Najlepszy z najgorszych albumów wszech czasów. Historia płyty „Lord Sutch And Heavy Friends” (1970)

Niektóre okładki albumów niemal od pierwszego spojrzenia zachęcają do ich posiadania. Czy taka z Rolls Royce’em okrytym flagą Union Jack z podpierającym się o zderzak długowłosym blondynem ubranym w przestarzały strój z Carnaby Street jest na tyle intrygująca, że może zelektryzować fana rocka..? Hmm… raczej niekoniecznie. Nawet wtedy, gdy na jej froncie dojrzy wyeksponowane nazwiska bardzo znanych gości pomyśli, że to musi być jakaś składanka dla fanów. A co jeśli zabierze płytę do domu i okaże się, że  jej zawartość wahająca się pomiędzy geniuszem, a niechlujnym rockiem wywoła u niego w sekundowych interwałach torsje..?  Czy wtedy uda mu się dotrzeć do jej końca..?  Przekonajmy się. Oto historia Lord Sutch And Heavy Friends” – najlepszej z najgorszych płyty wszech czasów.

Zanim jednak to uczynię pozwólcie, że tytułem wstępu nakreślę słów kilka o głównej postaci, bez której historia ta nie miałaby sensu.

Lord Sutch poza muzyką angażował się też w politykę.(1983)

Naprawdę nazywał się David Edward Sutch, ale na początku lat 60-tych, w hołdzie dla Screamin’ Jay Hawkinsa zmienił nazwisko na Screaming Lord Sutch. Oczywiście lordem nigdy nie był, ale za to był postacią nie do powstrzymania. Samotnik i pierwsza długowłosa gwiazda muzyki pop w Wielkiej Brytanii. Wokalista i lider grupy The Savages. Nietuzinkowa osoba zajmująca się komedią, horrorem i rock’n’rollem w jednym pakiecie. W latach 1961-1966 nagrał siedem singli. Na scenie wyłaniał się z czarnych trumien, nosił płonące nakrycia głowy, używał czaszek i sztyletów jako nieodłącznych rekwizytów. Na różne sposoby terroryzował członków zespołu, krążył wśród przerażonej publiczności wrzeszcząc i łypiąc wzrokiem. Na wczesnych zdjęciach Sutch o prostych włosach i mocnym makijażu stale ma maniakalny wyraz twarzy. Jego klasyczny utwór wyprodukowany przez Joe Meeka, Jack The Ripper”, to uznany klasyk garażowego horror rocka. Wychodzi na to, że Alice Cooper chodził wtedy do gimnazjum, a Marilyn Manson nie był nawet błyskiem w oku swego ojca.

Sutch, pełen wigoru i różnych pomysłów znalazł też czas na politykę. W 1963 roku założył The National Teenage Party (Narodowa Partia Młodzieży), a dwadzieścia lat później The Official Monster Raving Loony Party (Oficjalna Partia Szalonych Potworów), która stała się popularną formą satyry i tubą głosów protestacyjnych wobec rządów Margaret Thatcher. Co by jednak o nim nie mówić, ów samozwańczy lord i dziedzic niczego, niezmiennie niechlujnie ubrany, z wszechobecnym cylindrem i rozetą utworzył jedną z pierwszych pirackich stacji radiowych – Radio Such, nadającą 24 godziny na dobę rock and rolla. Czapki z głów panowie!

Porzucając przydomek „Screaming” nasz bohater zmienił swoje nazwisko na bardziej wyniosłe – Lord Sutch Trzeci Hrabia Harrow, skracając go na Lord Sutch, W 1968 roku tymczasowo przeniósł się za Ocean, konkretnie do Los Angeles, by tam szukać szczęścia i wznowić przerwaną kilka lat wcześniej muzyczną karierę. Rok później nieoczekiwane spotkanie w Los Angeles z Jimmy Page’em, który odbywał właśnie trasę po Stanach z zespołem Led Zeppelin zaowocowało pomysłem Sutcha na nagranie pierwszej w jego karierze dużej płyty. Page, który oprócz grania na gitarze zajął się także produkcją zwerbował perkusistę Zeppelina, Johna Bonhama i 24 kwietnia 1969 roku razem z Sutchem i basistą Danielem Edwardsem weszli do hollywoodzkiego Mystic Studios rejestrując kilka utworów napisanych przez Sutcha utrzymanych w konwencji rhythm and bluesa i rock and rolla, ale w dużo cięższym brzmieniu w stylu Zeppelinów wymyślonymi przez Page’a i Bonhama. Wszyscy bawili się wybornie podchodząc jednak do nagrań profesjonalnie, ale z pełnym luzem. Wkrótce do imprezy dołączył basista The Jimi Hendrix Experience, Noel Redding i sesyjny super klawiszowiec Nicky Hopkins. Atmosfera tak się rozluźniła, że ponoć nikt z nich potem nie pamiętał, w którym nagraniu i w jakim momencie grał. Oczywiście to legenda, którą opowiada się dzieciom. W każdym razie Page, Bonham i Edwards przebrnęli przez połowę albumu w rekordowo krótkim czasie (studio opuścili 5 maja) po czym zajęli się swoimi, dużo lepszymi rzeczami. Nie mając wystarczającej liczby utworów Sutch powrócił do Londynu i tam ukończył swoje dzieło.  Album „Lord Sutch And Heavy Friends” wydany przez Cotillion Records (oddział Atlantic Records) ukazał się w lutym 1970 roku.

