Świt japońskiego rocka. THE MOPS „Iijanaika” (1971); HAPPENINGS FOUR + 1 „The Long Trip” (1971)

Postępowi muzycy z Japonii zanim zaczęli wyjmować mózgi publiczności swoimi awangardowo wirtuozowskimi zespołami melodyczne grupy, takie jak The Mops i Happenings Four dużo wcześniej, bo w połowie lat 60-tych, rozkwitały na górzystych wyspach Azji.

The Mops to jeden z najbardziej popularnych japońskich zespołów szczególnie znany ze swojego psychodelicznego okresu. Grupa została założona w 1966 roku przez przyjaciół z liceum Mikiharu Suzuki (perkusja), Taro Miyukiego (gitara), Masaru Hoshi (gitara prowadząca) i Kaoru Murakamiego (bas), grających głównie instrumentalny kawałki w stylu The Ventures. Starszy brat Suzuki, Hiromitsu, dołączył później i został głównym wokalistą grupy. Jego obsesja na punkcie Erica Burdona i Steve’a Winwooda szybko zmieniła ich brzmienie. Latem 1967 roku menadżer grupy odwiedził San Francisco. Podekscytowany rozkwitającym tam hippisowskim ruchem przywiózł ze sobą płyty Jefferson Airplane. Entuzjazm jaki udzielił się muzykom na nowe brzmienie zaskoczył nawet samego menadżera. W decyzji, która wydaje się komercyjnie uzasadniona mocno popierani przez menedżera Mops stali się psychodelicznym zespołem i podpisali kontrakt z JVC Records. W listopadzie wydali singla, a w kwietniu 1968 płytę „Psychedelic Sound In Japan”. Tytuł może i nie najmądrzejszy, ale album był pełen hippisowskiej kwiecistości, wliczając w to barwną grafikę, etniczne ubrania, fajne gitarowe fuzzy, a nawet sitar. Znalazły się tu covery The Animals („San Francisco Nights” i „Inside Looking Out”), Jefferson Airplane („White Rabbit”, „Someone To Love”), The Doors („Light My Fire”) i własne, garage’owe numery z przewodnim „I Am A Just A Mops”, który zyskał status kultowego nagrania po tym, gdy umieszczono go w boksie „Nuggets II” w 2000 roku.

Po tym albumie grupa przeszła do Toshiby/EMI zmieniając brzmienie na blues rockowe wydając dwa longplaye przyjęte przez fanów dość umiarkowanie. Za to kolejny, „Iijanaika” z maja 1971 roku zadowolił najbardziej wymagających fanów ciężkiego grania.

Front okładki płyty „Iijanaika” (1971)

W warstwie tekstowej „Iijanaika” to album koncepcyjny, szczegółowo opisujący błędne pragnienie głównego bohatera, by opuścić holistyczną wiejską społeczność na rzecz czegoś lepszego, tylko po to, by zbyt późno zdać sobie sprawę, że „coś lepszego” to ogłupiający konformizm nudnej rutynowej pracy od 9 do 17. Muzycznie Mops nawiązują do stylu japońskich samurajów progresywnego hard rocka: Blues Creation, Strawberry Path, Flower Travellin Band, Spleet Glue & Shinki. Osiem ognistych i soczystych jak dojrzałe wiśnie utworów rozgrzewają głośniki chłodząc je dwiema spokojniejszymi balladami: „Good Morning, Good Afternoon, Good Night”„Alone”. Największym hitem albumu okazał się (o dziwo) blues rockowy „Gekko Karem”(„Moonlight Mask”) ponoć nagrany dla żartu podczas końcowej sesji w studio. Wydany na singlu plasował się w ścisłej czołówce tamtejszych list przebojów przez dłuższy czas. W stosunku do poprzednich płyt na szczęście bardzo mało tu komercyjnego grania. Już samo rozpoczęcie płyty utworem tytułowym zwala z nóg. I chyba nie będę zbyt odosobniony twierdząc, że „Iijanaika” zagrany w szalonym opętańczym tempie to szczyt (nie tylko japońskiego) hard rocka lat 70-tych! Bardzo fajnie słucha się tego kawałka podczas długiej podróży samochodem – pobudza bardziej niż podwójne espresso. Nie mniej to progresywny „Town Where I Was Born” nie pozbawiony mocy i ostrego pazura z licznymi zmianami tempa jest tutaj moim faworytem. Wzorcowy przykład jak w doskonały sposób można połączyć łagodne dźwięki prog rocka z  metalurgicznym spustem surówki. Takie rzeczy wychodziło tylko Japończykom. Inne kawałki absolutnie nie zaniżają poziomu płyty. Utrzymany w wolniejszym tempie „Nobody Cares” z piękną partią gitary prowadzonej przez całe nagranie brzmi jak wczesny Wishbone Ash; agresywna sekcja rytmiczna i gitarowy fuzz wyróżnia się w „Trace Of Love”; ostry „No One Knows They Were” zawiera krótką, ale za to fantastyczną i być może najlepszą solówkę gitarową na tym krążku, zaś w kołyszącym „To My Song” pojawia się jazzowa trąbka!

