śpiewem wokalisty. „Viaggio cosmico” jak już sam tytuł sugeruje przenosi nas w kosmiczną podróż. Utwór na gitarę akustyczną połączony z typowymi elektronicznymi efektami dźwiękowymi. Szczerze powiem – nie przekonuje mnie on i tak naprawdę mogłoby go tu nie być. Po prostu. Zdecydowanie lepiej wypada następna, bardzo rozmarzona i delikatna ballada „Un mondo nuovo” ze wspaniałą partią skrzypiec i fletu. Cały album spina klamrą „Cantico alle stelle (traccia II)” – druga część miniaturki muzycznej, która pojawiła się na samym początku płyty i która tak bardzo mnie ujęła.
Kompaktowa reedycja zawiera dwa bonusy. Są to utwory nagrane przez Cavaliere’a w 1995 roku, które miały znaleźć się na płycie zatytułowanej „Il Sogno do Oblomov”. W nagraniu wziął udział m.in. basista ENEIDE, Romeo Pegoraro, oraz brat perkusisty grupy Andrea Polato. W zamyśle miała to być reaktywacja ENEIDE, ale z uwagi na to, że poza basistą żaden z pozostałych członków grupy nie był tym pomysłem zainteresowany projekt po prostu padł.
Album „Uomini Umili Popoli Liberi” to kolejna ciekawa pozycja włoskiego ciężkiego rocka progresywnego z lat 70-tych. I nie jest to przypadek, że jedyna płyta ENEIDE wciąż jest poszukiwana i pożądana, zaś jej kompaktowe reedycje, tak bardzo wypatrywane i wyczekiwane, nadal są rarytasem na muzycznym rynku…