Front okładki płyty „Lord Sutch And Heavy Friends” (1970)

Spośród dwunastu utworów w sześciu występują Page i Bonham, którzy odcisnęli w nich piętno Zeppelina roku 1969, a ich dynamizm doskonale wspomógł śpiew samego Sutcha. Większość materiału to zabójczy, surowo prosty rock and roll chociaż Page jako reżyser zostawił sporo miejsca na dłuższe wypady gitarowe pozwalając przy tym wokaliście wpadać w (nie)kontrolowany szał. A ten dostarczał go nie tyle swoim charakterystycznym krzykiem, ile czymś w rodzaju atonalnego papieru ściernego. Jego dźwięk zmienia się od genialnie chaotycznego do niechlujnego. Tyle, że jego to nie obchodziło. Słuchać Heavy Friends to słuchać jednego człowieka, który bawi się jak nigdy dotąd i uważa, że ​​wszystko to jest genialne,

W pierwszych trzech utworach Page dominuje nad całością władając tonami i przechodząc w bombastyczne, mega diddleyowe riffy wywołane z pomocą wah-wah i wspierane przez miarową, dudniącą perkusję Bonhama. Wailing Sounds” otwiera album gitarowym overdrivem podczas gdy Bonzo The Beast grasuje i uderza funkowymi podwójnymi bębnami (basowy plus werbel) i obrotowym hi-hatem, jak robił to w Led Zeppelin… Wokal Sutcha jest nieco wyciszony pod wrzeszczącymi gitarami w „Cause I Love You” podczas gdy kultowy „Flashing Lights” oferuje znakomitą ścieżkę dźwiękową z połyskującą gitarą prowadzącą, której intensywność łączy się z naprawdę ciężkimi rytmami dzięki uprzejmości bombastycznego chronometrażysty Bonhama i basisty Redding (gdyby stary Noel grał tak dobrze z Jimim, nigdy nie zostałby zastąpiony).

Jimmy Page i Lord Sutch

Drugie pół tuzina utworów nagranych w Londynie z członkami The Savages (w tym z wieloletnim perkusistą Carlo Little) i różnymi muzykami sesyjnymi, wypadają w porównaniu z nimi nieco blado. Dźwięk jest wyraźnie płytki jak w przypadku „Smoke And Fire”, który na dodatek zawiera nieco słabą i pozbawioną wyobraźni solówkę gitarową Kenta Henry’ego (potem grał z Blues Image i Steppenwolf). Oryginalny, anarchiczny numer Sutcha,  „L-O-N-D-O-N” wydaje się dziś być ujmującym kawałkiem proto punkowego podejścia i proto metalowej wściekłości i to na kilka lat przed tym, jak New York Dolls i The Dictators znaleźli podobne brzmienie w rynsztokach Nowego Jorku. Wśród tej szóstki z londyńskiej sesji wyróżnia się moim zdaniem „Gutty Guitar” grany wcześniej z Savage z odważną partią gitarową Jeffa Becka. Wyszło rewelacyjnie, ale  co się dziwić – jego tytuł do czegoś zobowiązywał.

Wszystko zaczęło się od zespołu The Savages

Na szczęście Page i jego kumple wracają w takim utworze jak „Thumping Beat”, będącym blues rockową zabawą z gitarowym napędem „Hearbreaker”, która ukazuje posmak Sturm und Drang, który Page wniesie do Zeppelina w nadchodzących latach z DUŻO lepszym wokalistą. Z kolei „Union Jack Car” (tytuł nawiązujący do samochodu na okładce, a może odwrotnie..?) to przyjemny rocker z rytmami chicagowskiego bluesa, odłamkami skwierczącej gitary i absurdalnym tekstem Sutcha przechwalającym sie ostrą jazdą samochodem ulicami Los Angeles, podczas gdy zamykający album, „Baby, Come Back” to żywiołowy kawałek oldschoolowego rocka w stylu lat 50-tych z jego atmosferą riffem z „You Really Got Me”, szokującym wokalem i ostrymi jak brzytwa zagrywkami gitarowymi.