The Mops działał jeszcze kilka lat. Ostatecznie rozwiązał się w maju 1974 roku pozostawiając po sobie osiem płyt długogrających i około dwudziestu singli.

Happenings Four to zdecydowanie jeden z najciekawszych i najbardziej rewolucyjnych japońskich zespołów przełomu lat 60-tych i 70-tych. Na początku było ich pięciu i nazywali się Sunrise. Na czele grupy, która powstała w 1964 roku, stali bracia Kavachi: Cooney grał na organach, a Chito cicho popylał na perkusji. Dwa lata później prowincjonalny Sunrise przeniósł się do Tokio gdzie zaczęli grać w nocnych klubach taneczną muzykę. W 1967 zredukowany do kwartetu błyskawicznie zmienił repertuar i nazwę na Happenings Four. Po dwóch udanych singlach orientalni muzycy zdecydowali się nagrać dużą płytę na wzór „Magical Mystery Tour” The Beatles. Pomysł został poparty przez kierownictwo koncernu Toshiba, który w 1968 roku wydał im longplay „The Magical Happenings Tour”. Oprócz własnych kompozycji pyta zawierała między innymi wersje piosenek The Beatles („Day Tripper” i „Magical Mystery Tour”), braci Gibb („Holiday”), soulowo jazzowy standard Bobby Hebba („Sunny”), tytułową kompozycję Francisa Lei z filmu „Kobieta i mężczyzna” i numer jazzowego saksofonisty Lou Donaldsona („Alligator Boogaloo”). Wydawnictwo wszystkim przypadło do ​​gustu. To był młyn na wodę. Wkrótce muzycy dali fanom drugi album, „Classical Elegance Baroque 'N’ Roll” (1969), który zawierał autorskie numery, oraz cięższe wersje utworów Beatlesów, duetu Simon  And Garfunkel, The Mamas And The Papas. Fani rocka i popu zaskoczeni świetnymi aranżacjami i doskonałą techniką muzyków przyjęli go entuzjastycznie. Kolejny krążek, „The World Of Outsider” (1970), pokazał poważniejszy, bardziej polityczny pejzaż dźwiękowy z tekstami klawiszowca Nobuhiko Shinohary, który czynił ich muzyczny punkt widzenia bardziej agresywnym i postępowym.

W 1971 roku zespół znajdował się u szczytu popularności występując na wielu scenach i festiwalach. Do chłopaków dołączył samuraj  Mizutani Kimio ze swoją sześciostrunową gitarą, tym samym marka Happenings Four została wzbogacona o dopisek „+ 1”, który pojawił się przy nazwie zespołu na płycie „Hikishio Michishio” (poza Japonią jako „The Long Trip”). Dzięki napływowi świeżej krwi pop psychodeliczna do tej pory grupa zaczęła nową rundę rozwoju, czym potwierdziła tym właśnie albumem wydanym przez Capitol w maju tego samego roku.

