GILA(1971)

Mieszkający w hipisowskiej komunie czterej muzycy: klawiszowiec Fritz Scheyhing, śpiewający gitarzysta Conny Veit, francuski perkusista David Alluno i szwajcarski basista Walter Wiederkehr w 1969 roku założyli w Stuttgarcie zespół Gila Füchs (na plakatach często pojawiała się też nazwa Gila Fuck). Dość szybko zdecydowali się na skrócenie nazwy ze względu na policyjnych tajniaków, którzy pojawiali się niemal na wszystkich ich koncertach. Początkowo ich sceniczne występy na studenckich imprezach i w lokalnych klubach miały charakter happeningu łącząc rockową alchemię z filmem, poezją, fotografią i pantomimą. Żal, że nie zachowały się nagrania z tamtego okresu. Dziś możemy się jedynie domyślać jak to wyglądało.

Zespół GILA. Od lewej: Conny Veit, David Alluno, Walter Wiederkehr, Fritz Scheryhing (1971)

Koncerty, na których odgrywali wyłącznie autorskie kompozycje zaczęły przyciągać coraz większą publiczność. Na scenie całą uwagę skupiał na sobie Conny Veit, lider zespołu i osoba o niebywałej wyobraźni muzycznej. Przyszła gwiazda grup Popol Vuh i Guru Guru pokazała, że ma świeże pomysły proponując brzmienie zbliżone do Pink Floyd i Ash Ra Tempel. Jednak w przeciwieństwie do tego ostatniego Veit zdecydował się na „brudne”, acid rockowe brzmienie swojej gitary w hendrixowskim stylu. Rosnąca popularność grupy w Stuttgarcie, który w tamtych latach wyróżniał się niezwykle bogatą sceną kulturalną przyciągnęła uwagę wytwórni B.A.S.F. nagrywając dla niej w czerwcu 1971 roku debiutancki album „Gila (Free Electric Sound)”.

Z charakterystyczną, abstrakcyjną okładką z geometryczną głową gada (wynik wyobraźni Fritza Mikescha i Marlies Schaffer) dzieło to nagrano w zaledwie osiem dni, dokładnie tak jak miało to miejsce w przypadku „More” Pink Floyd. Inżynierem dźwięku był sam Dieter Dierks mający na swym koncie współpracę z wieloma ówczesnymi zespołami z kręgu karutrocka: Orange Peel, Embryo, Frame, Epsilon, Ash Ra Tempel, Tangerine Dream… Producentami krążka, który dziś funkcjonuje pod tytułem „Gila”, byli sami muzycy.

Front okładki płyty „Gila” (1971).

Koncepcyjny album, którego przesłaniem było „przejście ludzkości od agresji do porozumienia” jest (w tym przypadku nie waham się użyć tego słowa) arcydziełem niemieckiego prog rocka. GILA robi na nas wrażenie dzięki dynamicznej i pomysłowej komunikacji pomiędzy space rockowymi improwizacjami i długimi psychodelicznymi solówkami gitar w towarzystwie świetlistych akordów organów… „Agression” rozpoczyna się od dźwięków fal morskich i krzyku osoby chcącej przebić się poprzez wyjący wiatr. Sama muzyka w funkowo-jazzowym rytmie wypływa po minucie. Gitarowy riff Conny Veita, wokół którego rozwija się temat główny kompozycji prowadzi do zespołowego grania opierającego się na mocnej perkusji i mrocznych liniach basu (nawiasem mówiąc bas robi wrażenie na całym albumie). Atmosferę zagęszcza (nomen omen) agresywna gitara z lekko łaskoczącym,  psychodelicznym Hammondem w tle. Nastrój zmienia się w następnym numerze z powolną, ale przestrzenną 13-minutową kompozycją „Kommunikation”. Na początku słyszymy wodę, odgłosy naturalnych choć niesprecyzowanych dźwięków. Po chwili wyłania się subtelna gitara, delikatna perkusja i dudniący bas, który poza funkcją rytmiczną przybiera różnorodne funkcje. Pojawiający się wokal nie burzy jamowej konstrukcji utworu pozwalając muzykom na swobodną improwizację. Przysłuchując się grze perkusisty z klawiszowcem czuć klimat Pink Floyd z koncertowej części albumu „Ummagumma”; ostatnie 90 sekund wypełnione są pięknym dźwiękiem melotronu i gitary, które tworzą urzekający epilog.