Pomimo obecności znanych muzyków „Lord Sutch And Heavy Friends spotkał się z ostrą i napastliwą krytyką. Magazyn  „Rolling Stone” nazwał Sutcha „absolutnie okropnym”, a o muzykach napisał, że „brzmieli jak obrzydliwa parodia samych siebie”. Colin Larkin w swojej książce The Top 1,000 Albums of All Time” wydanej w 1994 roku nazwał go „najgorszym albumem wszech czasów.” Status ten utrzymał w ankiecie BBC przeprowadzonej wśród brytyjskich fanów cztery lata później.

Płyty publicznie wyparł się także Page upokorzony niechlujnym miksem i dziwnymi dogrywkami. W 1971 roku zmienił nieco fason tłumacząc dziennikarzom, że był święcie przekonany iż nagrywa jedynie demo. W kuluarach mówi się, że Page wykorzystał ten album do przeprowadzenia niezbadanych eksperymentów dźwiękowych zaplanowanych na następny longplay Led Zeppelin. Po latach przyznał, że faktycznie był tak usatysfakcjonowany uzyskanymi dźwiękami perkusji w hollywoodzkim Mystic Studio, że później wrócił tam z zespołem, aby kontynuować pracę nad płytą „Led Zeppelin II”.

Tylna okładka lorda Sucha i Heavy Friends

Sam artysta nie przyjmował do siebie tej krytyki. Jego zadowolenie doskonale obrazuje tył okładki. Lord Sutch z uśmiechniętym Jeffem Beckiem. Lord Sutch z naćpanym Noelem Reddingiem. Lord Sutch obok Jimmy’ego Page’a wolącego być gdziekolwiek byle nie tu. Jedyna osoba, która wygląda na zadowoloną z obecności Lorda z uśmiechem Kuby Rozpruwacza to Nicky Hopkins. Jakże inne oblicze wokalisty pokazuje fotografia zrobiona  23 maja 1970 roku podczas Hollywood Music Festival w Madeley,

Lord Sutch z zespołem Heavy Friends na scenie festiwalu w Madeley (1970)

On i jego zespół ubrani w koszule i spodnie w odważnych pastelowych wzorach odzwierciedlają trendy epoki. To kwintesencja stylu lat 70-tych. Kiedy występują przy hipnotyzującym blasku palącego się ognia oczywiste jest, że ten festiwal to nie tylko muzyka, ale także spektakl wizualny. Jak donosił lokalny dziennikarz „(…) można było wyczuć energię emanującą ze sceny. Lord Sutch ze swoimi Ciężkimi Przyjaciółmi przyciągał uwagę elektryzującym występem i niezwykłym talentem. Widzowie byli nim oczarowani.” Jak wiadomo Sutch nigdy nie aspirował do tworzenia wielkiej sztuki. Bardziej zależało mu na dobrej zabawie. Znamienny przykład etosu lat 60-tych z cyklu „wszystko się może zdarzyć…” Zupełnie nieświadomy tego, że nie jest Elvisem, ani Wrzeszczącym Jay’em Hawkinsem, należy mówić o nim jak o prawdziwym artyście outsiderze, takim jak Tiny Tim, jak Norman Carl Odam zwany The Legendary Stardust Cowboy, lub jak R. Steve Moore.

Lord Sutch na scenie w Hyde Parku z zespołem The Savages

Mimo niechlubnej reputacji, przez dziesięciolecia album był wielokrotnie wznawiany na płytach CD i winylu. Do dziś pamiętany jest nie tylko ze względu na utalentowanych muzyków, których Lord Sutch wysłał na drogę ku sławie, ale także, a może przede wszystkim dla czystego, niedestylowanego ducha rock’n’rolla. Jego skromny w sumie dorobek nagraniowy (kilka singli, dwa legalne albumy i parę wątpliwych kompilacji) w dalszym ciągu rzuca się długim cieniem na popkulturę w Wielkiej Brytanii i poza nią. Jego piosenki wielokrotnie wykorzystano w reklamach telewizyjnych i w filmach. Wykonywali je tacy artyści jak White Stripes, Beach Day i Black Lips. Choćby tylko to powinno wystarczyć, aby rozgrzeszyć go w oczach bogów rocka. W końcu artystom takim jak Michael Bolton, Kiss, Starship, Styx, Aerosmith i wielu innym zdarzało się wydać znacznie gorsze albumy.