Front okładki płyty Happening Trip +1 „The Long Trip” (1971)

Podążając za brytyjskimi okrętami flagowymi progowego gatunku, japońscy rycerze naostrzyli swoje samurajskie miecze i pokonali proto postępową inwazję bojowymi dźwiękami. Użyli przy tym ojczystego  języka (jedynie tytuły utworów są po angielsku), ale w ogólnym kontekście nie ma to żadnego znaczenia. Tematyka albumu dotycząca przemijania i śmierci podana w bardzo elegancki sposób współgra z tym, co i tak jest najważniejsze – pyszną instrumentalną muzyką. Zdolny Kuni Kawachi z wydającym dramatyczne dźwięki psychodelicznym Hammondem  w absolutnie niepodrabialnym stylu wyczarował oryginalną atmosferę począwszy od frywolnego i pełnego przygód „An Ebb Tide And The Flood Tide”, gdzie orientalni magowie udają się w przeciwną niż inni stronę, aż do barokowych granic filozoficznej płaszczyzny końcowego „A Pick And A Shovel”.

Już pierwszy utwór „An Ebb Tide And The Flood Tide”, zawierający skomplikowane rytmy perkusji i elektryzujący, napełniony tragedią wokal podkreślony niepokojącymi dźwiękami organów przykuwa uwagę.  „A Pick And A Shovel” to podzielona na trzy części opowieść utkana w różne miejsca na płycie opowiadająca o pracowniku biura skazanego na ciężką, fizyczną pracę z kilofem i łopatą. Nasz bohater, wykonujący pracą ponad swoje siły, któregoś dnia pada na ziemię. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Umiera obok pracujących jak roboty pracowników. Tome Kitagawa głosem pełnym bólu i rozpaczy pyta: „Jak żyć bez przyjaciela, który nikomu nic nie zawinił..?”  Ludzka tragedia zdaje się trwać bez końca. W „Electrocution” niewinny mężczyzna z nadzieją na ułaskawienie zostaje właśnie stracony na krześle elektrycznym. Choć dramaturgia w tym nagraniu jest wielka, mroczne i depresyjne sceny idą w parze z muzycznie lżejszymi przerywnikiem (odurzenie w obliczu śmierci?) przez co kompozycja jako całość nabiera jeszcze większego dramatyzmu. Najdłuższy, 10-minutowy „Death” tak naprawdę nie ma nic wspólnego z proto death metalem. W rzeczywistości to majstersztyk psychodelicznego prog rocka opartego na organach z heavy rockową sekcją rytmiczną zaśpiewany pełnym pasji głosem przez Tome’a! O wiele krótszy, bo ledwo dwuipółminutowy „Money Tree” z wiodącym Hammondem i wokalem odbijającym się echem jak w kościele nawiązuje do barkowej muzyki podlaną psychodelicznym sosem. Brzmi bardzo  ciekawe! Z większości mrocznych kompozycji strefę komfortu ma dla nas tylko „On The Cherry Tree And The Tiled Roof Of Street” – pełna ciepła i uroku piosenka w duchu Procol Harum będąca jasnym promykiem wbijającym się w ten w sumie ciemny album. Album, od który swego czasu trudno było mi się uwolnić.

Ekstremalna aktywność koncertowa grupy niekorzystnie odbiła się na  muzykach. Tarcia między nimi doprowadziły w 1972 roku do rozwiązania zespołu. Szkoda. Z tak twórczym potencjałem mogli jeszcze stworzyć naprawdę sporo dobrej muzyki. Jak dla mniej Happenings Four +1 był zwiastunem nadchodzącego świtu japońskiego progresywnego rocka.