Tył okładki

Wyciszony i bardziej tajemniczy „Kollaps” z rozmytym Hammondem, snującym się basem, rzewną gitarą i instrumentami perkusyjnymi nawiązuje do  wczesnego, psychodelicznego okresu Pink Floyd i Kansas z… 1976(!) roku (suita „Magnum Opus” i jej otwarcie „Father Padilla Meets The Perfect Gnat” ). Płacz niemowlęcia na początku nagrania powoduje gęsią skórę na ciele… „Kontakt” to dźwiękowy kolaż o próbie nawiązania łączności z pozaziemskimi cywilizacjami. Ciemną, kosmiczną atmosferę rozjaśnia pojawiająca się akustyczna gitary i hinduska tabla zaplatając oryginalny, muzyczny warkocz w folkowo wschodnim smaku…  W 10-minutowym, dwuczęściowym finale przewija się muzyka elektroniczna z etnicznymi elementami. Znikają wcześniejsze gitary akustyczne, a na ich miejsce pojawiają się organy i gitara elektryczna z pedałem wha wah. Tak zaczyna się „Kollektivitat”. Refleksyjne, płynne solo na organach Hammonda, mruczący bas i gitarowe dźwięki w bluesowym odcieniu starannie budują klimat rytmicznej oazy marzeń i spokoju. Po sześciu i pół minutach muzyka z przeszłości zanika jak miraż na spalonej słońcem pustyni. Pojawiające się egzotyczne, plemienne bębny przenoszą nas w dziką, tajemniczą dżunglę pełną dziwnych odgłosów. Tak zaczyna się ostatnie nagranie zatytułowane „Individualitat”, które po trzech i pół minutach kończy tę wspaniałą płytę.

Dzięki doskonałej harmonii między muzykami powstała jedna z najlepszych płyt niemieckiego prog rocka lat 70-tych. Każdy z nich udowodnił, że ​​miał talent i dobry gust prowadząc nas przez całą gamę niezwykłych dźwięków: od psychodelii do progresywnych space rockowych podróży; od płaczu noworodka po tajemnicze wołania dorosłego człowieka. Ta płyta to uzupełnienie podróżnego bagażu, w którym znajdują się inne doskonałe albumy, by wspomnieć choćby „A Sacerful Of Secrets” Pink Floyd, „ At The Cliffs Of River Rhine” Agitation Free, „Flying ( One Hour Space Rock)” UFO, czy równie świetną, a tak mało znaną „Auf der bahn zum Uranus ” niemieckiej grupy Gäa…

Niedługo po wydaniu albumu zespół zawiesił działalność. W tym okresie Conny Veit dołączył do grupy Popol Vuh, z którą w 1973 roku nagrał album „Hosianna Mantra”. Tuż po tym, z nowymi muzykami reaktywował GILĘ nagrywając longplay zatytułowany „Bury My Heart At Wounded Knee” wydany w lipcu 1973 roku. Płyta, nagrana głównie na instrumentach akustycznych opowiadała o trudnej historii północnoamerykańskich Indian.  Wokalistką grupy została ówczesna dziewczyna Veita, atrakcyjna Sabine Merbach.  Niestety rok później GILA oficjalnie przestała istnieć. Conny Veit dołączył do Guru Guru, zaś piękna Sabine zasiliła na krótko Popol Vuh. Po odejściu z grupy wpadła w alkoholizm; zmarła niedługo potem z powodu niewydolności nerek…

Pomimo krótkiej działalności GILA jest do dziś jedną z legend rocka progresywnego, a jej debiutancki album polecam każdemu kto szuka dobrych muzycznych wrażeń!